Słowianie w morzu niemczyzny. Wczoraj i dziś Dolnołużyczan

Aleksander Draguła

publikacja 22.05.2007 08:39

Najbardziej niepokojące jest zaniechanie przekazywania języka ojczystego w rodzinach. Dlatego też aż 60% mówiących językiem dolnołużyckim ma ponad 60 lat. Rodzice, nawet przyznający się do serbołużyckiego pochodzenia, nie są w stanie przekazać języka ojczystego swoim dzieciom, bo go po prostu nie znają. Więź, 5/2007

Słowianie w morzu niemczyzny. Wczoraj i dziś Dolnołużyczan




W drodze z Gubina do Chociebuża (niem. Cottbus, dolnołuż. Chóśebuz), kilkanaście kilometrów za granicą polsko-niemiecką wita nas dwujęzyczna tablica: Tauer – Turjej. Tutejsze miejscowości mają bowiem, prócz niemieckich, także słowiańskie, swojsko brzmiące nazwy: Picnjo, Nowa Wjas, Łakoma, Zaspy. To ojczyzna Dolnołużyczan, słowiańskiego ludu, przez Niemców nazywanego Wendami względnie Sorbami (Wenden, Niedersorben). Plemiona germańskie określały niegdyś nazwą „Wenden” wszystkich sąsiadujących z nimi Słowian; Wendami były więc dla Duńczyków plemiona obotrycko-wieleckie, dla Niemców plemiona połabskie i pomorskie (w tym Kaszubi), wielu Austriaków określa wciąż jeszcze tą nazwą Słoweńców mieszkający w Karyntii. Jakkolwiek sami Dolnołużyczanie nazywają siebie w ojczystym języku Serbami, a swój język serbskim, to chcą, by w języku niemieckim określano ich mianem „Wendów”, choć nazwa ta miała przez wieki negatywną konotację. Tendencja ta nasiliła się po zjednoczeniu Niemiec, a jej podłożem jest pragnienie odróżnienia się od Górnołużyczan, zamieszkujących okolice Budziszyna i Kamieńca (Kamenz). W języku polskim przyjęła się nazwa Serbołużyczanie, względnie Łużyczanie, obejmująca obydwa odłamy tego ludu.

MIĘDZY LASEM A BŁOTAMI

„Moja ojczyzna, to ta mała wioska między Lasem a Błotami” – śpiewają Dolnołużyczanie. To właśnie wioski leżące na północ od Chociebuża, nad leniwo płynącą Szprewą, jej dopływami i odnogami, są ostoją języka dolnołużyckiego. Las, czyli Serbska Góla, to niegdysiejsza puszcza oddzielająca Łużyce Dolne od Górnych. Błota to w języku niemieckim Spreewald, dawniej trudny do przebycia bagnisty obszar, będący schronieniem Słowian, dzisiaj zaś kraina przyciągająca turystów przejażdżkami w czółnach. To tu zobaczyć jeszcze można starsze kobiety na co dzień noszące ludowy strój łużycki, jednak jego najbardziej charakterystyczny element – olbrzymi czepiec, czyli lapa – zakładany jest tylko w największe uroczystości.

Dawniej Łużyczanie zamieszkiwali również tereny na wschód od Nysy i Odry, na terenach należących obecnie do Polski. Za wschodnią granicę najwcześniejszego zasięgu plemion łużyckich przyjmuje się Bóbr i Kwisę. O ich niegdysiejszej bytności na tych ziemiach przypominają przede wszystkim nazwy miejscowe (najczęściej zachowane najpierw w wersji niemieckiej, a po 1945 roku spolszczone). Język dolnołużycki wygasł na tych terenach najpóźniej w końcu XVIII wieku, dłużej utrzymały się obyczaje i stroje ludowe w tak zwanym „serbskim kącie”: położonych na północ od Lubska trzech wsiach – Górzynie, Grabkowie i Dąbrowie. Jak podaje wydana w 1887 roku kronika parafii luterańskiej w Górzynie, do roku 1854 żałobnice uczestniczące w pogrzebach okrywały się wielkimi chustami z białego płótna, biel była bowiem u Słowian oznaką żałoby. Zwyczaj ten był niegdyś pilnie przestrzegany na całych Łużycach. Zachowały się ponadto pochodzące z Górzyna i wykonane na początku XX wieku zdjęcia konfirmantek i nowożeńców w łużyckich strojach ludowych.

Największym miastem Dolnych Łużyc jest Chociebuż. Mieści się tu szereg obiektów i instytucji związanych z życiem tego ludu, takich jak: Muzeum Wendyjskie (Wendisches Museum), Dom Wendyjski (Wendisches Haus), Gimnazjum Dolnołużyckie (Niedersorbisches Gymnasium). Wszędzie widać dwujęzyczne nazwy ulic, ale słychać już tylko język niemiecki.



Spośród kilku kościołów miasta jeden nazywany jest wendyjskim, od wprowadzenia Reformacji w 1537 roku służył bowiem jako kościół parafialny dla mieszkańców okolicznych łużyckich wsi. Cytaty z Biblii w językach niemieckim i dolnołużyckim, którymi ozdobione są empory i chór, zostały tu umieszczone na początku XX wieku z inicjatywy pastora Bogumiła Šwjeli. Również w ołtarzu, nad sceną ukrzyżowania, można odczytać dolnołużycki napis: „Ta kšej Jesu Christusa, togo syna Božego, hucysćijo nas wot šyknogo grêcha” (Krew Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu).

Nieopodal kościoła znajduje się Muzeum Wendyjskie, które – choć skoncentrowane na historii i kulturze Dolnołużyczan – za swoje zadanie uznaje również dokumentowanie dziejów wszystkich plemion słowiańskich osiadłych niegdyś na zachód od Odry. Oprócz stałej ekspozycji z niezwykle bogatą kolekcją strojów ludowych, wyrobów rękodzieła, prezentacją łużyckich zwyczajów ludowych, zwiedzić można fascynującą wystawę poświęconą strojom Drzewian Połabskich – ludu słowiańskiego osiadłego niegdyś za Łabą, w okolicach Hanoweru.

Jednak tradycje można znaleźć i poza muzeum, trudno jednak jednym zdaniem podsumować stosunek Serbołużyczan do niej. W ostatnich latach zauważa się, zwłaszcza wśród młodzieży, powrót do tradycji ludowych. Szczególną popularnością cieszy się obchodzony w około 50 wsiach zapust, często połączony z camprowaniem – zwyczajem karnawałowym, znanym również z polskich wsi z okolic Babimostu. Jak żywe są jeszcze te zwyczaje, świadczy chociażby udział 130 par w tegorocznym zapuście we wsi Wjerbno (aktualne zdjęcia obejrzeć można na stronie www.luzyca.yoyo.pl). Żywym pozostał również, a nawet wzbogacił się o nowe elementy, dożynkowy zwyczaj „łapania koguta”. Był on dotychczas praktykowany osobno w każdej dolnołużyckiej wsi. W roku 2005 zorganizowany został po raz pierwszy „superkogut”, podczas którego zwycięzcy z poszczególnych wiosek współzawodniczyli o tytuł króla.

Praktykowane są jeszcze piękne zwyczaje związane z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą. We wsi Janšojce w okresie przed świętami Bożego Narodzenia odwiedza dzieci „Janšojski bog“ – osobliwa postać ubrana w najpiękniejsze elementy dolnołużyckiego stroju ludowego, z zasłoniętą tiulem twarzą.

NIEŚWIADOMA ZASŁUGA LUTRA

Szczególną rolę w rozwoju piśmiennictwa w języku łużyckim odegrała Reformacja. Jakkolwiek Marcin Luter uznał, że nie warto tłumaczyć Biblii na „język Wendów”, gdyż już wtedy istniało przekonanie, że mowa ta niebawem zaniknie, to pastorzy działający na ziemiach zamieszkanych przez Łużyczan podjęli się trudu pierwszych tłumaczeń. Pierwszego tłumaczenia Nowego Testamentu dokonał w 1548 roku Mikołaj Jakubica, wedle tradycji pastor z Lubanic koło Żar. Nie ukazało się ono wówczas drukiem, a rękopis, przypadkiem odnaleziony w roku 1827 przez polskiego historyka Andrzeja Kucharskiego, przechowywany jest w Staatsbibliothek w Berlinie. Spośród szeregu wybitnych postaci, które przyczyniły się do rozwoju języka dolnołużyckiego, wspomnieć należy Jana Bogumiła Fabriciusa, pastora we wsi Korjeń (Kahren) pod Chociebużem, pochodzącego z polskiej Skwierzyny. Przełożył on na język swoich parafian i wydał w roku 1709 Mały Katechizm Marcina Lutra i Nowy Testament, walnie przyczyniając się do stworzenia dolnołużyckiego języka literackiego. Dodać trzeba, że druk był możliwy dzięki finansowemu wsparciu ze strony samego króla pruskiego Fryderyka I oraz miejscowego właściciela ziemskiego. Dzieło Fabriciusa było owocem jego wiary, troski o zbawienie nieznających języka niemieckiego, w ogromnej mierze niepiśmiennych słowiańskich mieszkańców Dolnych Łużyc. Dla nich to zakładał też szkółki wiejskie, w których uczono czytać i pisać w ojczystym języku. Cała Biblia w języku dolnołużyckim dostępna była dopiero w roku 1796, gdy wyszedł drukiem Stary Testament w tłumaczeniu Jana Biedricha Fryco.



Jak widać, pierwsze teksty spisane w języku łużyckim mają niemal bez wyjątku charakter religijny: Biblia, kancjonały, agendy liturgiczne. Oczywiście zachowały się również teksty niereligijne, takie jak przysięgi mieszczan, a nawet rachunki, ale aż do początku XIX wieku piśmiennictwo w języku dolnołużyckim było ściśle związane z życiem kościelnym. W związku z wprowadzeniem nabożeństw w języku ludowym powstawały kościoły dla Łużyczan, w wielu miejscowościach nazywane „wiejskimi” w odróżnieniu od „miejskich”, niemieckich. W niektórych miastach (Cottbus, Vetschau, Senftenberg) zachowały się one do dziś. Szczególnie interesujący jest zespół dwóch kościołów w Vetschau: niemieckiego i łużyckiego, połączonych wspólną zakrystią. Nawiasem mówiąc, pierwsze kościoły dla ewangelizacji Słowian na terenie dzisiejszych Niemiec, tzw. Slawenkirchen, kazał wznieść w latach 793-810 Karol Wielki w 14 miejscowościach położonych w pobliżu Würzburga, leżącego dzisiaj w sercu Niemiec. Tak daleko, w dorzecze górnego Menu, sięgało w IX wieku zwarte osadnictwo słowiańskie.

W wyniku Reformacji Łużyczanie w większości stali się członkami Kościoła ewangelickiego. Tylko niektóre parafie na Górnych Łużycach, zwłaszcza w okolicach Budziszyna i Kamieńca, pozostały katolickie. Począwszy od połowy XIX wieku zmniejszała się liczba kościołów, w których dolnołużycki był językiem nabożeństw. Jeszcze pod koniec XIX wieku na północ od Chociebuża (ale już tylko tam) język dolnołużycki przeważał w życiu Kościoła ewangelickiego. Najdłużej utrzymał się w kościele wendyjskim w Wetošowie (Vetschau) – do roku 1930 – i kościele wendyjskim w Chociebużu (1933). Absolutnym wyjątkiem była wieś Dešno (Dissen), w której działał pastor Bogumił Šwjela – jedna z najwybitniejszych postaci działających w XX wieku na rzecz języka dolnołużyckiego. Współzałożyciel „Domowiny”, wieloletni redaktor, a często jedyny autor „Nowego Casnika”, nie uległ naciskom, które wzmogły się od roku 1933. Choć w 1937 r. narodowosocjalistyczne władze zakazały jakichkolwiek publikacji w języku dolnołużyckim, Šwjela nie dał się zastraszyć i jeszcze w okresie III Rzeszy doprowadził do ponownego umieszczenia napisów w języku dolnołużyckim podczas remontu kościoła w Dešnie. Ponadto do roku 1941 głosił w tymże języku kazania w Dešnie i Žylowie.

Niestety również po drugiej wojnie światowej życie kościelne w języku łużyckim nie mogło się rozwijać. Dopiero w roku 1987 z prywatnej inicjatywy odbyło się pierwsze po dziesiątkach lat nabożeństwo w języku dolnołużyckim, zaś w roku 1988 powstała inicjatywa „Łużyckie nabożeństwo”, która do dzisiaj organizuje okazjonalne nabożeństwa w około 15 parafiach Dolnych Łużyc. Jedynie w trzy największe święta nabożeństwa odbywają się zawsze w tym samym miejscu – w Wielkanoc w Picnju, w Zielone Świątki w Turjeju, a w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia w Chociebużu. Jak podaje tygodnik „Nowy Casnik” („Nowa Gazeta” – obecnie jedyne pismo po dolnołużycku), w minione święta zgromadziło ono około 130 przybyłych z okolicy wiernych swojemu językowi, ewangelickich Dolnołużyczan.

Organizacja życia kościelnego w języku dolnołużyckim napotyka jednak na różnorakie trudności. Konsystorz w Berlinie do dziś nie ustanowił pastora, którego jedynym zadaniem byłaby praca wśród ewangelickich Dolnołużyczan. Odczuwa się ponadto brak tekstów liturgicznych w języku dolnołużyckim. Ostatnie wydanie Biblii pochodzi z roku 1868! W bieżącym roku ukaże się natomiast śpiewnik kościelny w języku dolnołużyckim. Ze względu na przywiązanie starszych wiernych do szwabachy (odmiany tzw. pisma gotyckiego), publikacja ta będzie zredagowana w piśmie łacińskim i gotyckim. Ukazanie się tego kancjonału oczekiwane jest z niecierpliwością, gdyż poprzedni śpiewnik kościelny wydano w roku 1915, a więc blisko 100 lat temu.



ŻEGNAJ GERMANIZACJO, WITAJ JĘZYKU ŁUŻYCKI?

Gdzie tkwią przyczyny odchodzenia od języka dolnołużyckiego? Oprócz czynników zewnętrznych – prowadzonej od wieków świadomej germanizacji, napływu robotników niemieckojęzycznych w związku z industrializacją Łużyc, osiedlaniem się uciekinierów ze Wschodu po drugiej wojnie światowej, w szczególny sposób wrogo nastawionych do tego, co słowiańskie – wymienić należy zmianę stosunku samych Dolnołużyczan do swojego języka ojczystego. Zwłaszcza w okresie III Rzeszy odgrywał on znikomą rolę w życiu publicznym. Ograniczenia, a od roku 1937 całkowity zakaz publikacji w tym języku, „premie germanizacyjne” dla nauczycieli, całkowity zakaz używania języka łużyckiego w szkołach, nawet na przerwach, zakaz, którego złamanie podlegało karze, w tym cielesnej – pogłębiały wśród Łużyczan poczucie bycia gorszym. Język dolnołużycki stał się w konsekwencji językiem domowym, a wkrótce używanym jedynie przez starszą generację.

Również po drugiej wojnie światowej, choć prowadzono nauczanie języka dolnołużyckiego w szkołach, postępował wyraźnie proces utraty jego prestiżu. Do prowadzonej od wieków germanizacji doszła kolektywizacja rolnictwa, niszcząca dotychczasowy sposób życia Łużyczan, który był przede wszystkim związany z uprawą roli. Wielu rodziców pragnących podwyższenia społecznego statusu swoich dzieci wolało rozmawiać z nimi tylko po niemiecku.

Ważnym problemem jest także duże rozproszenie użytkowników języka dolnołużyckiego, którzy żyją faktycznie w diasporze wśród ludności niemieckojęzycznej, z której część wprawdzie uważa się za Łużyczan, ale albo nie zna wcale języka ojczystego, albo już go na co dzień nie używa. W żadnej ze wsi zamieszkanych przez Dolnołużyczan język ten nie jest zresztą językiem codziennej komunikacji. Niektórzy skarżą się wręcz, że nie mają nikogo, z kim mogliby porozmawiać w języku swego dzieciństwa.

Jeszcze przed kilku laty zdawało się, że język łużycki nie przetrwa najbliższych kilkudziesięciu. Niewielka liczba użytkowników (według badań Instytutu Serbołużyckiego – około 7 tysięcy posiadających pełną kompetencję językową), wydawała się główną przyczyną jego zaniku. Najbardziej niepokojące jest zaniechanie przekazywania języka ojczystego w rodzinach. Dlatego też aż 60% mówiących językiem dolnołużyckim ma ponad 60 lat. Rodzice, nawet przyznający się do serbołużyckiego pochodzenia, nie są w stanie przekazać języka ojczystego swoim dzieciom, bo go po prostu nie znają.

Czy język łużycki musi więc umrzeć? Niekoniecznie. Wzorując się na pozytywnych doświadczeniach w rewitalizacji języka bretońskiego, stworzony został projekt „Witaj”. Polega on na uczeniu języka łużyckiego dzieci w wieku przedszkolnym metodą immersji, tzn. zanurzenia w języku. Zajęcia z dziećmi, których rodzice na ogół nie mówią już po łużycku, czy też są Niemcami, prowadzone są wyłącznie w języku łużyckim. Pierwsze roczniki dzieci z grup „Witaj” uczęszczają już do gimnazjum, a inicjatywa okazuje się bardzo obiecująca. Trudno jednak w tej chwili orzec, jak dalece będzie w stanie zahamować proces językowej asymilacji Serbołużyczan.

Nie brak jednak też głosów pesymistycznych, które wieszczą rychły – najpóźniej za dwadzieścia lat – koniec języka łużyckiego. Nawet sami Łużyczanie wydają się niekiedy poddawać tym złowieszczym prognozom. Część z nich działania „Domowiny” – naczelnej organizacji zrzeszającej różnorodne związki i towarzystwa naukowe, kulturalne, a także sportowe Serbołużyczan – uważa za niewystarczające w obliczu postępującej asymilacji. W roku 1999 powstała niezależna organizacja „Ponaschemu”, pozostająca w opozycji do „Domowiny”. Ciekawe, że należy do niej grupa entuzjastów, którzy – rzec można „oddolnie” – działają na rzecz utrzymania języka dolnołużyckiego. Rząd federalny i rządy krajowe Brandenburgii i Saksonii przyznają rokrocznie środki na działalność społeczno-kulturalną Serbołużyczan. Bez pomocy finansowej, której dysponentem jest Fundacja na Rzecz Narodu Serbołużyckiego, nie byłoby możliwe tak bogate życie kulturalne Serbołużyczan. Szczególnie zaangażowani w jego rozwój są pracownicy dolnołużyckich instytucji związanych z „Domowiną”.



WYSIEDLENI POBRATYMCY

Ale Dolnołużyczanie mają i inne problemy. Dzisiejsze Łużyce to węgiel brunatny: skarb i przekleństwo. Istniejące tu od dwustu lat odkrywkowe kopalnie pochłonęły ogromne obszary i dziesiątki wsi. Przez czterdzieści lat istnienia NRD zniknęło z powierzchni ziemi prawie sto wiosek. W 1989 roku, w obliczu zmian poprzedzających zjednoczenie rząd obiecał Łużyczanom, że zaprzestanie tej akcji. W trzy lata później w krajowej konstytucji Brandenburgii znalazł się art. 25 gwarantujący ochronę „łużyckiego obszaru zasiedlenia”.

Niestety, po sprywatyzowaniu kopalń w 1994 r. wielkie koncerny górnicze zaczęły naciski w kierunku przekreślenia tych gwarancji. Doprowadziły one m.in. do precedensowego orzeczenia sądu konstytucyjnego Brandenburgii (z czerwca 1998), który orzekł, że decyzja o przymusowym wysiedleniu mieszkańców łużyckiej wioski Rogów (niem. Horno), których walka z potężnym koncernem energetycznym Vattenfall była głośna w całej Europie, nie jest sprzeczna z konstytucją krajową. W końcu mieszkańców przeniesiono do specjalnie wybudowanej dzielnicy miasta Forst na granicy z Polską, a pięćsetletni kościół parafialny wysadzono w powietrze. Nie zostali co prawda – jak mieszkańcy niejednej wsi w czasach NRD – stłoczenie w jednym bloku, ale strata ojczyzny pozostaje najboleśniejsza. Koncern Vattenfall planuje kontynuację wydobycia węgla brunatnego metodą odkrywkową, tym razem w okolicach słowiańskiej enklawy koło miejscowości Slepe, stanowiącej odrębny region, różniący się dialektem, strojem ludowym i zwyczajami od reszty Łużyc. Jeszcze w tym roku 240 mieszkańców gminy Slepe musi opuścić ojczystą wieś.

Warto przypomnieć że Dolnołużyczanie, o których mało kto w Polsce słyszał, to bez wątpienia nasi najbliżsi pobratymcy. Posługują się językiem, w którym wiele słów brzmi bardzo podobnie lub nawet identycznie jak w polszczyźnie. O wspólnych korzeniach języków świadczy przede wszystkim słownictwo związane z życiem codziennym i pracą na roli. Nie brak jednak też tzw. fałszywych przyjaciół, czyli słów o identycznym lub podobnym brzmieniu, ale zupełnie innym znaczeniu, np. dolnołużyckie „lichy” i „chudy” to polskie „wolny” i „biedny”.

Polacy odgrywają zresztą niepoślednią rolę w łużyckim życiu kulturalnym. Niezwykle zasłużona dla propagowania języka dolnołużyckiego jest inicjatorka i organizatorka wielu imprez łużyckich, pochodząca z Poznania Maria Elikowska-Winklerowa. Jest ona również założycielką i dyrektorem Szkoły Dolnołużyckiego Języka i Kultury w Chociebużu. Co ciekawe, szkoła ta prowadzi również cieszące się dużą popularnością kursy języka polskiego. Redaktorem naczelnym tygodnika „Nowy Casnik” jest również Polak z pochodzenia, Grzegorz Wieczorek. W Dolnołużyckim Gimnazjum w Chociebużu, gdzie język dolnołużycki jest przedmiotem obowiązkowym, uczy się grupa polskich uczniów, w przeważającej części z województwa lubuskiego.



Możliwości nauczenia się języka dolnołużyckiego w Polsce praktycznie nie ma. Nie jest on jednak zupełnie dla Polaków obcy. Istnieje grupa entuzjastów, którzy osobistym wysiłkiem doszli do znajomości dolnołużyckiego umożliwiającej im swobodną konwersację, a nawet korespondencję w tym języku. Ewenementem jest inicjatywa Tomasza Majora, policjanta z Goleniowa, który przy tamtejszym Gimnazjum nr 2 założył koło miłośników języka dolnołużyckiego. Dla zainteresowanych nauką tego języka niezwykle pomocny okazał się wydany w minionym roku przez wydawnictwo Domowina „Podręcznik języka dolnołużyckiego dla Polaków”, którego autorem jest Alfred Meškank ze Škodowa opodal Chociebuża. Miele możliwości przynosi internet: pod adresem www.rbb-online.de można posłuchać codziennej audycji z Chociebuża w języku dolnołużyckim, a uniwersytet w Saarbrücken udostępnił korpus tekstów mówionych w tymże języku.

Łużyczanie są potomkami wielkiej rzeszy plemion słowiańskich przybyłych niemal 1500 lat temu na tereny między Odrą i Łabą, a nawet za Łabę. Ich przetrwanie w morzu niemczyzny graniczy z cudem. Fascynująca jest historia ich zmagań z niemieckim najeźdźcą, potem trudna rywalizacja z niemieckimi kolonistami, wreszcie walka o równouprawnienie społeczne i utrzymanie tożsamości kulturowej w XX wieku. Przyszłość tego najmniejszego słowiańskiego narodu jest nieznana. Nie powinna być jednak nam obojętna. Etymologia słowa „Sorben” wskazuje na starosłowiański rdzeń „srb”, który oznacza tyle co sojusznik, towarzysz, pobratymiec, krewny (z tego pnia wywodzi się zresztą prawdopodobnie polskie słowo „pasierb”). Tak czy inaczej, w wolnym tłumaczeniu można przyjąć, że Serbołużyczanie zza Odry to nasi „bliscy krewni”, i to nie tylko geograficznie i językowo, ale także pod względem mentalności. Swoją walkę o utrzymanie tożsamości prowadzili jednak w daleko trudniejszych warunkach. Nigdy nie uzyskawszy niepodległości i państwowości, odseparowani od innych Słowian – jak dotąd - nie przestali być sobą.

***


Aleksander Draguła – ur. 1964. Absolwent filologii germańskiej na Uniwersytecie w Lipsku. Od 16 lat pracuje jako nauczyciel języka niemieckiego w Zespole Szkół Ogólnokształcących i Ekonomicznych w Lubsku.