Ptaki pięknie upierzone

Piotr Wojciechowski

publikacja 26.11.2007 13:57

Dlaczego jednak o Dickensowskich bohaterach myślę już w październiku, nie czekam prawdziwej zimy? Zamknąłem papierową teczkę zawierającą trzydzieści reportaży o sytuacji rodzin zastępczych w Polsce. W sumie setka opisanych rodzin, losy paruset dzieci. Więź, 11-12/2007

Ptaki pięknie upierzone




Idzie zima, więc jak co roku wrócę do lektury grubej powieści Karola Dickensa „Nasz wspólny przyjaciel”. To książka z pozoru skromna, gawędziarska, w istocie zaś w sekretny sposób ukrywająca w sobie tajemnicze pytania i przesłania. Mamy więc na długie zimowe wieczory potężny potok opowieści mieszającej w sobie melodramat, wątek kryminalny, humorystyczne obrazki obyczajowe i krytykę społeczną; i mamy otwierające się między wierszami okna, za którymi ciemność pełna jest wołania z głębi, ze strony odrzuconych najokrutniej, zbrukanych zbrodnią, szalonych z bólu i nienawiści. Część swoich bohaterów nazwał Dickens „Ptakami pięknie upierzonymi” – inni to „Ptaki drapieżne”. To te złe ptaki, indywidua wiecznie głodne i brudne, w łachmanach, żyjące z odrażających procederów, tworzą podszewkę bytu, układ odniesienia, nadający oboczne i mroczne znaczenie eleganckim obiadom, intrygom i romansom rozgrywającym się wśród dam, dżentelmenów, ich służby, użytecznych rzemieślników i niezawodnych dostawców. „Ptaki drapieżne” są blisko, za zakrętem błotnistej uliczki idącej w stronę cuchnących przystani i opuszczonych doków. Są w zasięgu ręki rzucającej drobną monetę – a mimo to są niedostępne. Ani wyobraźnia, ani współczucie, ani miłosierdzie nie przebiją nigdy pancernej szyby fundamentalnej różności, osobności ich losu.

Dlaczego jednak o Dickensowskich bohaterach myślę już w październiku, nie czekam prawdziwej zimy? Zamknąłem papierową teczkę zawierającą trzydzieści reportaży o sytuacji rodzin zastępczych w Polsce. W sumie setka opisanych rodzin, losy paruset dzieci. Tragedia tych, którym tak rozpada się życie, tak gmatwa się los, że tracą to, co najcenniejsze; zamiast opiekować się – krzywdzą swoje dzieci. Dramaty tych, co podejmują opiekę nad cudzymi dziećmi, inwestują całe życie, miłość, nieprzespane noce, udrękę kontaktów z biurokracją – i prawie zawsze balansują na krawędzi czarnych dziur klęski, odrzucenia, niezrozumienia. Szczęśliwe zakończenie? Rzadko. I zawsze z tym wielkim cieniem zła w głębi.

Pierwszego września byłem na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego w szkole Przymierza Rodzin na Ursynowie, potem miałem okazję przypomnieć sobie losy tej nadzwyczajnej wspólnoty dzieci, rodziców, nauczycieli, sponsorów i budowniczych, pochylając się nad maszynopisem książeczki Izabelli Dzieduszyckiej, opisującej powstanie szkoły i dziesięć lat jej rozwoju. Pamiętam – była nieprawdopodobnie śmiała decyzja, grupa entuzjastów pod kierunkiem Izy, parę lat wysiłku, pomysłów, załatwiania. Stoi piękna szkoła, ma sztandar, hymn własny, aulę, kaplicę, salę sportową ze ścianką wspinaczkową, znakomitych pedagogów od zerówki po maturę. Osiągnięcia sportowe, nowocześnie przygotowane rekolekcje, wymiana zagraniczna, językowe i teatralne konkursy. I te dzieci – śliczne jak malowanie, śmiałe i grzeczne, dobrze odżywione, z włosami wymytymi w najlepszych szamponach. Zasobni rodzice wpatrzeni w swoje pociechy z zachwytem i nadzieją. Czy nie muszą się przypomnieć „Ptaki pięknie upierzone”? Czy te rodziny, z których dzieci idą do pogotowia opiekuńczego, do „biduli”, do ośrodków wychowawczych, do rodzin zastępczych – nie są współczesnymi gniazdami „Ptaków drapieżnych”?





Niech się spełnią wszystkie obietnice – niech liberałowie dadzą nam dobrobyt, lewica państwo socjalne, demokraci społeczeństwo obywatelskie, konserwatyści dobre obyczaje i cenne tradycje – oni tam będą mimo wszystko, będzie ten zaułek opadający w dół, pełni szaleństwa i bólu ludzie w zabłoconych łachmanach, ich dzieci bite, głodzone, gwałcone, poniżone, oduczone człowieczeństwa.

Jest, jak było dwieście lat temu. „Ubogich zawsze mieć będziecie” – ta przepowiednia jest takiej samej mocy jak ta, że bramy piekielne nie pokonają Kościoła.

Zawsze byli. Pukali do drzwi i na „kto tam?” odpowiadali – biedny. Babcia zaglądała, co jest na kuchni, dawała przybyszom garnek, chleb i łyżkę. Siadali wtedy na schodach prowadzących na strych z garnkiem na kolanach, jedli, pukali, aby podziękować, oddać garnek i łyżkę. Na tych „Bóg zapłać” od nich wiozę się przez całe życie. Wiedziałem – byli, są i będą. A mimo to po lekturze trzydziestu reportaży o rodzinach zastępczych nie opuszcza mnie pytanie – co ostatecznie znaczy ta próba, to pytanie, jakim jest ich obecność.

Z punktu widzenia społeczeństwa towaru, społeczeństwa spektaklu – oni też są towarem w nadmiarze. Wystarczyłaby ich tylko garstka, aby motywować szlachetne przedsięwzięcia dobroczynne, uzasadniać lewicowe hasła, stanowić mroczne wątki w literaturze o socjalnym nastawieniu. Maria Dąbrowska pisała elegancko „odsunięci od stołu życia”. Przydają się w sztukach wizualnych – ich brzydota może szokować, nadają się na postaci drugoplanowe w filmie noir. Nie mają siły nabywczej, nie są żadnym rynkowym „targetem” promocji czy „segmentem” struktury sprzedaży. W skali globalnej, w strukturze zagrożeń, ich gniew się nie liczy, ich potencjał buntu jest znikomy. Stokroć większym zagrożeniem są interesy kompleksów wojskowych, wielkich korporacji, handlarzy bronią, reżimów autorytarnych.

W odnoszeniu się do nich, nawet najszlachetniej motywowanym, ewangelicznym, brak nam subtelności, brak rozróżnienia między ubóstwem a biedą, brak pewności w rysowaniu granic obszarów nędzy w cesarstwie biedy. Gdy zbierzemy się, aby pomagać, najłatwiej nam skierować się ku ubóstwu – ono nie odpycha, nie grozi, ma nawet swoisty urok i folklor. Od biednego można oczekiwać znaku wdzięczności, gotowości do jakiejś współpracy. Nędza najgorzej pachnie, odpycha brzydotą, nie chce współpracować, bywa agresywna. W przestrzeń nędzy docierają najdzielniejsi, święci. Większość pomocy dociera więc do ubogich, często odbiera im motywację, wyprowadza ze środowiska naturalnego do faweli strukturalnej biedy, wpycha w nawyki bierności. Rozerwanie struktur otwiera drzwi przemocy i uzależnieniom, rodzą się ogniska patologicznej, dziedziczonej nędzy. Zapomniano o ważnych słowach Gandhiego: Zostawcie ubogich w spokoju!





Pismo ekologów „Zielone Brygady” przedrukowało artykuł Persa, Majda Rahnema, niegdyś reprezentującego swój kraj w ONZ. Oto parę zdań z tego, co w 2003 roku powiedział Rahnem na „Kolokwium Philia” (philia.ca) w Kalifornii: Święty Tomasz z Akwinu rozróżnia między ubogim a nędzarzem. Pierwszy nie ma nadmiaru. Drugi pozbawiony jest tego, co niezbędne do życia. […] Ogromna większość ludów żyła tym, co nazywam „ubóstwem do przeżycia”: prosty sposób życia, bazujący na zasobach czerpanych z otoczenia, żywiony relacjami rodzinnymi i społecznymi. Ubodzy byli w stanie stawić czoło trudnościom, ponieważ mieli umiejętności i doświadczenia przekazane poprzez pokolenia oraz oparcie w społeczności, w której żyli. Społeczności nie szukały sposobów wzrostu ilości posiadanych zasobów ani nie dążyły do zysków za wszelką cenę. […] Pomoc instytucjonalna wymaga mnóstwa działań, które nie mają nic wspólnego z braterską relacją, o ile czynią z osoby wspomaganej instrument do tego, aby wspomagający wykazał swoją władzę. To nie przypadek, że gros wydatków na pomoc instytucjonalną zostaje spożytkowana na infrastrukturę wspomagających tę zależność – system kontroli i represji wobec grup wspomaganych, instytucje ekonomiczne, finansowe i nawet militarne, które są dalekie od pomocy ubogim w ich walce przeciw nędzy.

Naiwnie to wszystko brzmi u pana Rahnema. I nie dziwi mnie, jeśli kto doda – u Wojciechowskiego też raczej naiwnie. Jedno mogę dopowiedzieć – to co robią, co cierpią, co podejmują dzień po dniu rodziny zastępcze, setki rodzin – wynika najczęściej z dość naiwnych pobudek. Ale jest realne, nie naiwne. Co więcej – może stanowić dowód, że instytucje mogą pomagać, że nie wszystko marnują i utrudniają.