Egzorcyzmowanie Harrego

Ks. Jacek Dunin-Borkowski

publikacja 27.02.2008 10:46

Bronię więc nie Harrego, ale Kościoła Katolickiego przed... jego obrońcami. Chciałbym bardzo, żeby jak najmniej dzieci znających Harrego, miało okazję po antypotterowskim kazaniu powtórzyć stwierdzenie pewnego sześciolatka: „ksiądz dzisiaj głupio mówił”. Więź, luty-marzec 2008

Egzorcyzmowanie Harrego



Po co bronić Harrego? Książkowy bestseller i filmowy przebój obrony nie potrzebują. Działa już mechanizm kuli śniegowej – wielka popularność nakręca popularność jeszcze większą. Bronię więc nie Harrego, ale Kościoła Katolickiego przed... jego obrońcami. Chciałbym bardzo, żeby jak najmniej dzieci znających Harrego, miało okazję po antypotterowskim kazaniu powtórzyć stwierdzenie pewnego sześciolatka: „ksiądz dzisiaj głupio mówił”.



Uzasadnione obawy


Można zrozumieć gwałtowne antypotterowskie reakcje osób, które zetknęły się bezpośrednio z magią i okultyzmem. Wszyscy mamy doświadczenie działania szatana. Jeśli ktoś w to wątpi, niech się zastanowi, jak superinteligentnie działają w nim pokusy skłaniające do grzechu. Dużo bardziej przerażające jest doświadczenie niejako bezpośredniego spotkania ze Złym, na przykłąd przy egzorcyzmach, czy przez osobistą inicjację magiczną. To horror, który pozostawia niezatarte ślady. Nie można świadectw o nim zbywać pogardliwym wzruszeniem ramion. Z jakiego racjonalnego źródła czerpie ów szyderca swe przekonanie, że diabeł nie istnieje? Że nie widział osobnika z rogami i ogonem? Doradzałbym poczytać, jeśli nie Biblię, to przynajmniej prof. Kołakowskiego. Warto zobaczyć, co laicki filozof pisze o duchowym i ponadludzkim charakterze zła.

Wskazana też jest czujność wobec spraw pozornie niewinnych, mogących wprowadzić człowieka w okultyzm. Próby ich ochrzczenia pseudonaukowymi określeniami – „nieznana energia”, „aura”, „paranormalne zjawiska” itp. nic nie wyjaśniają. Obecna wiedza naukowa jest na tyle potwierdzona, że nie można dopuścić pojawienia się jakiegoś elementu niepodlegającego znanym już prawom, na przykład oddziaływania fizyczne maleją przynajmniej z kwadratem odległości. Te „nieznane” i niepodlegające prawom fizyki są bzdurą, albo... działa nie „coś”, lecz „ktoś”– ponadmaterialna istota, która nie jest Bogiem. Ludzie którzy doświadczyli spotkania ze Złym są czujni, a czasem nawet przewrażliwieni, bo wiedzą, jak łatwo i niewinnie można wejść na drogę jak najdosłowniej prowadzącą do piekła. Podobnie zrozumiała jest gwałtowna reakcja byłego więźnia łagru, czy niemieckiego obozu, na wesołą komedię o wojnie. Jednak zrozumieć nie oznacza przyznać racji. Komedia o wojnie może być zabawna pod jednym warunkiem – że nie pokazuje prawdziwej wojny. Książka, w której akcja jest osnuta magią i czarami też może być zabawna, pod warunkiem, że nie pokazuje prawdziwej magii.



Magiczny sztafarz


Obraz czarnoksięstwa w „Harrym” to pomieszanie wątków i osób, galimatias elementów w części prawdziwych, lecz w większości – zupełnie zmyślonych. Niektórzy uznają to zresztą za słabość książki. Miotła traktowana i reklamowana jak nowy model samochodu, zestawy do jej konserwacji i tunningu, zniszczona różdżka czarnoksięska, która może, jak stary ekspres do kawy, „odpalić do tyłu” – w posługującego się nią, kupowanie magicznych szat na podobieństwo szkolnego mundurka itd., itd. Zaklęcia są najczęściej żartobliwymi zbitkami słów łacińskich, imiona i nazwiska okazują się szaradami, wskazującymi na językową erudycję autorki, nie zaś na erudycję okultystyczną. Do znudzenia powtarza się wiadomość, że alchemik Nicolas Flamel istniał naprawdę. Pan Twardowski też istniał i był alchemikiem, a nie spotkałem dziecka któremu zaszkodziłoby na duchu powtarzanie wyliczanki: Pan Twardowski na kogucie w jednym kapciu, drugim bucie. Możemy recytować do znudzenia Wingardium Leviosa!, Lumos!, czy nawet Avada Kedavra! i jestem dziwnie przekonany, że ani piórko nie poleci do góry, ani nie oszczędzimy na oświetleniu mieszkania, ani nikogo nie zabijemy. Czary w Harrym Potterze są traktowane tak samo niepoważnie, jak technika w „Tytusie, Romku i A-Tomku”, gdzie bohaterowie z łatwością konstruują pojazd latający z wanny lub żelazka. Są tylko sztafarzem, dekoracjami. Nawet w dalszych częściach, które są coraz poważniejsze, magia jest techniką, częścią tamtego świata. Gdyby rzecz się działa na Dzikim Zachodzie, taką samą funkcję spełniały by konie i rewolwery.




Reklama okultyzmu?


W „Harrym” nie ma prawdziwej magii, ale czy samo wprowadzanie niebezpiecznego tematu nie może zaszkodzić czytelnikowi? Jest teoretycznie możliwe, iż zawarta w „Potterze” zabawa z magią, może jakieś dziecko skłonić do zainteresowania się prawdziwą magią. Z pewnością jednak nie taka jest wymowa tej sagi. Podobno po obejrzeniu filmu, który nie wiadomo dlaczego ma tytuł książki Sienkiewicza, jacyś chłopcy zaczęli próbować, czy da się kolegę nabić na pal. Trudno nie przyznać, że ani film, ani tym bardziej książka do tego nie zachęca. Dzieci mogą wpaść na wiele pomysłów na podstawie najbardziej niewinnej książki. Jednak autorytetem, który mógłby ocenić rzeczywiste oddziaływanie literatury na odbiorcę, nie jest fachowiec od okultyzmu, lecz psycholog, pedagog i literaturoznawca. A on też musiałby się oprzeć na szeroko przeprowadzanych i dobrze opracowanych testach. Przecież świadomy odbiór, a realne oddziaływanie, to dwie różne rzeczy. Dzieci podkreślają, że najfajniejsze w „Harrym” są czary. No to mamy! Książka wprowadzająca w okultyzm! Spalić! Nieprawda – dzieciak zapytany o „Czterech pancernych i psa” nie powie, że w tym filmie najważniejsza jest prosowiecka propaganda i fałszowanie historii. Powie raczej, że Szarik jest fajny, Janek dobrze strzela i że chciałby być taki silny jak Gustlik. Podobnie dziecko pytane o „Harrego” nie wymieni dydaktycznych wątków i postaci, takich jak rola czytania, kłamliwa dziennikarka, zwierciadło pragnień, czy ochronna tarcza matczynej miłości.

Zasadnicze pytania, jakie należało by tu postawić brzmią: czy opisane zagrożenia, rzeczywiście odnoszą się do książek o Harrym? Czy te książki negatywnie oddziaływują na młodzież? W tej dziedzinie żaden egzorcysta, choćby watykański – o.Gabriel Amorth czy polski – ks. Aleksander Posacki nie jest autorytetem.

Całą kolekcję zarzutów, malujących czarny obraz twórczości Joan Rowling, podaje Gabriele Kuby. Jej broszurka opatrzona jest, niestety, pozytywną notką samego kard. Ratzingera. Notka ta odnosi się do przestróg zawartych w książce Kuby, natomiast w żaden sposób nie rozstrzyga, czy rzeczywiście uzasadnione jest stawianie takich zarzutów cyklowi powieściowemu Rowling. Nie sądzę, żeby obecny papież czytał Pottera. Ja czytałem i jestem przekonany, że owe zarzuty przeinaczają treść książek, a często są całkowicie wyssane z palca. Trudno komentować wszystkie, bo jest ich za dużo i są zbyt niedorzeczne, warto jednak odnieść się do kilka najbardziej rozpowszechnionych i najczęściej powtarzanych, także poza broszurką Kuby.

Niektórzy widzą w Potterze niewychowawczy przykład – Harry używa w dążeniu do sukcesu niemoralnych metod (np. kłamie) i mimo to osiąga cel, a nauczyciele nie są wzorami moralnymi ani osobowymi. Drwiną z przestrzegania zasad miałaby być na przykład odrażająca postać nauczyciela Snape’a, który wymaga przestrzegania tych zasad.




Książka nigdzie nie sugeruje, że Harry ma być wzorem we wszystkim. Nie uważa się za kogoś wyjątkowego i jest zdumiony, i przerażony widząc, jak wielką estymą się cieszy i czego się po nim spodziewają inni. Potem, postawiony wobec konieczności, próbuje dorosnąć do swego powołania, nie bez pomyłek i świadomych zaniechań. Mówiąc językiem chrześcijańskim: Harry nie jest świętym, lecz słabym człowiekiem dobrej woli. Dopiero przy samym końcu cyklu, na drodze służenia dobru większemu od własnego, dochodzi do decyzji poświęcenia swego życia, a to jest już bliskie świętości. A że w „Harrym” wykpiwa się nauczycieli i autorytety? Nauczyciele są tam różni. Jedni – wspaniali, choć nie pozbawieni słabostek, jak Dumbledore, McGonagall czy panie Pomfrey i Hooch. Drudzy – śmieszni, niekompetentni, stronniczy, złośliwi, a nawet jawnie źli, jak Lockhart, Trelawney, Snape, Umbridge. Jak w życiu. Jak w szkole. Szczególnie interesujący jest przykład pani Trelawney, nauczającej wróżbiarstwa. Jest to jedyna dziedzina czarnoksięskiej „wiedzy”, którą przedstawiono jako całkowitą bzdurę, nawet w tamtym fikcyjnym, czarodziejskim świecie. Trudno nie zauważyć świadomego przeciwstawienia się New Age, w którym astrologia odgrywa ważną rolę. Snape jest odstręczający nie dlatego, że przestrzega zasad, ale że okazuje swoje uprzedzenia wobec uczniów, jest skrajnie złośliwy i niesprawiedliwy. A poza tym… (nie będę zdradzał treści ostatniego tomu). Czy jednak wychowawcze działanie książek polega na ukazywaniu posągowych, pozbawionych najmniejszych wad nauczycieli, albo nawet rodziców? Przecież to w dzisiejszym świecie jawny fałsz, który natychmiast zostanie przez czytelników odrzucony. Co więcej, tak niewinna książka jak „Pippi Langstrumpf” dużo bardziej podważa wszelkie autorytety, a w ostatnich tomach „Harrego” jedyną szansą na zwycięstwo nad złem, jest posłuszeństwo autorytetowi Dumbledore’a.

Wadą „Harrego” ma być też przyzwyczajanie do zła poprzez mnożenie obrzydliwości – glizdowate roślinki, potwory, żaby, pająki. Faktycznie, jest tam sporo takich akcesoriów, ale jak ma wyglądać świat czarodziejów bez podobnych atrybutów? Czy mają posługiwać się mailem zamiast sowami i przyjaźnić z pekińczykami zamiast ropuchami i szczurami? Jest tam też wiele pięknych stworzeń: centaury, jednorożce, feniks. W chrześcijańskiej symbolice jednorożec – to dziewictwo i czystość, a feniks – to symbol Chrystusa!



Wychowawcze wartości


Książki o Poterze są dobrze napisane i wypełnione prawdopodobnymi, „żywymi” postaciami. Myślę, że na tym oraz na uczynieniu bohaterów współczesnymi nastolatkami, polega tajemnica ich sukcesu. Znam wiele przemądrzałych Hermion, zakompleksionych Ronów i ambitnych nieudaczników – Harrych. Nie utożsamią się oni już z Panną z mokrą głową, ani z Piotrem, Łucją, Edmundem i Zuzanną z „Narnijskich Opowieści”. Zbyt duża zmiana obyczajów.

Literacką wadą, a wychowawczą zaletą „Harrego” jest dydaktyzm. Właśnie to uderzyło mnie przy pierwszej lekturze, kiedy jeszcze nie istniała w Polsce żadna potteromania ani antypotteria. Oto parę przykładów:
- Rola czytania. Hermiona, a pod jej wpływem także Harry (i Ron!), poszukują rozwiązania wszelkich problemów w bibliotece. Nie w internecie. Nie na płytkach CD ani w telewizji!
- Pozory mylą. Antypatyczny nie zawsze okazuje się złym (Snape) i odwrotnie – milusi ulubieniec może okazać się sługą zła (Parszywek).
- Niebezpieczeństwo pogrążania się w marzenia – zwierciadło pragnień (Aineingarp). Iluzja nie rozwiązuje problemów. Czy nie ma tu ostrzeżenia przed narkomanią?
- Rola rodziny i matczynej miłości. Największym pragnieniem Harrego jest mieć rodzinę, a poświęcenie życia matki stanowi dla niego trwałą tarczę przed złem.
- Wartością człowieka jest dobroć, a nie umiejętności czy moc. Jedną z najsympatyczniejszych postaci jest ciapowaty Neville Longbottom. A Dumbledore podkreśla: Nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej, niż nasze zdolności.




- Pouczenia rozsiane w tekście. Najczęściej autorstwa Dumbledore’a, choćby takie: Jest wiele rodzajów męstwa – dużej odwagi wymaga przeciwstawienie się wrogom, ale przynajmniej tyle samo trzeba, aby przeciwstawić się przyjaciołom.
- Archetypiczne postacie. Pyszałkowaty, bogaty uczeń Malfoy, zakochany w sobie profesor Lockhart, kłamliwa i wścibska dziennikarka Rita Skeeter, tworząca opary pseudo-wiedzy nauczycielka wróżb Trelawney, zakochana w sobie i z pychy posuwająca się aż do zbrodni Umbridge – postaci te zostały przerysowane. Jednak właśnie ta literacka słabość, jest siłą wychowawczą. Wystarczy młodemu człowiekowi powiedzieć „mówisz jak Malfoy”, „sądzisz, że w telewizji XYZ nie pracują Rity Skeeter?” i już wszystko jest jasne. Nie trzeba żadnego skomplikowanego komentarza o istocie snobizmu czy nierzetelności dziennikarzy.

I wreszcie najważniejsze – bo już nie tylko wychowawcze, ale wprost chrześcijańskie wartości. Zło nie jest kwestią „niezrozumienia”, „nietolerancji”, czy „różnych światopoglądów”, ale jest realne i trzeba z nim walczyć na śmierć i życie, wszędzie, czy się jest dzieckiem czy starcem. Największym zagrożeniem jest jednak nie zło zewnętrzne, ale pokusa własnego poddania się mu, szukania w nim spełnienia swoich pragnień. Rowling sugestywnie opisuje zło (Horkruksy, Śmierciożercy, Voldemort, pewien przedmiot z 7 tomu itd.), ale zawsze po to, żeby pokazać, że trzeba z nim walczyć. I to walczyć bardzo po chrześcijańsku, tzn. niezależnie od szans na zwycięstwo i nie próbując zwalczać zła złem. Kulminacją tej walki jest poświęcenie swego życia przez Dumbledore’a i Harrego, i decyzja na wyrzeczenie się przedmiotu, dającego władzę nad innymi, paralelna do wyrzeczenia się Pierścienia przez Froda u Tolkiena.

W „Insygniach śmierci” Rowling pisze, czym jest prawdziwa nieśmiertelność duszy, przeciwstawia ją próbom osiągnięcia naturalnej nieśmiertelności przez Voldemorta (Horkruksy). Podejmowane przez niego próby przypominają praktyki scjentologów i tak samo skazane są na fiasko.

Złośliwa anegdotka mówi, że kiedyś Chrystus ukazał się malarzowi Styce. Styka rzekł - „Panie! Ja Cię maluję na kolanach! Odpowiedź brzmiała: „Styka! Ty mnie nie maluj na kolanach, ty Mnie maluj DOBRZE!”. Warto tę anegdotkę zadedykować obrońcom chrześcijaństwa. Głupota, zaciekłość, uprzedzenia, nie służą Bogu ani Kościołowi. W książkach o Harrym jest wiele dobra, ale być może są też jakieś zagrożenia. Zamiast próbować zatrzymać falę popularności, co i tak się nie uda, lepiej zastanowić się, jak najlepiej wychowawczo wykorzystać wartości, a przed zagrożeniami chronić. Prowadziłem już kilka cykli rekolekcji dla młodzieży opartych na Harrym. Księża, którzy zwykle najpierw byli przerażeni, twierdzili po zakończeniu, że nie były one złe.