Wpisani w literę taw

Michał Płoski

publikacja 27.02.2008 10:54

Narysowałem na kartce krzyż. Chciałem, aby był jak najbardziej oszczędny w formie. Powstał znak zbliżony do litery T, po hebrajsku zwanej Taw, a po grecku tau. Bardzo stara forma krzyża, związana z tradycją pustelniczą, do której nawiązywali pierwsi karmelici. Więź, luty-marzec 2008

Wpisani w literę taw



Telefon z karmelu. Mam zamówienie na dużą ikonę krzyża dla grupy studentów z Lublina. Wspólnota nazywa się Communio Crucis. Zbierają się w piątki w kościele karmelitów i adorują krzyż. Chcą mieć swój własny osadzony w tradycji wschodniej ikony i duchowości karmelu. Telefonował także Jędrek, mój brat, ze Szwecji. Jego przyjaciel Hans-Uno jest poważnie chory. Hansa znam tylko z widzenia, ale mój brat jest z nim bardzo związany i przejęty tą sytuacją.

***

Narysowałem na kartce krzyż. Chciałem, aby był jak najbardziej oszczędny w formie. Powstał znak zbliżony do litery T, po hebrajsku zwanej Taw, a po grecku tau. Bardzo stara forma krzyża, związana od czasów św. Antoniego Wielkiego z tradycją pustelniczą, do której nawiązywali pierwsi karmelici, osiedlając się na górze uświęconej obecnością proroka Eliasza.

Księga Ezechiela: ...zawoławszy męża odzianego w szatę lnianą, który miał kałamarz u boku, Pan rzekł do niego: „Przejdź przez środek miasta, przez środek Jerozolimy i nakreśl ten znak taw na czołach mężów, którzy wzdychają i biadają nad wszystkimi obrzydliwościami w niej popełnionymi”. Do innych zaś rzekł, tak iż słyszałem: „Idźcie za nim po mieście i zabijajcie! Niech oczy wasze nie znają współczucia ni litości! Starców, młodzieńców, panny, niemowlęta i kobiety wybijcie do szczętu! Nie dotykajcie jednak żadnego męża, na którym będzie ów znak” (Ez 9,3-6).

Ten opis ukarania Jerozolimy mówi jednocześnie o Bożym znaku ocalenia, którym jest taw. Przypomina to sytuację opisaną w Księdze Wyjścia, kiedy to oznaczenie drzwi krwią baranka zatrzymuje anioła śmierci. W Ewangelii sytuacja zostaje jakby odwrócona – Syn Boży sam staje się barankiem ofiarnym, odtąd to Jego własna krew wybawia, a On sam rozpostarty na krzyżu staje się znakiem ocalenia. Jego uczniowie są wezwani, aby idąc za Nim nie tylko nie zadawali śmierci i cierpienia, ale sami brali je na siebie, brali swój krzyż. Jeśli wytrwają na tej drodze, czeka ich nagroda w wieczności. W Księdze Apokalipsy czytamy:

I będą oglądać Jego oblicze,

a imię Jego – na ich czołach (Ap 22,3-4).

***

Jędrek dzwoni co dzień i długo rozmawiamy. Hansa-Uno przeniesiono do hospicjum.

U św. Jana od Krzyża noc jest kluczowym słowem bliskim znaczeniowo krzyżowi. Noc przez osamotnienie, cierpienie, lęk prowadzi ku zjednoczeniu z Bogiem. Święty akceptuje kult obrazów, choć nie jest mu obojętna forma – oburza go zwyczaj ubierania figur świętych w modne szaty. Dobitnie zaznacza, że nie należy przywiązywać serca do obrazów, ale szukać w swej duszy żywego odbicia Chrystusa Ukrzyżowanego. Właśnie używa tego określenia: Chrystusa Ukrzyżowanego. To jest jego znak przewodni w drodze radykalnego ogołocenia. Trzeba zważać na to, co pomaga duchowi wznieść się do Boga, a nie na to, co sluży za podnietę zmysłom. Bo wtedy to, co miało być pomocą, z powodu niedoskonałości serca staje się raczej przeszkodą, nie mniejszą niż przylgnięcie i skłonność do jakiejś rzeczy.




Podobne stanowisko znajdziemy we wschodniej teologii apofatycznej i ascetycznych wskazaniach prawosławia. Zabraniają one odwoływania się do jakichkolwiek obrazów i wyobraźni w życiu duchowym. Nie znaczy to, że odrzucona jest ikona. Wręcz przeciwnie – ze wskazań tych wynika kult świętych ikon jako wizerunków, które nie są żadną ilustracją ani przedstawieniem tego, co ponadzmyslowe, lecz symbolizują obecność, podobnie jak czyni to liturgia. Ścisłe reguły obowiązujące w ikonie, podobnie jak ryt liturgiczny, pomagają duchowi wznieść się do Boga unikając niepotrzebnego angażowania zmysłów.

Postawa ta staje się zrozumiała w kontekście modlitwy kontemplacyjnej czy wschodniej modlitwy Jezusowej, w czasie której eliminuje się wszelkie myśli i wyobrażenia. Zdumiewające jest to, że duchowość chrześcijańska zdaje się spotykać tu z odległą kulturowo, wyrastającą z wielowiekowej tradycji duchowej praktyką zen.

Mistyka prawosławia bardziej akcentuje doświadczenie światła, blasku, chwały Bożej z góry Tabor, zaś św. Jan od Krzyża pokochał noc. Wschód wydaje się zwracać bardziej ku Zmartwychwstaniu, Zachód ku Krzyżowi. Ciemność i światło, śmierć i życie – dwie strony tej samej rzeczywistości.

***

W mieście nie można doświadczyć prawdziwej nocy. Niebo nieustannie rozjaśnione jest łuną świateł. Często wyjeżdżam do mojej chatki w Górach Świętokrzyskich. Tu na leśnej polanie każda noc jest inna w zależności od fazy księżyca, gwiazd, które jarzą się na niebie lub przesłonięte są chmurami. Niekiedy jest tak jasno, że drzewa wydają się seledynowe, a mokra trawa srebrna. Są też noce ciemne. Gdy nasze wzgórza otoczą mgły, bywa, że w ciemnościach nie można dostrzec własnych rąk. Często, gdy zmierzcha się, siadam przed drzwiami chaty. Czasem przemknie bezszelestnie nietoperz lub sowa. Bura kładzie się koło mnie i grzeje swoim ciałem. Nie zawsze chce ze mną wrócić do domu i zostaje na zewnątrz. Którejś nocy obudziło mnie jej gwałtowne ujadanie. Wyszedłem z lampą na dwór. Doskakiwała do ciemnej ściany lasu, cofała się ku chacie i znów wściekle atakowała. – Kto tam?! – zawołałem i mój głos nie zabrzmiał tak pewnie, jak bym tego chciał. Nikt nie odpowiadał. Spowity mgłami las tonął w mroku. Suka znów skoczyła ku drzewom. Podszedłem i w świetle lampy zobaczyłem zwiniętego w kulę jeża.

***

Prawosławie zachowuje piękną tradycję modlitwy serca, polegającą na stałym przyzywaniu imienia Jezusa. Imię to możemy wypowiedzieć, zapisać lub namalować. Każdy bowiem wizerunek Chrystusa jest Jego imieniem zakreślonym linią i barwą. Przypomnijmy tu jeszcze raz słowa św. Jana od Krzyża: „Nie należy jednak przywiązywać serca do obrazów, ale szukać w swej duszy odbicia Chrystusa Ukrzyżowanego”. Wydaje się to bardzo bliskie idei modlitwy Jezusowej, która ma wpisywać Imię w serce, rozumiane jako ośrodek życia duchowego człowieka – słowo i obraz są tylko drogą ku rzeczywistości duchowej, oderwanej od słów i obrazów. Imię jest drogą wtajemniczenia, umożliwia intymny kontakt, który w najgłębszej zażyłości nie potrzebuje słów i obrazów. Są one jednak konieczne, aby pobudzić naszą wolę do pobożności, a więc potrzebny jest obraz Chrystusa Ukrzyżowanego, ów znak ocalenia, utworzony przez Jego postać, Jego imię wyrażone najbardziej dobitnie i najpełniej na krzyżu.




***

Stolarz nie wykonał zamówionego krzyża, co więcej, wyjechał za granicę i w ogóle nie było wiadomo, kiedy wróci. Wybrałem się do supermarketu, gdzie miał być duży wybór materiałów drewnianych i wyszukałem długie, solidne parapety, klejone komputerowo, pozbawione żywicy i sęków. Niestety były wykonane z sosny, na której nie maluje się ikon, gdyż nie można wyeliminować faktury słojów, pozostającej nawet po najstaranniejszym zagruntowaniu. Gdy zastanawiałem się, co w tej sytuacji zrobić, przypomniała mi się wizyta w klasztorze na Świętym Krzyżu. Staliśmy przy ołtarzu w kaplicy Oleśnickich, a ojciec Karol wyjął z relikwiarza niewielką cząsteczkę opieczętowanego drewna. –To jest kawałek czarnej sosny, która występuje w okolicach Jerozolimy – powiedział.

Krzyż, na którym poniósł śmierć Pan Jezus, był wykonany z sosny, a więc niech ta ikona będzie namalowana na sosnowym drewnie, przy jej dużych rozmiarach nierówności gruntu nie będą miały znaczenia – zdecydowałem. Przydźwigałem ciężkie parapety do domu i od razu przystąpiłem do pracy. Gdy ramiona krzyża były już sklejone, zadzwonił telefon. Znów rozmawialiśmy o Hansie-Uno. Chory zachowywał ciągle pełną świadomość, ba – poczucie humoru, które kontrastowało z jego skrajnie wycieńczonym ciałem. Jędrek, z wykształcenia artysta grafik, poznał Hansa, ilustrując jego książki popularnonaukowe. Przygotowując jedną z publikacji, Hans-Uno wiele rozmawiał z moim bratem na temat współczesnej astrofizyki, pytań dotyczących początku, kosmosu i procesów w nim zachodzących. Zaprzyjaźnili się. Dowcipne rysunki mojego brata dobrze korespondowały z lekko napisanym i ciekawym tekstem. Teraz, w trudnych okolicznościach, Hans również starał się zaskakiwać swego przyjaciela. Tego dnia przyjął Jędrka przebrany w kurtkę znanego szwedzkiego pilota, którą przynieśli mu koledzy z aeroklubu. Hans-Uno uprawiał sportowe lotnictwo. Był pogodny, przygotowany na ostatni lot. Nocami nie mógł spać. Prosił, aby pielęgniarki wkładały go do wanny – zapewne w wodzie łatwiej było mu się poruszać – i słuchał muzyki Bacha.

W hospicjum jest rodzaj niewielkiego atrium, w którym znajduje się japoński ogród. Jędrek zabierał ze sobą papier i akwarele, którymi posługuje się w mistrzowski sposób. Siadał w owym ogródku i zachowując stylistykę Dalekiego Wschodu, malował kwiaty i rośliny. W tym czasie Hans, usadowiony w fotelu, obserwował go przez okno. Wkrótce akwarele Jędrka wypełniły ścianę pokoju Hansa i pojawiły się w salach innych pacjentów. Brat mówił mi, że nigdy wcześniej nie odczuwał z taką intensywnością sensu swojej pracy i akceptacji, jakiej udzielała mu ta szczególna i publiczność – pacjenci hospicjum. Jego akwarele nacechowane są uważną obserwacją, skupieniem i swobodą ruchów pędzla; zatrzymują chwilę, kwiaty i rośliny pozostają żywe.

Wtedy na Świętym Krzyżu towarzyszyłem buddyjskiemu mnichowi. Gdy ojciec Karol wyjął z relikwiarza cząstkę krzyża, roszi Jakusho Kwong złożył ręce i pokłonił się głęboko.

Teraz sosnowy krzyż o wymiarach człowieka leżał przede mną. Zanurzyłem w roztworze kleju białe płótno (najlepsze do tego celu jest sprane prześcieradło) i rozpostarłem niczym całun na krzyżu. Potrzeba doby, aby klej całkowicie wysechł. Trzeba czekać.



Nakładałem grunt, a potem wyrównywałem go szpachlą i ściernym papierem. Na wygładzonej powierzchni narysowałem postać Chrystusa, wpisaną w literę taw, ostatnią literę alfabetu hebrajskiego. Krzyż zamyka dawne przymierze i otwiera nowe – przymierze Paschalnego Baranka, którym jest Jezus Chrystusa. Starałem się, aby Jego wizerunek wyrażał pokorę, łagodność. Na niektórych ikonach jest przedstawiany jako silny mężczyzna, zwyciężający na krzyżu. Ja jednak wolałem inspirować się wizerunkiem z osiemnastowiecznej rosyjskiej ikony. Ciało Pana Jezusa jest tu delikatne, słabe, zastygłe w śmiertelnej ciszy. Tylko ramiona, rozciągnięte na całą długość, wydają się przyzywać – w pokornym geście bezbronnego człowieka.

Kolory ograniczyłem do minimum: czerń, biel, ochra, brąz. Karnację ciała planowałem namalować ochrą, przyciemniając ją brązem i odrobiną czerni, i rozjaśniając bielą. Chciałem uzyskać złoty odcień – barwę właściwą Bogu. Zdecydowałem, że zasadniczy rysunek krzyża, wypełniający środkową część litery taw, będzie czarny. Czerń jest kolorem rzadko używanym w ikonie. Symbolizuje śmierć, grzech, otchłań piekielną. W scenie ukrzyżowania można użyć czerni, malując pieczarę u stóp krzyża, w której widać czaszkę Adama. Na moim krzyżu to postać Jezusa otoczona jest czernią – Chrystus otoczony ciemnością kenozy, przygnieciony bezmiarem ludzkich grzechów. Tradycja malarstwa ikonowego nie posuwa się tak daleko – drzewo krzyża jest zazwyczaj brązowe. Chodziło mi tu również o ciemność nocy, charakterystyczną dla Ojca Karmelu. Czynne wejście w noc jest równoznaczne z podjęciem krzyża, zaś najgłębsza bierna noc jest porównywana do samego ukrzyżowania. Wydaje się, że ten rys duchowości karmelu pozwala mi na to odstępstwo od tradycji ikony. Brązu użyłem, otaczając czarny krzyż pasem tego koloru, symbolizującego pokorę. Ma on przypominać o pokorze Pana Jezusa, który będąc Bogiem „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,8) i o naszej pokorze, polegającej na przyjęciu prawdy o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa oraz prawdy o naszej grzeszności. Na koniec obwiodłem krzyż jasną barwą – bielą z odrobiną ochry. Kolor symbolizujący światło zmartwychwstania, Bożą chwałę. Wokół głowy Chrystusa – złoty nimb.

Rankiem pojechałem do kieleckiego karmelu. Tuż przed mszą siostry odsuwają zasłony na kratach. W dni powszednie liturgia jest bardzo prosta – recytacje przedzielane ciszą, która tu jest tak naturalna. W świecie wiele się dzieje, tymczasem siostry trwają na modlitwie. Stały po drugiej stronie krat w czarnych welonach, brązowych habitach, okryte jasnymi płaszczami – biel z odrobiną ochry, kolor Bożej chwały.

*

Gdy po powrocie z karmelu nakładałem werniks na wyschniętą już ikonę, zadzwonił telefon. Umarł Hans-Uno. Jędrek dostał wiadomość w chwili, kiedy szykował swoje farby i pędzelki, aby iść do hospicjum.




***

Poświęcenie krzyża odbyło się w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa w kościele karmelitów w Lublinie. Zaintonowano pieśń i od głównego wejścia środkiem kościoła ruszyła procesja. Krzyż niesiony na ramionach młodych ludzi posuwał się wolno; sypano płatki róż. Przed ołtarzem uniesiono go w górę, zachwiał się, po czym zawisł nieruchomo w snopie światła. Rozpoczęła się liturgia eucharystyczna. Ojciec Józef mówił w homilii o wspólnocie zrodzonej pod krzyżem z woli Jezusa, wypowiadającego słowa: „...oto syn Twój... oto Matka twoja” (J 19,26-27). Krzyż został poświęcony według rytu wschodniego. Schola pięknie śpiewała i pachniało różami – garść płatków schowałem sobie na pamiątkę. Po mszy nastąpiła długa adoracja.

Prosto z Lublina pojechałem do mojego leśnego domku w Górach Świętokrzyskich. Wczesnym rankiem siedziałem nieruchomo przed oknem, bo przed chatkę przykicał zając i bałem się go spłoszyć. Był nie dalej niż dwa metry ode mnie. Pochylał się, zrywał mlecz i następnie stojąc słupka chrupał długą łodygę od dołu. Rurka znikała stopniowo w jego pyszczku. Na koniec zjadał żółty kwiatek. Pochylał się znowu i zrywał następny mlecz. Futerko miał burego koloru, natomiast długie piękne uszy, które cały czas nasłuchiwały, były czarno-białe. Oczy czujnie poruszały się. Odwrócił się i powędrował do następnej kępy mleczy. Zauważyłem teraz, że ogonek ma tak samo ubarwiony jak uszy. Po chwili zniknął za węgłem.

Wyjąłem papier, nakreśliłem kontur krzyża, a pod jego ramionami wkomponowałem ikony Matki Bożej i św. Jana. Namalowałem je w ciemnej tonacji, z granatowym tłem. Tylko obramowanie, podobnie jak w krzyżu, było jasne. Ewangelia św. Mateusza mówi o mroku, który ogarnął całą ziemię (Mt 27,45), co upoważnia taki ciemny koloryt, znany z licznych przedstawień, jak choćby malunki ścienne w kaplicy Świętego Krzyża w Lublinie. Nie chodziło tu jednak o Ewangelię Mateusza, lecz Jana. Scena ukrzyżowania malowana na ikonach według czwartej Ewangelii przeniknięta jest światłem. To u Jana znajdziemy nie tylko testament z krzyża, ale także słowa: „Wykonało się! I skłoniwszy głowę oddał Ducha” (J 19,20). Jak zauważają bibliści, chodzi tu o Ducha Świętego, a więc wraz ze skonaniem Chrystusa rodzi się Kościół, moment ten wyprzedza i zapowiada Zesłanie Ducha Świętego. Ta pierwsza mała wspólnota – Maryja i Jan, wspólnota krzyża – communio crucis, jest zaczątkiem każdej wspólnoty związanej Duchem miłości. Myślę, że krzyż, który my chrześcijanie rozpoznajemy jako krzyż Chrystusa, jest w zasięgu doświadczenia każdego człowieka, bowiem doświadczenie cierpienia i śmierci jest powszechne, trwa nadal, owocuje miłością. Nie chodzi mi o to, aby wszystkich wrażliwych ludzi, którzy nie odwracają się od rzeczywistości cierpienia i śmierci, zawłaszczyć dla chrześcijaństwa, ale o to, aby wyrazić przekonanie, że Kościół Chrystusa jest tajemnicą, że granic jego nie znamy, a On sam – Jezus – towarzyszy wszystkim ludziom, jest ukryty w najgłębszym mieszkaniu ich serc, bez względu na to, czy znają Jego imię. Co więcej, bliski jest mi pogląd, wyrastający z intuicji i przeczuć, że ramiona krzyża przenikają całą przyrodę, że prawu miłości oddanej z krzyża podlega ów poranny gość – zając i drozdy, które uwiły gniazdo tuż koło drzwi mojej chaty, i rośliny rozwijające listki ku słońcu, a nawet słońce samo, które teraz świeci, i gwiazdy z księżycem, wyśpiewujące chwałę Pana nocą; wszystko przeniknięte jest prawem cierpienia, śmierci i miłości, która na koniec zwycięży. Oto powód, dla którego na ikonach ukrzyżowania maluje się słońce i księżyc, także ich udziałem jest wspólnota krzyża – communio crucis.

***

Niewielka zabytkowa świątynia luterańska z trudem mogła pomieścić ludzi przybyłych na pogrzeb Hansa-Uno. Czytano Pawłowy hymn o miłości, który posłużył pastorowi za osnowę homilii, zabrzmiała muzyka Bacha, a gdy wychodzili na cmentarz, na niebie pojawił się klucz sportowych samolotów. Jeden z nich począł pozostawać w tyle. Przyjaciele rozpoznali awionetkę Hansa. Samotny samolot skierował się na północ i zniknął za horyzontem. To podobno dawny zwyczaj pożegnania pilota.

Mego brata, jadącego na rowerze przez miasto, zatrzymała jakaś kobieta. To było jeszcze przed pogrzebem. Gdy zaczęli rozmawiać, rozpoznał w niej pielęgniarkę z hospicjum. Opowiedziała mu, że tej ostatniej nocy Hans-Uno prosił, aby go posadzić na fotelu i przysunąć do okna. Umarł patrząc na mały japoński ogródek. Akwarele otrzymane od Jędrka pozostawił dla hospicjum, będą tam stale wisiały. Mój brat zauważył, że taka rozmowa między ludźmi znającymi się zaledwie z widzenia jest wedle obyczajowości szwedzkiej czymś zupełnie wyjątkowym. W hospicjum bardzo szybko tworzy się wspólnota, ludzie stają się, niespodzianie dla siebie samych, bezpośredni, bliscy, choć zamienili ze sobą zaledwie parę słów.

W Kielcach czekał na mnie list ze Szwecji z wycinkiem z lokalnej prasy: na błękitnym niebie samotna awionetka Hansa-Uno – mały krzyżyk, przypominający ostatnią literę hebrajskiego alfabetu.



***

Michał Płoski – ur. 1951 r. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie malarz ikon. Mieszka w Kielcach.