Wspólne marnowanie czasu

Zbigniew Nosowski

publikacja 17.03.2010 15:36

Nie znam nic trudniejszego niż przeżycie życia z jedną osobą. Ale nie znam też nic piękniejszego.

Tygodnik Powszechny 11/2010 Tygodnik Powszechny 11/2010


Artur Sporniak: Śluby kościelne ciągle cieszą się dużym powodzeniem – zawierane są także przez katolików na co dzień niepraktykujących. Jak ten fenomen można wytłumaczyć?

Zbigniew Nosowski:
Przy całym kryzysie małżeństwa wciąż jest oczywiste, że ślub jest momentem życiowo bardzo ważnym i należy go jak najbardziej uroczyście przeżyć. Dzisiaj bardziej charakterystycznym zjawiskiem jest raczej dbałość o spektakularność ślubu cywilnego (nawet kolejnego) – stąd ceremonie w różnych dziwnych miejscach, jak np. podczas skoków na spadochronie czy nurkowania pod wodą.

Nie sądzę, by większość z tych, którym zależy na liturgii w kościele, zdawała sobie sprawę, że staje się znakiem tego, jak Pan Bóg kocha ludzi – gdyż to jest istotą sakramentu małżeństwa. Ale z drugiej strony świadomość, że małżeństwo jest powołaniem, ciągle wzrasta – o czym z kolei świadczy wciąż rosnąca liczba chętnych na bardziej ambitne formy religijnego przygotowania do małżeństwa, jak „Wieczory dla zakochanych” czy kursy weekendowe.

Sakrament kojarzony jest z obrzędem liturgicznym i czymś, co się raz na zawsze dokonało. W jaki sposób przejawia się w życiu codziennym?

Z duchowej perspektywy najważniejsze jest to, że nie chodzi tutaj o sakrament „zawarcia” małżeństwa, tylko o sakrament życia małżeńskiego. Wedle katechizmowej definicji małżonkowie stają się widzialnym znakiem niewidzialnej łaski – na co dzień, a nie od święta. Sądzę, że właśnie dlatego papieże Jan Paweł II i Benedykt XVI zdecydowali, aby wspomnieniem liturgicznym pierwszych w historii wspólnie beatyfikowanych par małżeńskich – Beltrame Quattrocchi i Martin – były daty ich ślubów, a nie śmierci, jak to jest w zwyczaju: to małżeństwo staje się dniem ich narodzin dla nieba!

Jeśli miłość nie wyraża się w prozie życia, to znaczy, że jej po prostu nie ma. Jak powiedział Jean Vanier: „Miłość nie polega na czynieniu rzeczy nadzwyczajnych, tylko na spełnianiu rzeczy drobnych z czułością”. Ze względu na specyfikę tej miłości – tak bliskiego bycia „na dobre i na złe” – ona musi się wyrażać w drobiazgach. Małżonkowie nie mogą się przecież przenieść „do innego klasztoru” czy „na inną parafię”, jeżeli się pokłócą. Kryzysy są tu nieuniknione.

O co małżonkowie powinni się troszczyć, by być przygotowanymi nie tylko „na dobre”, ale także „na złe”?

Przede wszystkim o przebaczenie i dialog. I nie jest to psychologizowanie duchowości! To właśnie dialog jest drogą duchowości małżeńskiej, ponieważ Chrystus wciela się w więź małżeńską. Wszystko, co służy umacnianiu i pogłębianiu tej więzi, jest więc drogą duchowości. Kluczowe jest wzajemne zrozumienie i nastawienie na drugiego człowieka. Największe problemy małżeńskie biorą się dziś z indywidualizmu, nastawienia na samego siebie. Dialog, gotowość do przebaczania oraz odwaga proszenia o przebaczenie są umiejętnościami zupełnie elementarnymi.

Czy sfera seksualna małżeństwa także służy duchowości?

Może, ale nie musi. Dla niektórych erotyka jest jedynym wręcz miejscem doświadczenia transcendencji, czyli przekroczenia samego siebie. Ale nie można przesadzać. Nie jestem zwolennikiem tezy ks. Jacka Prusaka o potrzebie chrześcijańskiej tantry [zobacz „TP” nr 25/09 – red.]. Tantra sakralizuje seks, w teologii ciała chodzi natomiast o uświęcenie seksu – to subtelne, ale precyzyjne rozróżnienie. Tantra zakłada, że seks jest święty z natury – w teologii ciała mówimy, że seks może być święty. Może też być destrukcyjny.


W sferze seksualnej najszybciej widać, czy relacja małżeńska się rozwija, czy zamiera. Już choćby z tego powodu ma znaczenie dla duchowości...

Nawet więcej, seks w oczywisty sposób jest więziotwórczy – buduje relację. Ale nie zgodzę się, że w sferze seksualnej najszybciej widać słabości relacji małżeńskiej. One najpierw pojawiają się w ogólnej komunikacji, w zanikaniu umiejętności rozmawiania, poświęcania sobie uwagi, wspólnego marnowania czasu (bo także tym jest miłość). Bez tego nie będzie udanego seksu rozumianego jako zjednoczenie – także duchowe. Nie potrafię traktować seksu jako lekarstwa na cokolwiek – widzę w tym instrumentalizację współmałżonka. Seks rodzi się w głowie i w tejże głowie rodzą się także inne sposoby wyrażania bliskości, więzi, sympatii, zrozumienia, przebaczenia i otwartości. To, co mamy w głowie, jest bardziej pierwotne niż sposób, w jaki wyrażamy to w łóżku.

Jan Paweł II nazwał małżeństwo prasakramentem, czyli pierwszym objawieniem miłości Boga do człowieka, starszym od Kościoła i zakorzenionym w naszej naturze...

Żydzi mówią podobnie, że małżeństwo jest tym, co pozostało z raju. Sakrament łączy niebo z ziemią – to, co ludzkie, z tym, co Boskie. W przypadku małżeństwa mamy do czynienia z naturalną ludzką rzeczywistością – przecież to nie Jezus wymyślił, iż ludzie będą się pobierać. Tej ziemskiej rzeczywistości nadajemy głęboki sens religijny, mówimy, że jest unikalnym doświadczeniem Bożej łaski. Tutaj znakomicie widać, że życie duchowe nie jest oderwane od życia świeckiego, że duchowość to nie tylko pobożność, bo w samym sercu życia świeckiego – w najgłębiej angażującej relacji międzyludzkiej – odnajdujemy Boga.

Dlaczego zatem małżeństwo jest takie kruche?

Nie znam nic trudniejszego niż przeżycie całego życia z jedną osobą. Ale nie znam też nic piękniejszego. Piękno i trud małżeństwa są ze sobą nierozerwalnie związane. To odpowiedź uniwersalna, ponadczasowa: małżeństwo to związek dwojga grzeszników. W naszych czasach dochodzi jeszcze kultura indywidualizmu, która bardzo ułatwiła rozejście się. Małżeństwo jest wspólnotą, która z definicji wymaga wyrzeczenia, pokory, akceptacji zmienności własnej i współmałżonka. Udane małżeństwo jest niemożliwe bez przedłożenia „my” ponad „ja”. W kulturze indywidualizmu trudniej o taką postawę.

Personalizm też stawia na jednostkę.

Ale w przeciwieństwie do indywidualizmu widzi ją w relacjach do innych, we wspólnocie. Sądzę zresztą, że długofalowo patrząc, kluczowym zadaniem chrześcijan dzisiaj, jeśli chodzi o małżeństwo, jest przebudowywanie kultury – czyli systemu wartości, sposobu myślenia o sobie w świecie, o własnym życiu – z indywidualistycznej na bardziej personalistyczną.

A co z sakramentem, jeśli te relacje stają się destrukcyjne? Czy mimo wszystko jednostka i jej dobro nie stoją wyżej niż nawet najbardziej uświęcone struktury?

Przyjęcie nierozerwalności sakramentalnego małżeństwa to nie owoc nacisku na struktury, lecz konsekwencja uznania, że małżonkowie świadomie ślubowali również być znakiem tego, JAK Bóg kocha – czyli naśladować miłość bezwarunkową i nieodwołalną. Co robić, gdy to się całkowicie nie udaje? Jak połączyć zrozumienie dla ludzkich słabości z wiernością zasadzie danej przez samego Chrystusa? Tradycja katolicka do tej pory uznaje tylko dwie odpowiedzi: stwierdzenie nieważności związku lub separacja. Czy można znaleźć inne dobre odpowiedzi? Ja ich nie znam. A że trudno w tej sprawie o proste rozwiązania – przyznał nawet sam Benedykt XVI.

Rozmawiał Artur Sporniak



ZBIGNIEW NOSOWSKI jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Więź”, dyrektorem programowym Laboratorium „Więzi”, autorem książki „Parami do nieba”