Jan Kaliwn, czyli mądrość poznania

Krzysztof Dorosz

publikacja 13.03.2010 13:21

Teologia Kalwina jest bardziej „egzystencjalna” niż intelektualna. Jej podstawą nie jest rozumowa znajomość spraw boskich, lecz mistyczna unia z Chrystusem. Dlatego jest ona bardziej mądrością niż wiedzą. Znak, 2/2010

Jan Kaliwn, czyli mądrość poznania



Teologia Kalwina jest bardziej „egzystencjalna” niż intelektualna. Jej podstawą nie jest rozumowa znajomość spraw boskich, lecz mistyczna unia z Chrystusem. Dlatego jest ona bardziej mądrością niż wiedzą; swe źródło ma w poznaniu Boga – poznaniu nie głową, lecz sercem, nie uczuciem, lecz całą skierowaną ku Niemu istotą.

„Nasza mądrość, jeśli ma być uznana za mądrość prawdziwą i dobrze ugruntowaną, składa się prawie cała z dwóch części: poznania Boga i poznania nas samych. Jedno poznanie z drugim wiele łączy i niełatwo ustalić, które z nich pierwsze, które poprzedza drugie i daje mu początek”. Te słowa otwierają wszystkie kolejne i poprawiane wydania największego dzieła Jana Kalwina Institutio religionis christiane (1535). Czy zostały one wyniesione na pierwsze miejsce jedynie przypadkiem?

Nic podobnego. Kalwin był bowiem przekonany, że religia chrześcijańska daje nam metodę zdobycia prawdziwej i rzetelnej mądrości, do której dochodzimy przez wiedzę. Wiedza ta nie polega jednak na poznaniu faktów ani na bezbłędnym opisie rzeczywistości, lecz na poznaniu Boga i nas samych. Teologia zatem to dla Kalwina nie scientia, czyli nauka dążąca do teoretycznej pewności, lecz sapientia, czyli mądrość. Oba sensy teologii zakorzenione są w myśli średniowiecznej, z której Kalwin obficie czerpał. Lecz nacisk na mądrość, nie zaś na wiedzę, która przy pomocy rzeczowych wyjaśnień daje ludzkiemu umysłowi poznawczą satysfakcję, zbliża Reformatora bardziej do tradycji franciszkańskiej aniżeli dominikańskiej. Wprawdzie cały czas chodzi mu o poznanie, lecz o takie poznanie, które pozwala nam cieszyć się zarówno obecnością, jak i łaską Boga i prowadzi ku naszemu wiecznemu domostwu. Kalwin nie pomija żadnej okazji, by przeciwstawić poznanie Boga, które „trzepocze się w mózgu” i jest godne pogardy, takiemu poznaniu, które prowadzi człowieka do miłowania Boga i okazywania mu posłuszeństwa.

Teologia nie jest sprawą umysłu, lecz serca; nie wiedzy, lecz mądrości. Nie płynie z operacji rozumu, lecz z prawdziwej pobożności (pietas). By dowiedzieć się, kim i czym jest Bóg, musimy ukształtować w sobie odpowiednią postawę wobec Niego i czynić to, co jest Mu miłe. Cel pobożności, jak i całego chrześcijańskiego życia, stanowi chwała Boża, której światło widoczne jest w atrybutach Boga, w budowie świata, w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Pobożność zawsze wymaga otwartego serca i gotowości do ofiary. „Oddaję Ci moje serce, Panie – mówi Kalwin – szczerze i bezzwłocznie”. Niejeden chrześcijanin pragnąłby powtórzyć te słowa za Reformatorem. Ale jak oddać serce Bogu? Czy wystarczy pragnąć?

Nie, temu pragnieniu można zadośćuczynić jedynie poprzez mistyczną unię z Chrystusem, ponieważ poza Nim nawet najbardziej religijny człowiek żyje tylko dla siebie. Unia z Chrystusem to, zdaniem wielu współczesnych badaczy, jedna z najważniejszych nauk całej teologii i etyki Kalwina. Z unii mistycznej płynie pobożność, bez której poznanie Boga nie jest możliwe; owa unia nie zostałaby ofiarowana człowiekowi, gdyby Chrystus nie przyjął naszej natury i nie napełnił jej swą mocą. Więcej: dokonany przez Niego akt zbawienia nie dotyka i nie obejmuje tego, kto się z Nim nie wiąże. Dopóki Chrystus pozostaje poza nami – pisze Jan Kalwin – dopóki jesteśmy od Niego odłączeni, dopóty wszystko, co wycierpiał i uczynił dla zbawienia człowieka, pozostaje bezużyteczne i pozbawione dla nas wszelkiej wartości.



Na czym polega ta mistyczna unia? Nie na wewnętrznym doświadczeniu, lecz na panowaniu Chrystusa w ludzkiej duszy. W przekonaniu Kalwina człowiek łączy się nie z istotą Zbawiciela, lecz z Jego człowieczeństwem. Łączy się z nim w wymiarze historycznym, etycznym, osobistym, ale nie ontologicznym. Nie istnieje nic takiego, jak proste złączenie i przemieszanie (crassa mixtura) substancji człowieczej i Chrystusowej. Chrześcijanin zatem nie uczestniczy w istocie i naturze Chrystusa, lecz mocą Ducha Świętego jest z Nim złączony tak intymnie, że staje się ciałem Jego ciała. Z perspektywy Boga wiąże człowieka z Chrystusem Duch; z naszej perspektywy natomiast sprawcą tego związku jest wiara.

Te dwa punkty widzenia znakomicie do siebie pasują, ponieważ właśnie dzięki Duchowi otrzymujemy wiarę. Tylko Duch jest w stanie złączyć Chrystusa w niebiosach z człowiekiem na ziemi. Kalwin, podobnie jak Luter, był przekonany, że nie ma wiary bez poznania. Podstawą zaś tego poznania jest Słowo Boże i przesłanie Ewangelii. A ponieważ pisane Słowo bierze początek z Chrystusa, który jest Słowem żywym, niepodobna wiary oddzielić od Chrystusa. Z Nim łączy chrześcijanina właśnie wiara. Bo chociaż Chrystus pozostaje w niebiosach, człowiek pobożny uczy się łączyć z Nim wiarą tak skutecznie, że Chrystus mieszka w jego sercu. Lecz umysłowi ludzkiemu nie wystarcza oświecenie przez Ducha Bożego, „jeżeli jednocześnie Jego mocą nie krzepnie serce i nie rośnie w siłę”.

Dlaczego serce? Dlaczego oświecenie i poznanie duchowe Kalwin lokuje właśnie w sercu? Nie ze względów uczuciowych, ponieważ nie uważał on serca za siedlisko emocji, choćby religijnych. W jego przekonaniu serce było czymś znacznie ważniejszym, a mianowicie duchowo i moralnie najgłębszym i wszechogarniającym ośrodkiem ludzkiego istnienia. Przecież „z niego tryska źródło życia!” (Przyp. 4, 23).

Rozum, spaczony upadkiem człowieka – pisał w dwudziestym wieku wybitny holenderski myśliciel kalwiński Herman Dooyeweerd – nie jest w stanie sprawować nadzoru nad zasadami ludzkiej wiedzy i wskazywać drogi naszemu poznaniu. Biblia nie daje nam żadnych podstaw, by uznać rozum za suwerenny organ duchowy człowieka. Dooyeweerd był przekonany, że objawienie Boże musi objąć nasze serce, najgłębszy korzeń całej naszej egzystencji. „Ewangelia – pisał Kalwin w Institutio – nie jest nauką mowy, lecz nauką życia. I nie wystarczy, jak inne nauki, pojąć ją tylko rozumem i zachować w pamięci, ale musi ona zawładnąć duszą całkowicie, na dnie serca wznosząc swą kazalnicę”.

Prawdziwa religia jest dialogiem między Bogiem a człowiekiem. Inicjatorem owego dialogu jest Bóg, który pierwszy krok podejmuje w objawieniu. Bóg wychodzi nam naprzeciw, zwraca się do nas, daje się poznać swoim Słowem. Człowiek zaś odpowiada na to Boże objawienie. Odpowiada nawróceniem i pokutą, ufnością, adoracją, bojaźnią Bożą, modlitwą. To wszystko, zdaniem Kalwina, składa się właśnie na pobożność, z której płynie poznanie Boga. Pobożność to stan duszy i droga człowieka. Nawrócenie zaś nie jest – uważał Jan Kalwin – zaledwie początkiem wiary; stanowi codzienną odnowę duchową i pozwala nam coraz wierniej kroczyć śladami Chrystusa. Pokuta jest owocem wiary i modlitwy. Kalwin, podobnie jak Luter, uważa pokutę za proces obejmujący całe życie; mieści się w niej i wyznanie grzechów, i pogłębianie świętości. Pokuta jest zawsze odpowiedzią chrześcijanina na Ewangelię, odpowiedzią udzielaną nie tylko w zewnętrznym życiu, lecz także w umyśle, sercu i w woli.



Oto więc przez wiarę, pokutę i pobożność, przez duchową unię z Chrystusem człowiek staje się nowym stworzeniem. Z pobożności płynie poznanie Boga, z serca – pragnienie duchowej łączności z Chrystusem, pokuta natomiast, ściśle związana z poczuciem zakorzenionego w nas zła, popycha nas ku Bogu. A czymże innym jest świadomość własnego zła, jak nie poznaniem samego siebie, trudnym, bolesnym, podobnym do stromej i wyboistej drogi, na której piętrzą się przeszkody? Z natury rzeczy bowiem – powiada Kalwin – jesteśmy skłonni do podziwiania siebie. Lecz poznanie oparte na samozadowoleniu to tylko iluzja, która prowadzi nas na manowce. Współczesna psychoterapia dobrze wie, jak mocny pancerz fałszywego podziwu dla samego siebie tworzy człowiek, jak niechętnie przyznaje się do winy, jak trudno skłonić go do wejrzenia w głębię własnego mroku, zwaną w psychologii jungowskiej sferą cienia.

Jan Kalwin doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie szukał jednak ratunku w psychoterapii, lecz w Bogu. Nie tylko dlatego, iż psychoterapia podówczas nie istniała, lecz dlatego, iż zgodnie z własną chrześcijańską wiarą czuł, że cierpienie psychiczne jest w istocie rzeczy cierpieniem duchowym, że zło i niedostatek gnieżdżące się w naszych duszach może uleczyć jedynie Duch. „Nasze poczucie niewiedzy, próżności, braku, słabości, czyli naszego zepsucia – pisze Kalwin – przypomina nam, że tylko w Bogu i w Nim tylko, mieszka prawdziwe światło i mądrość, moc i promienna dobroć… Nie możemy naprawdę podążać ku Niemu, jeśli nie będziemy z samych siebie niezadowoleni”.

Bo choć dobrze wiemy, że wyszliśmy z rąk samego Stwórcy, jedynie poznanie samych siebie jako istot upadłych wiedzie nas do szukania Boga. Szukamy w Nim ponad wszystko ratunku, lecz także pełnego obrazu samych siebie. Bo człowiek nigdy nie osiągnie pełnej samowiedzy – uczy Kalwin – zanim nie odda się kontemplacji Bożego oblicza. Grzeszymy tak wielką pychą, że jeśli nie skierujemy spojrzenia ku Bogu, który jest normą prawości i dobra, nie będziemy w stanie wejrzeć w naszą własną nieprawość, zło, szaleństwo i nieczystość. Ale to nie wszystko. Tylko bowiem spojrzenie skierowane ku Bogu, tylko wiara i tylko pobożność są w stanie uzmysłowić nam, że wszystko, co w nas dobre i wspaniałe, nie jest z nas samych, lecz z Boga. Jest Jego darem.

Ta myśl płynie z głęboko przeżytej i autentycznie wyznanej intuicji suwerenności Boga, która jest nerwem całej myśli Jana Kalwina i tworzy ramy chrześcijańskiej wiary płynącej nurtem wyznania ewangelicko-reformowanego, nieco błędnie zwanego kalwinizmem. Błędnie, ponieważ myśl Kalwina nie jest ani probierzem tej wiary, ani gorsetem ściskającym światopogląd ewangelików reformowanych. Dla wiernych to tylko inspiracja, nie obowiązek. W dwudziestym stuleciu Karl Barth, wielki teolog Kościoła ewangelicko-reformowanego, powiedział, że Kalwinowi mamy oddawać cześć, nie podziwiając go czy naśladując, lecz stając tam, gdzie on stał, by twórczo i od nowa spojrzeć na świat, człowieka i Boga. Niektóre elementy myśli Kalwina, jak nauka o predestynacji, odchodzą w przeszłość lub podlegają twórczym przekształceniom. Pozostaje natomiast świadomość suwerenności Boga, mająca swoje analogie w wielu religiach, a zwłaszcza w ich mistycznych nurtach. I na Dalekim Wschodzie, i w Europie mistycy różnych wiar i wyznań nieraz żyli przekonaniem, że tak naprawdę istnieje tylko Bóg i wszystko, co dobre, piękne i prawdziwe, jest Jego emanacją, cząstką lub niekwestionowaną domeną.

Liczni czytelnicy Bartha nieraz z błyskiem w oku mówią, że całe jego dzieło to jeden wielki hymn na cześć łaski i suwerenności Boga. To samo można powiedzieć o Kalwinie. Obaj byli głęboko przekonani, iż w ostatecznym rachunku działa tylko Bóg, całe zaś ludzkie życie jest służbą Jemu. Nasze uczynki są prawomocne jedynie wtedy, gdy w ten czy inny sposób uczestniczą w Jego bycie i woli. Tę intuicję można spotkać w hinduizmie i w buddyzmie, w islamie, judaizmie i chrześcijaństwie.



„Albowiem Bóg to – pisał św. Paweł do Filipian – według upodobania sprawia w was i chcenie, i wykonanie” (2, 13). W Koranie zaś czytamy: „To nie ty rzuciłeś, kiedy rzuciłeś, lecz to Bóg rzucił” (VIII, 17). W XVIII stuleciu Szneur Zalman z Ladów, żydowski mędrzec, założyciel mistycznej grupy Chabad, nauczał, że cały wszechświat zawiera się w Bogu, zaś niezależność stworzenia jest w gruncie rzeczy pozorna. A dziewiętnastowieczny święty hinduski Śri Ramakryszna pisał: „Ja jestem maszyną, Ty zaś, Panie, nią kierujesz. Ja jestem domem, Ty zaś jego mieszkańcem. Ja jestem powozem, a Ty woźnicą. Poruszam się tak, jak Ty mną poruszasz; mówię, jak mnie do mówienia skłaniasz”.

Myśl o suwerenności Boga, świadomość Jego prymatu w całym bycie i prymatu wiary w ludzkim sercu doprowadziła w dwudziestym stuleciu niektórych teologów i filozofów kalwińskich do twierdzenia, że autonomia filozoficznego i teoretycznego myślenia jest iluzoryczna, ponieważ u najgłębszych podstaw ludzkiej myśli zawsze leży świadomy lub nieświadomy akt wiary. Religijna neutralność, tak ceniona we współczesnym świecie, jest mitem. Ta teza może zdziwić katolików, którzy co najmniej od czasu Tomasza z Akwinu przyzwyczajeni są do dzielenia rzeczywistości na sferę objawioną i naturalną; w tej pierwszej panują prawdy wiary, w drugiej – względnie neutralny rozum. Nie dziwi natomiast ewangelików reformowanych, którzy zawsze podkreślali absolutną suwerenność Boga, wierząc, że od Jego woli, mocy i łaski zależy wszystko, co istnieje. W ich przekonaniu zatem nie może być mowy ani o neutralnej sferze rozumu, ani o niezależnej etyce i kulturze, ponieważ żadnej dziedziny ludzkiego życia nie można oddzielić od służby Bogu.

Niestety, tak się złożyło – jak dzieje się nieraz, kiedy myśl oryginalnego twórcy powielają i wcielają w życie poślednie umysły i zamknięte serca – że wielka intuicja suwerenności Boga doprowadziła, zwłaszcza w wyobraźni religijnych polemistów, nie tylko do wypaczenia teologii Kalwina, lecz również do karykaturalnego wizerunku jego osoby. Poza tym sami ewangelicy reformowani często pojmowali suwerenność Boga na sposób suchy, legalistyczny i wąski. Mówiąc: Soli Deo gloria, chcąc oddawać cześć Bogu i tylko Bogu, mniej skupiali się na Stwórcy i Zbawicielu, bardziej zaś na sobie, na własnym zepsuciu i nieprawości.

To skupienie zabijało obcą samemu Kalwinowi radość życia, rodziło obsesję grzechu i chorobliwe pragnienie czystości. Grzeszna była wesołość, grzeszna radość; niewinne rozrywki, napiętnowane jakoby przez samego Boga, były poza zasięgiem ludzi wpatrzonych we własne wnętrze, gdzie czaiło się zło i zepsucie. Grzeszne również stało się piękno wbrew wrażliwemu na nie Kalwinowi, z pokorą przyjmującemu wszystkie dary Boga. Grzeszne więc było całe wnętrze człowieka, które należało bez ustanku badać i nad jego odruchami czuwać z bojaźnią i drżeniem. Nie bez przyczyny w Ameryce, na której kalwinizm odcisnął silne piętno, wielkim wzięciem zaczęła się w naszych czasach cieszyć psychoanaliza, droga samopoznania, której nie patronował już gniew Boga.

Łaska pojęta jako niepojęte zniewolenie człowieka dobrem i pragnienie czystości rozbudzane panicznym lękiem przed zbrukaniem zagrożonej potępieniem duszy nieraz zagradzały ewangelikom reformowanym drogę do radości Zmartwychwstania i czyniły z nich istoty chłodne, smutne i ponure. Wszystko to jednak było tylko wypaczeniem obrazu suwerennego Boga, który z szafarza łaski i nieskończonych darów przemienił się w pełnego gniewu tyrana. Stąd nietrudno o spaczone obrazy Kościoła ewangelicko-reformowanego i karykatury samego Kalwina, które pokutują aż do dzisiaj.

Wiele poświęconych Kalwinowi opracowań koncentruje się na niewzruszonej pewności wiary Reformatora, pomijając jego niepewność i pokorę. Wielu autorów widzi w nim osobowość autorytarną, ba, dyktatora i rygorystycznego „teologika”. Tymczasem jego teologia jest przede wszystkim wyznaniem składanym w hołdzie tajemnicy Bożego objawienia. Wbrew pozorom i wypaczonym interpretacjom myśl Jana Kalwina bardziej spaja więź człowieka z Bogiem, niż dzieli ją i analizuje. Lecz owa myśl była tak często odsądzana od czci i wiary, że wielu ludzi, którym brak odpowiedniego rozeznania, nie może o nim myśleć bez wstrętu i przerażenia.



Henry Louis Mencken (1880–1956), amerykański dziennikarz i publicysta, zwany „mędrcem z Baltimore”, napisał kiedyś, że w Ameryce kalwinizm przekształcił się w wybujałą demonologię; nawet sam Bóg przyjął postać arcydiabła, nieufnego i pozbawionego miłosierdzia. „Toż to był bolszewik” – powiedział kiedyś o Janie Kalwinie Leszek Kołakowski. Christopher Hitchens, współczesny nam apostoł radykalnego ateizmu, twierdzi, że Genewa Kalwina stanowiła prototyp totalitarnego państwa, a sam Reformator był sadystą, katem i mordercą. Tymczasem ów „kat” i „bolszewik”, wrażliwy na ludzką krzywdę i cierpienie, nieśmiały i skłonny do kontemplacji, wiarę lokuje nie w umyśle, lecz w sercu, niejednokrotnie wzywa nas do radowania się naturą, do wdzięczności, pokory i do pełnego zaufania Bogu, sławi wierność Boga, który stale cieszy się swoim stworzeniem i utrzymuje je swą mocą. W jego przekonaniu ludzka radość jest w gruncie rzeczy uczestnictwem w radości samego Boga. Po upadku stworzenie jest kruche i narażone na wstrząsy, mimo to jednak Bóg je miłuje; dlatego właśnie przyszedł na świat Chrystus.

Jan Kalwin nie był ani tyranem, ani nieubłaganym egzekutorem woli Bożej. Jego teologia nie opierała się na rygorach sztuki sylogizmu, lecz na pobożności, której dominantą była niezgłębiona suwerenność Boga. Dziś powiedzielibyśmy, że ta teologia jest bardziej „egzystencjalna” niż intelektualna. Jej podstawą nie jest rozumowa znajomość spraw boskich, lecz mistyczna unia z Chrystusem. Dlatego ta teologia jest bardziej mądrością niż wiedzą; swe źródło ma w poznaniu Boga – poznaniu nie głową, lecz sercem, nie uczuciem, lecz całą naszą skierowaną ku Niemu istotą. Teologia ta nie tłumiła radości, nie zabraniała cieszyć się życiem. Przeciwnie.

„Ludzie wzorowi i święci – pisał Kalwin – widząc, jak niby za popuszczeniem cugli nieumiarkowanie człowieka ciągle wzrasta, jeśli tylko nie trzyma się go na wodzy, pragnęli zaradzać tak wielkiemu złu, nie pozwalając człowiekowi używać dóbr materialnych, jak tylko w miarę tego, co konieczne (…). A choć ich rady dyktowała dobra życzliwość, posunęli się w tym do zbyt wielkiej surowości. Bo dokonali rzeczy wielce niebezpiecznej: związali sumienia ludzkie ściślej, niż wiąże je Słowo Boże (…). Trzeba [jednak] pamiętać, że używanie darów Bożych nie jest bynajmniej nieumiarkowaniem, jeśli kieruje się do celu, do którego Bóg je dla nas stworzył i przeznaczył (…). A nawet same pozytywne przymioty naturalne wskazują, jak, dlaczego i do jakiego stopnia należy ich używać. Czyż myślimy, że Pan nasz nadał kwiatom taką piękność, jaka jawi się przed naszymi oczyma, aby równocześnie nie wolno było wzruszać się jej widokiem? Czy myślimy, że dał im tak piękny zapach, nie chcąc, aby człowiek się nim delektował? Ponadto, czyż nie On tak zróżnicował barwy, aby jedne miały więcej wdzięku niż drugie (…)? I wreszcie, czyż to nie On dał nam wiele innych rzeczy, które winniśmy szanować nawet wówczas, gdy nie są one dla nas niezbędne? Porzućmy więc w tym względzie ową ludzką filozofię, która wzbraniając człowiekowi używania wszelkich darów Bożych, jeśli nie są nam konieczne, nie tylko bezpodstawnie pozbawia nas dozwolonego owocu dobrodziejstwa Bożego, lecz także nie przyznaje mu miejsca inaczej, jak po odarciu człowieka z wszelkich uczuć i upodobniając go do nieczułego pnia”.

Do nieczułego pnia upodobniają się nie tylko ewangelicy reformowani, ale chrześcijanie wszystkich wyznań, jeśli Pismo Święte lub nauki swego Kościoła traktują zbyt dosłownie, jeśli wierzą z lęku, nie z miłości, jeśli nakazy Boże mają za zbiór surowych przepisów, których naruszenie powoduje równie surowe kary, jeśli mają serca zamknięte nie tylko na ludzi i na dobra stworzenia, lecz również na Boga, choć stale mają Go na ustach. Kalwin do takich ludzi nie należał. Wiedział, że Bóg jest niepojętą tajemnicą, mimo to jednak chciał Go poznawać. Nie po to, by przeniknąć tajemnicę i zdobyć wiedzę zakrytą przed człowiekiem, ale po to, by się do Niego zbliżyć. Dlatego objawienie było dlań duchowym przewodnikiem, a nie teoretycznym traktatem; dlatego poznanie Boga stanowiło nie wiedzę, lecz mądrość, która zaczynała się i kończyła na mistycznej unii z Chrystusem.



KRZYSZTOF DOROSZ, eseista, myśliciel religijny, członek Kościoła ewangelicko-reformowanego.