Dla mamy nie ma rzeczy niemożliwych

Anna Czerwińska-Rydel

publikacja 01.05.2010 16:50

Mama to ktoś, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych. Przekonuję się o tym, pracując jako pedagog w szpitalu dziecięcym.

Różaniec 5/2010 Różaniec 5/2010

W szpitalu dziecięcym, na oddziale chorób płuc, od rana panuje wielki ruch. Mamy zbierają z podłogi materace, na których spały obok łóżek swoich dzieci. Szybkie mycie w szpitalnej łazience, potem bułka i łyk wody mineralnej na śniadanie… Zaczyna się kolejny dzień. Kiedy mali pacjenci zabierani są przez pielęgniarki na badania i zabiegi, mamy porządkują ich łóżka, wietrzą sale, układają zabawki i obmyślają plan dnia…

Dzielne maluchy – dzielne mamy

Gdy rozpoczynałam pracę w szpitalu dziecięcym jako pedagog, z wielkim podziwem i pokorą obserwowałam postawy matek. Podporządkowały swoje życie trudnemu zadaniu opieki nad chorymi dziećmi. Tak często spotyka się dziś młode mamy, które narzekają na depresje związane z „siedzeniem w domu z dzieckiem”. Jakże bardzo bym im wszystkim zalecała kontakt z tymi szpitalnymi, cichymi bohaterkami…

Mama Pawełka czułaby się w szpitalu prawie jak w domu, gdyby nie tęsknota za dwuletnim Bartkiem. Jej sześcioletni synek ma ciężką postać bardzo zaawansowanej mukowiscydozy, w szpitalu jest od kilku lat niemal bez przerwy. Całe życie jego mamy toczy się wokół szpitalnej rutyny – tu dni tygodnia i miesiące są do siebie podobne. A jednak za każdą kolejną – pozornie smutną, uciążliwą – godzinę gorąco Bogu dziękuje. Pawełek żyje, jest pod dobrą opieką, a ona może przy nim być. Nauczyła się maksymalnie wykorzystywać czas – na rozmowę, czytanie bajek, zabawę przy kąpieli, rysowanie. Kiedy Pawełek śpi, robi na szydełku śliczne serwetki, które zdobią stoliki w dyżurce pielęgniarskiej i lekarskiej. „To moje małe hobby, takie tylko dla mnie” – uśmiecha się, jakby przepraszając. Mama sześciomiesięcznej Weroniki, dwuletniego Kubusia, trzyletniego Łukaszka, pięcioletniej Emilki i sześcioletniego Konradka zachorowała na gruźlicę. Musiała poddać się długiemu leczeniu w szpitalu, a jej dzieci trafiły na badania do dziecięcej kliniki chorób płuc. Z wielkim wzruszeniem obserwowałam, jak niezwykle silna jest więź matki z dziećmi. Maluchy dzielnie się trzymały, pomimo oddalenia od domu i przykrych zabiegów, wciąż rysowały laurki i pisały listy do mamy, aby podczas spotkania wręczyć kochanej mamusi. Z kolei mama, która była daleko, chora, bez możliwości kontaktu z dziećmi, na różne sposoby wysyłała im sygnały swojej obecności – a to zadzwoniła na oddział dziecięcy pielęgniarka z pozdrowieniami od mamy, a to przyjechał ktoś z rodziny z owocami, słodyczami i dołączoną kartką od mamy. Aż wreszcie któregoś dnia zadzwoniła sama mama, która już lepiej się czuła, i ze łzami zapewniała, że przez te wszystkie dni otacza bez przerwy swoje dzieci najczulszą opieką – modlitwą.

„Pani syn czeka na panią”

„Moja mama jest bardzo piękna” – mówi do mnie z powagą Bartek, który trafił do szpitala z domu dziecka. „Zajmuje się domem, gotuje obiady, sprząta i czeka na mnie. Proszę pani, czy mogę do niej zadzwonić?” – prosi. Kiedy dzwonimy do mamy, okazuje się, że nie może rozmawiać z synkiem. Jest zajęta. „Sprawa jest beznadziejna” – mówi do mnie lekarka prowadząca chłopca, którą zapytałam o sytuację Bartka. „Proszę się w to nie angażować. Ta kobieta jest w ciężkim stadium choroby alkoholowej. Nie jest w stanie zająć się dzieckiem”. Postanowiłam jednak porozmawiać z tą panią. Byłam przekonana, że każda mama ma w sercu swoje dziecko, nawet jeśli to serce jest bardzo poranione. Zadzwoniłam więc do mamy Bartka. Odebrała telefon. „Czy wie pani, że dla swojego synka jest pani najpiękniejsza?” – zaczęłam rozmowę dość niekonwencjonalnie. Cisza w słuchawce. „Pani syn czeka na panią, dla niego jest pani całym światem. Czy wie pani o tym?”. Cisza. A potem urywany szloch i potok słów, że ona też go kocha, ale nie radzi sobie sama ze sobą i nie potrafi tego zmienić. „Z miłości można wszystko – powiedziałam wtedy. – A przecież nie ma lepszej miłości niż miłość matki. Pani o tym wie, prawda?”. „Tak” – odpowiedziała. A w jej głosie, oprócz łez, zabrzmiała nadzieja i jakaś nuta stanowczości. Następnego dnia dowiedziałam się od lekarki prowadzącej chłopca, że jego mama zgodziła się na leczenie. „To cud, do tej pory nie było o tym mowy” – dziwiła się pani doktor. „A teraz jest nadzieja”. Mama to ktoś, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych – pomyślałam i uśmiechnęłam się. Dlatego Bóg też chciał mieć mamę.

Pytania do refleksji i rachunku sumienia…

Czy potrafię się cieszyć i dziękować Bogu za łaski, jakimi obdarzył mnie i moją rodzinę? Czy nie narzekam bez powodu lub z byle powodu?

Czy widząc problemy innych, staram się im zaradzić – choćby modlitwą – czy raczej poprzestaję na samozadowoleniu, że mnie i moich bliskich takie problemy ominęły?