Potrzebni, niezbędni, konieczni

Ks. Paweł Rozpiątkowski

publikacja 11.05.2010 20:30

Dla nikogo znającego się na wojsku nie ulega wątpliwości, że kapelani są potrzebni, nawet jeżeli nie wszyscy żołnierze są religijni.

Niedziela 19/2010 Niedziela 19/2010

Tam nie ma różnic. „One mission, one team”. Nieważne, kim jesteś, nieważne, co robisz, ważne, że tutaj jesteś – opisywał „Niedzieli” swoją rolę ks. Władysław Jasica. Major Wojska Polskiego. Kapelan. W Afganistanie był z żołnierzami 13 miesięcy. Odprawiał Msze św. Spowiadał. Prowadził kursy przedmałżeńskie, a czasem – jak mówił – był potrzebny tylko po to, żeby dać się wygadać. I aż po to, bo często akurat to jest najbardziej potrzebne. Żołnierze nie są maszynami. Zmagając się z niewyobrażalnym złem, tym bardziej potrzebują duchowego wsparcia, które oferują im duchowni w mundurach z polskiego i innych narodowych kontyngentów uczestniczących w afgańskiej misji.

Na VI zmianie z polskimi żołnierzami w Afganistanie przebywało dwóch kapelanów: ks. kmdr por. Zbigniew Kłusek w Zgrupowaniu Bojowym „Alfa” w Ghazni oraz ks. kpt. Stanisław Denys w Zgrupowaniu Bojowym „Bravo” w bazie Warrior. Służyli 2 tys. żołnierzy z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa. – 60 tys. amerykańskich żołnierzy ma do dyspozycji 100 kapelanów – podkreśla ks. mjr Jasica, który w Afganistanie był w 2008 r., dając do zrozumienia, że i polskim żołnierzom przydałoby się więcej duchownych w mundurach. Zresztą,  Amerykanie też narzekają, że i ich jest za mało. – Jest nas bardzo mało – skarżył się niedawno serwisowi „Catholic News Service” kapelan Bradley West. – Niektórzy żołnierze, szczególnie ci na najbardziej wysuniętych posterunkach, przez całą misję nie będą widzieli kapelana – dodał, uzasadniając swoją tezę.

Lekarstwo na zło

Zadanie kapelana jest szalenie trudne. Dobrze ujął je amerykański duchowny, pochodzenia czeskiego, ks. Mirek Jordanek: „Zadaniem kapelana jest pokazać w tych wojennych warunkach miłującego Boga”. Pośród strzałów, wybuchów granatów, śmierci... mówić i przekonać, że zwycięży miłość. Zadanie karkołomne, ale niezbędne i dlatego żołnierzom potrzebny jest kapelan. Co robi, aby nie zawieść pokładanych w nim nadziei? Najkrócej można powiedzieć, że jest z wojskowymi. Na dobre i na złe. – Dyspozycyjność księży w mundurach jest największą zaletą duchownych – tłumaczy ks. kpt. Denys. – Trudno bowiem przewidzieć, kiedy któryś z nich będzie potrzebował pilnej rozmowy, porady czy spowiedzi. Jest to często spowodowane jakimś kryzysem, chwilowym załamaniem czy dramatyczną wieścią z Polski od swoich krewnych czy przyjaciół – dodaje. – Kapelan zawsze musi mieć czas dla żołnierzy – uzupełnia ks. mjr Jasica. – Musi być towarzyszem nieustannie gotowym przyjąć, wysłuchać, doradzić, a często, może nawet najczęściej, musi po prostu pozwolić im się wygadać. Staje się powiernikiem tego wszystkiego, co im w duszy gra – kończy poetycko ks. Jasica. – Każdy żołnierz, od pułkownika do szeregowca, potrzebuje kogoś, żeby się zwierzyć, potwierdza słowa polskich duchownych Kanadyjczyk ks. gen. David Kettle. – Kiedy życie jest w niebezpieczeństwie, jesteś bardziej skłonny pytać o rzeczy fundamentalne:

Czy istnieje życie po śmierci? Czy istnieje Bóg, który troszczy się o mnie? Kapelani są właśnie tymi osobami, które potrafią odpowiedzieć na te pytania – tłumaczy duchowny z Kraju Klonowego Liścia.

Kapelan dla wszystkich

Dla nikogo znającego się na wojsku nie ulega wątpliwości, że kapelani są potrzebni, nawet jeżeli nie wszyscy żołnierze są religijni. – Na pewno przekrój żołnierskiego środowiska odbija rozwarstwienie społeczeństwa w kraju, także pod względem religijnym – mówi o religijności żołnierzy, z którymi był w Afganistanie, ks. mjr Jasica. – Wśród mundurowych są ludzie głęboko religijni, są tacy o średnim stopniu zaangażowania religijnego, ale nie brak też ateistów. Jednak nawet przedstawiciele tej ostatniej grupy nie dali mi odczuć, że jestem niepotrzebny. To jest właśnie wyraz aksjomatu, który musi obowiązywać na misji takiej jak w Afganistanie – „One mission, one team”.

W polskich kaplicach w Ghazni i Warrior znajduje się zaledwie 50 miejsc. W każdą niedzielę są trzy Msze św. Nierzadko chętnych do uczestnictwa w Eucharystii jest tak wielu, że miejsc brakuje. Zdarza się więc, że Msze św., szczególnie w największe święta, sprawowane są w stołówce, tak żeby wszyscy chętni mogli się pomieścić. Co daje żołnierzom, którzy za chwilę mają wyruszyć w niebezpieczną misję, Msza św.? Poczucie wspólnoty. Jest też dla nich oazą dobra w morzu zła, z którym stykają się, gdy ktoś do nich mierzy i chce ich zabić.

I to nie tylko polscy żołnierze z tradycyjnie katolickiego kraju. – Żołnierze chodzą licznie na nabożeństwa, uczęszczają na różnego rodzaju spotkania biblijne, ale to, co mnie najbardziej zadziwiło, to tysiące konwersacji, które przeprowadziłem z żołnierzami w najróżniejszych miejscach – potwierdzał obserwacje polskich kapelanów ks. Antony Feltham-White, kapelan brytyjskiej armii.

 

 

Życie religijne w bazie toczy się wokół okresu liturgicznego. Wśród religijnych przeżyć kapelani na pierwszym miejscu wspominają nabożeństwo listopadowe. W odległym o tysiące kilometrów od rodzinnego kraju obozie, gdzie codziennie czyha śmierć, nabiera ono szczególnego znaczenia. – Porusza najtwardszych – mówi ks. kpt. Denys. Wyjątkowa jest też wigilia i Pasterka odprawiana w żołnierskiej stołówce. – Już jesienią przygotowaliśmy 2 tys. kopert z opłatkami, aby każdy żołnierz mógł go przesłać wraz z życzeniami swoim bliskim na świąteczny stół – opowiada ks. Denys.

Wystrój kaplicy w Ghazni nie pozostawia wątpliwości, że to świątynia dla wojska. Na zewnątrz wisi krzyż złożony z łusek kalibru 30; z pocisków moździerzowych powstały świece ołtarzowe. Za kropielnicę służy piasta z rosomaka, którego tak boją się afgańscy talibowie. Z wojskowych elementów, które znajdują się w bazie, powstaje też szopka. Do zbudowania jej i nadania symboliki służą worki z piaskiem, szczątki rakiet, łuski pocisków i kawałki drutu kolczastego, zabezpieczającego mur bazy wojskowej. – Zachęcamy żołnierzy, aby wykonali coś wyjątkowego i jednocześnie upamiętnili swoją obecność na misji w tej części świata – podkreśla ks. Denys.

Śmierć w bazie

Najtrudniejszym przeżyciem dla żołnierzy, również dla kapelanów, jest zawsze śmierć kolegi. W polskich bazach już siedemnastokrotnie opuszczano flagę do połowy masztu. To dla wszystkich znak, że zginął kolejny żołnierz. – Informacja o każdym zgonie działa paraliżująco. Spada jak grom z jasnego nieba. Zaskakuje zawsze, choć jesteś- my świadomi, że przecież może się zdarzyć – opowiada swoje przeżycia ks. Jasica. Ciężko jest przejść do porządku dziennego nad tym, że żołnierz, z którym jadło się rano śniadanie czy lunch, nie żyje – dodaje ze smutkiem. – Pomoc żołnierzom, którzy stracili kolegę, to najtrudniejsze zadanie kapelana – twierdzi bp Peter Coffin, anglikański ordynariusz polowy w kanadyjskiej armii. Na czym polega ciężar tej chwili, z którą musi zmierzyć się wojskowy kapelan? – Chodzi o to, żeby nadać znaczenie temu, co się wydarzyło – odpowiada na to pytanie informacyjnej agencji amerykańskiego Episkopatu ks. West. Amerykańscy duchowni muszą temu zadaniu stawiać czoła najczęściej. Od 2001 r. w Afganistanie zginęło już prawie 1000 żołnierzy US Army. Zdarzało się, że i kapelani nie potrafili znieść tego ciężaru zła. Oni też potrzebują wsparcia duchowego – mówił ks. West.

Na pierwszej linii

Kapelan nigdy nie nosi broni. To zasada, która obowiązuje nawet na tak niebezpiecznym terenie, jak Afganistan. Mimo tego duchowni starają się być wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Nie siedzą jedynie z bazach. – Staramy się towarzyszyć żołnierzom w każdym miejscu – mówi ks. Feltham-White. Do tych najbardziej niebezpiecznych jednak się nie zbliżają i to nie z lęku. – Żołnierze z mojego oddziału zawsze mówią mi, gdzie jest zbyt niebezpiecznie dla mnie, co ma o tyle znaczenie, że gdybym tam poszedł, któryś z żołnierzy ciągle musiałby mieć na mnie oko, chronić mnie, bo sam bronić się przecież nie mogę. Przeszkadzałbym po prostu żołnierzom w wykonywaniu ich pracy – mówił brytyjski duchowny. Ks. Jasica podkreśla, że najbardziej niebezpieczna część misji to patrole. Sam przez 13 miesięcy uczestniczył w blisko 60. Były to kilkugodzinne wypady, ale zdarzały się także misje kilkunastodniowe, kiedy jechał drogą lądową lub powietrzną do najbardziej wysuniętych posterunków, w których służyli polscy żołnierze. – Patrol to okazja do poznania żołnierzy – podkreśla. – Kiedy jedzie się kilka godzin, siedząc obok siebie, chcąc nie chcąc, usta same się otwierają – mówi.

Czy się boją o własne życie? – Głupi by się nie bał – odpowiada krótko ks. mjr Jasica. – Przecież wiemy, gdzie jedziemy i gdzie będziemy pełnić służbę – dodaje. – Trzeba opanować strach i robić swoje – kończy wątek krótko, po żołniersku.