Nienormalnie normalni

Katarzyna Jabłońska i ks. Andrzej Luter

publikacja 06.06.2010 16:31

Nie potrafimy zachowywać się naturalnie w obecności osób z zespołem Downa, w ogóle w obecności ludzi w jakiś sposób upośledzonych. Traktujemy je jak nieuleczalnie chorych, którym należy zapewnić godne przeżycie reszty życia, w przypadku zespołu Downa niezbyt długiego zresztą. Twórcy "Ja też"! pokazują, że litość może być tak samo bolesna jak nienawiść.

Więź 5-6/2010 Więź 5-6/2010

 

Kobieta

Z całych sił chciałabym, żeby ten film zobaczyło jak najwięcej osób – Ja też! to kino piękne, mądre i ważne.

Ksiądz

Pierwsze zdanie i tyle deklaracji? Kasiu, nie poznaję Cię.

Kobieta

Jestem, Andrzeju, poruszona i zachwycona, i wcale się tego nie wstydzę. Uważam, że Ja też! to film z wielu powodów wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że jego główny bohater, Daniel, ma zespół Downa i że grający Daniela Pablo Pineda jest pierwszym w Europie człowiekiem z zespołem Downa, który ukończył uniwersytet. Niezwykłość Ja też! polega na tym, że jego twórcy patrzą na osoby z upośledzeniem umysłowym jako na pełnoprawnych członków naszego społeczeństwa.

I nie ma w tym żadnego oszustwa – hiszpańscy twórcy nie wmawiają nam, że ich bohater jest taki sam jak Ty, ja czy oni. Nie jest. Daniel jest inny. Tyle, że tę inność udaje się pokazać nie jako jakiś wybryk natury, lecz jako jedno z jej oryginalnych wcieleń. Bardzo trafnie ujmuje to sam Pablo Pineda, który w jednym z wywiadów, definiując zespół Downa, wyjaśnia: „Nie jest chorobą, jak się wszystkim wydaje. Nie jest opóźnieniem w rozwoju, przeciwnie, nasz rozwój przebiega prawidłowo w ramach naszych biologicznych możliwości. Nie jest też ułomnością, bo stać nas na o wiele więcej niż się wydaje”. Jest, jak mówi Pineda: „Przejawem ludzkiej różnorodności, cechą charakterystyczną. Wypadło na mnie i mam jeden chromosom więcej. Ludzie z Downem mają odmienny sposób myślenia, uczenia się, przetwarzania informacji – trochę wolniej, po prostu inaczej”. To „inaczej” – które oznacza wyjątkową skłonność do empatii i życie według zasady zaczerpniętej z Małego Księcia: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – jest w dzisiejszym zatomizowanym świecie bezcenne. Aby jednak to dostrzec i docenić wartość osób w ten sposób żyjących, trzeba wyzbyć się w spojrzeniu na nie paternalizmu. Zastanawiam się, dlaczego to takie trudne?

Ksiądz

Bo człowiek w sposób naturalny – niezależny od siebie – lituje się nad takimi ludźmi, ponieważ uważa je za nieszczęśliwe, niezdolne wręcz do szczęścia i w konsekwencji, nawet wbrew własnym intencjom, odmawia im prawa do przeżywania radości życia.

Nie potrafimy zachowywać się naturalnie w obecności osób z zespołem Downa, w ogóle w obecności ludzi w jakiś sposób upośledzonych. Traktujemy je jak nieuleczalnie chorych, którym należy zapewnić godne przeżycie reszty życia, w przypadku zespołu Downa niezbyt długiego zresztą. Ta nieumiejętność ujawnia nasz zasadniczy problem z podejściem do „inności”. W przypadku upośledzenia umysłowego dominuje litość, wynikająca zapewne ze szlachetnych pobudek. Zdarzają się też przypadki obojętności i wzgardy, ale te uznajmy za duchową dewiację tzw. normalnych ludzi. Twórcy Ja też! pokazują, że litość może być tak samo bolesna jak nienawiść. Pamiętasz, Kasiu, scenę w windzie? Nie zwracając uwagi na współpasażerów, główny bohater przekomarza się z Laurą – kobietą, w której jest zakochany – robiąc minę „Downa”, a ona poirytowana woła: „Ty chyba jesteś nienormalny!”. Świadkowie tej sceny biorą Daniela w obronę: „Co pani robi? Przecież on naprawdę jest nienormalny” – zwracają się do normalnej Laury. No właśnie: wzięli go w obronę z powodu tej nieznośnej litości.

Kobieta

Na ich miejscu mógłby być każdy z nas. I pewnie wielu zachowałoby się podobnie, angażując się w pomoc, która ma w sobie coś upokarzającego. Ludzie z windy najprawdopodobniej mieli dobre intencje. Chciałabym oczywiście, żeby zeszli z piedestału wiedzących lepiej i dołączyli do śmiechu Daniela i Laury. Najpierw muszę jednak zapytać samą siebie, czy potrafiłabym do tego śmiechu dołączyć, gdybym nie miała za sobą doświadczenia gościnności otwockiej wspólnoty ruchu „Wiara i Światło” (tworzonego przez osoby z upośledzeniem umysłowym, ich rodziny i przyjaciół) i zachwytu szczecińskim Zespołem Piosenki Naiwnej, wyrastającym z tego samego ruchu; gdybym nie czytała pięknej książki Cela Anny Sobolewskiej i tekstów Tadeusza Sobolewskiego również opowiadających o Celi, córce państwa Sobolewskich, która ma zespół Downa…

Masz rację, Andrzeju, boimy się inności, czujemy się wobec niej bezradni, ale też często traktujemy inność, zwłaszcza upośledzenie umysłowe, z wyższością, a niekiedy wręcz z odrazą. Trudno mi zapomnieć rozmowę z pewną kobietą – czyniącą wiele dobra, przywiązaną do Boga, zafascynowaną tym, co w drugim człowieku odmienne, a w świecie różnorodne – która zwierzyła mi się, że gdyby okazało się, że dziecko, którego się właśnie spodziewała, miało być upośledzone, zdecydowałaby się na aborcję…

Ludzie upośledzeni wciąż postrzegani bywają jako gorsza, wybrakowana wersja człowieka. Już sam ich widok wielu uważa za przykry. Ktoś, kto jest otyły (to częsta cecha osób z zespołem Downa), ma wady wymowy, ślinotok, tiki, itd. – nie spełnia obowiązujących w naszym świecie wymogów estetycznych. Nie dość, że te kryteria estetyczne bywają dziś kuriozalne, to jeszcze wplątują nas wszystkich w wielkie oszustwo, którego ofiarami są nie tylko oszukiwani, ale i oszukujący – bo mylą urodę z pięknem.

 

 

Wszystkim oszukanym chciałabym zadedykować scenę z Nienormalnych, filmu dokumentalnego Jacka Bławuta, w którym reżyser sfilmował zawody sportowe osób upośledzonych umysłowo. Podczas biegu na kilkaset metrów, mężczyzna obejmujący prowadzenie w pewnym momencie zauważa, że ktoś ze współzawodników upadł na bieżni. Niewiele się zastanawiając, zawraca, aby pomóc mu wstać. Widzimy jego rozpromienioną uśmiechem twarz, kiedy pochyla się nad leżącym i przekonuje się, że nic mu nie jest. Następnie kontynuuje swój bieg; na metę dobiega jako któryś z kolei. Chciałabym bardzo, żeby tę scenę zobaczył również Daniel/Pablo – tęskniący za tym, żeby być traktowany jak człowiek normalny, a nie jak dziecko, które nigdy nie dorośnie. „Status wiecznego dziecka – mówi Pablo Pineda – odbiera mi męskość. Dziecko nie ma seksualnych potrzeb, nie ma płci. Ale osoba w wieku 35 lat ma potrzeby seksualne, niezależnie od tego, czy ma Downa, czy nie.”

Ksiądz

Chociaż Daniel doskonale rozumie swoje ograniczenia, to zakochuje się w „normalnej” koleżance z pracy. Laura (Lola Duenas) jest osobą przeraźliwie samotną, nigdy nie kochała naprawdę, zmieniała partnerów, w gruncie rzeczy była niemal… prostytutką. Daniel zwierza się jej w pewnym momencie: „Nigdy się jeszcze nie kochałem”, a ona wyznaje: „Ja też nie” (stąd tytuł filmu).

Oboje wiedzą, iż ich związek jest niemożliwy. Na tym polega tragizm tej sytuacji. Zbliżenie erotyczne staje się dla Daniela spełnieniem marzenia o bliskości, uniesieniem, szczęściem, a jednocześnie uświadamia niemożność przekroczenia własnej inności. To, co do tej pory było niedostępne, nadal takie pozostanie. Daniel zrozumiał, że nie przekroczy bariery inności, zawsze w jakimś sensie pozostanie obcy. Ale jednocześnie – nie wiem, czy zgodzisz się, Kasiu – przyjął i zaakceptował fakt, że ten „Down” stanowi o jego podmiotowości i tożsamości; i gdyby nagle stał się „normalny”, to wcale nie wiadomo, czy byłby szczęśliwszy. A właściwie wiadomo: nie byłby, nie przekroczymy przecież własnych ograniczeń.

Kobieta

Wydaje mi się jednak, Andrzeju, że „normalność” uczyniłaby Daniela/Pabla szczęśliwszym. Przecież, gdyby nie upośledzenie, miłość Daniela i Laury mogłaby być spełniona – jest przecież odwzajemniona! Hiszpańscy twórcy wykazali niebywałą odwagę, opowiadając o możliwości miłości „normalnej” kobiety do upośledzonego mężczyzny. Laura i Daniel wiele od siebie nawzajem otrzymują – Daniel wprowadza Laurę w świat agape, a ona jego w świat erosa.

Nie da się ukryć, że ich więź wyrosła ze spotkania dwóch inności. Nie tylko Daniel jest inny, Laura też jest inna. Dla Daniela jest kimś w rodzaju ukochanej z Pieśni nad Pieśniami. Eros, który obudził się w Danielu za sprawą Laury, jest naturalną emanacją agape. A z kolei dzięki agape, którą Daniel obdarował Laurę, kobieta przestaje uciekać przed samą sobą i swoją bolesną historią. Dzięki Danielowi i jego miłości Laura ma odwagę do konfrontacji ze swoją rodziną i przeszłością, które tak bardzo ją okaleczyły. Pośród całego legionu mężczyzn, z którymi Laura się zadawała i sporego grona znajomych z pracy, tylko Daniel potrafił zobaczyć jej wewnętrzne piękno. Tylko jemu powierzyła swój ból, bo Daniel okazał się sto razy normalniejszy niż inni „normalni” ludzie, z którymi Laura miała do czynienia. A przecież Daniel jest tak uważny nie tylko wobec kobiety, którą pokochał. To dzięki jego interwencji przyjęto na zajęcia taneczne chłopaka z upośledzeniem, który całe dnie pozostawiony był w domu sam sobie. Urzędnicy z ośrodka z uśmiechem zapewniali zrozpaczoną siostrę chłopaka, że wszystko będzie dobrze, tyle że w tej chwili w ośrodku nie ma miejsc. Daniel jednak dobrze wiedział, ze nic nie będzie dobrze, jeśli chłopak nie otrzyma pomocy. To oczywiste, jednak trzeba być nienormalnie normalnym, żeby tę oczywistość nie tylko dostrzec, ale coś z nią zrobić.

Inność Daniela polega nie tylko na tym, że ma spłaszczoną twarz, o jeden chromosom więcej i patrzy sercem. Daniel jest inny również pośród innych, czyli wśród osób z zespołem Downa. Sama nie wiem, która z tych dwóch inności jest bardziej bolesna.

Ksiądz

Tadeusz Sobolewski napisał o filmie Ja też!, że jego twórcy dzięki ominięciu wszelkiej wzniosłości, wyrazili niezwykle mocno trudną prawdę: oto „kontakt z niepełnosprawnością umysłową daje pewną wizję człowieka: to homo viator, wiecznie w drodze, istota wciąż formująca się, wychylona w przyszłość, niegotowa. Jednak w tym niespełnieniu kryje się nadzieja”.

Przesłanie filmu odnosi się w pewnej mierze do nas wszystkich. Reżyserzy kwestionują bowiem cywilizacyjny mit o możliwości absolutnego spełnienia. Jest ono niemożliwe do osiągnięcia zarówno dla osób z zespołem Downa, jak i dla nas, „normalnych”. To nie znaczy, że niemożliwe jest szczęście. Wręcz przeciwnie – jest możliwe i trzeba o nie walczyć, pokonywać zamknięte dotąd możliwości, tak jak Daniel. Zawsze jednak pozostanie tęsknota za czymś nieosiągalnym, niespełnialnym, tęsknota połączona z nadzieją, która napędza nasze życie.

Nie twierdzę, Kasiu, że moja czy Twoja sytuacja jest taka sama jak ludzi upośledzonych, byłoby to nadużycie i zarozumiałość. Ale łączy nas to, co nazywamy człowieczeństwem, a więc prawo do spełnienia w różnych jego postaciach, i prawo… do niespełnienia, do bólu, do buntu.

Ja też! – scen. i reż.: Antonio Naharro i Álvaro Pastor, zdj.: Alfonso Postigo, występują: Lola Dueñas,  Pablo Pineda, Teresa Arbolí, Joaquín Perles, Roma Calderon, prod.: Hiszpania 2010, 105’, dystrybucja: AP Manana.