Jak śpiewać?

Michał Buczkowski

publikacja 12.06.2010 09:59

Gdy spotkało się mnóstwo młodych, by ćwiczyć śpiew, gdy zjechali się z Polski najlepsi nauczyciele, gdy wspólnie spędzili kilka dni, zebrało się wszystkim na refleksję. I poczęli się zastanawiać, jak to jest z tym śpiewem w Kościele.

Wzrastanie 6/2010 Wzrastanie 6/2010

 

Paradoks. Niby to wszystko takie kościelne smęty dla babć, a tylu licealistów, studentów i nawet gimnazjalistów się spotkało i chcą razem uwielbiać głosem Pana. Podstawowym pytaniem było więc – jak to się stało, że zaczęli...

...zajmować się taką muzyką.

Radosna Katarzyna Młynarska z Opola, która trenuje z śpiewającymi emisję głosu, z otchłani pamięci przywołuje odległe wspomnienia: – Pierwszą scholę prowadziłam w piątej klasie podstawówki. Nie wiem, co ja tam robiłam, ale był taki fakt. Mieliśmy keyboard, na którym – na szczęście! – nie grałam podczas Mszy… bo jeszcze nie umiałam (śmiech). Lata 80., taki sprzęcior! A ja nic. Pan Bóg nawet nieumiejętnością potrafi się posłużyć.

Sławek Witkowski – być może jedyny w Polsce kantor zatrudniony niezależnie od organisty do animowania śpiewu w parafii: – Nie pamiętam dokładnej daty, podobnie jak Kasia byłem grzecznym dzieckiem i chodziłem z mamą i tatą do Kościoła, i tam słuchałem pieśni pobożnych. Gdy byłem ministrantem kazano mi śpiewać psalm, kiedyś nawet nie dokończyłem, zabrakło mi tchu (śmiech). Momentem przełomowym była oaza, tam się dowiedziałem, że mam słuch. To było też pierwsze zetknięcie z chorałem, i tak wsiąkłem… Coraz bardziej mnie on pociąga, coraz mniej polifonia.

– Zaczynałem dosyć późno – inaczej widzi swój rozwój Paweł Bębenek, krakowski kompozytor – skończyłem 18 lat i dopiero zainteresowałem się muzyką. Poszedłem do kościoła, usłyszałem śpiew i zaczęło się moje nawrócenie, z czasem zacząłem komponować.

Opowieść o nawróceniu Pawła brzmi niecodziennie, ale najbardziej przejmująco przypomniał swoje początki Jakub Tomalak: – Gdyby nie muzyka w moim życiu, nie byłoby chyba w nim Pana Boga – mówi ze wzruszeniem kaliski muzyk i kompozytor. – To był jedyny sposób, by do Niego dotrzeć. A przez muzykę do umiłowania pieśni liturgicznej. „Pieśń o nadziei” Dawida Kusza… Usłyszałem jeden utwór i moje życie się przekierowało. I płyta wspaniałego człowieka, siedzącego tu Pawła Bębenka.

Zgromadzeni muzycy reprezentują różne nurty, nie obyło się bez prowokacji:

monodia czy polifonia

powinna być wykorzystywana podczas liturgii?

Można wejść do kościoła, zachwycić się polifonią i, jak Paweł Bębenek, nawrócić. Ale – twierdzi Sławek Witkowski – to jest taki etap dojrzewania, ta muzyka przemienia, ale czegoś brakuje i pojawia się nawrót do korzeni, i wtedy pojawia się monodia (przerywają mu brawa i śmiech, Sławek ciągle wraca do słowa „monodia”). Doceniamy pieśni tradycje, pieśni, które śpiewały nasze babcie, prababcie, i myślę, że przyszłość jest właśnie w tym. Znajomy ksiądz powiedział, że trzeba pokochać monodię, chorał, bo w niebie tylko monodia (Sławek znów wzbudza euforię).

 

 

– Jestem przekonana – sprowadza rozważania na ziemię Katarzyna Młynarska – że w liturgii jest miejsce na całe bogactwo muzyki. Jedni mówią tak, tak! Tylko monodia! O nie, nie, tylko polifonia! A gdyby był ktoś od gospel – nie, no jak to – w niebie bez tańców? Drętwo stać?

– Wcale nie drętwo! – oburza się Sławek.

– Moja przyjaciółka – nie daje sobie przerwać Katarzyna – prowadzi scholę, licealiści śpiewają chorał. Ale się zapalili, ale im się to podoba! A księdzu proboszczowi w ogóle (śmiech)! Proboszcz: „Zrobimy Mszę z gitarami! młodzież! żywiołowo!” Moja koleżanka, że nie, że oni chcą chorał! „Niemożliwe! Nie może im się to podobać!…” Ale Mszy z gitarą już nie ma, nie było chętnych. Młodzież woli chorał!

Jednak – zmierza ku konkluzji prowadząca z Opola – bardzo jestem daleka od wartościowania. Intuicyjnie tak to rozumiem: wszytko się uzupełni, ważny jest śpiew wielogłosowy, to może być dla kogoś wędka, która go przyciągnie. A kogoś innego chorał. Znakomicie szukać nowości. Niech nam tworzą kompozytorzy, ale uważajmy, żeby nie chcieć śpiewać tylko nowości, w tradycji jest ogromna siła.

– Niektórzy mówią, że jest kryzys kościelnego śpiewu – zaczyna Paweł Bębenek. – Żadnego kryzysu nie ma. Wasza obecność jest tego dowodem, Wasz śpiew wynika z potrzeby. I tego pragnienia nic w nas nie zabije. Zgadzam się z Kasią, że chorał nie musi zaprzeczyć polifonii, ani na odwrót, dla wszystkich znajdzie się miejsce, szacunek do tradycji pozwoli na wolność, Kościół jest tak bogaty w piękno, że nie mamy się czego bać.

W końcu pojawia się pytanie o

obecność chorału

w parafiach. Młodzi twierdzą, że nigdy nie było im dane usłyszeć tych śpiewów na Mszach, że są zaniedbywane.

– Nie zauważamy go – twierdzi kantor z chorzowskiej parafii – bo chorał obecny jest bardzo głęboko. W Polsce mamy to szczęście, że dużo chorału zostało zachowane: we Mszy prawie wszystko, co kapłan śpiewa, to chorał. W innych krajach bywa gorzej.

– Używamy tych melodii – wtóruje mu Paweł Bębenek – choć o tym nie wiemy, bo on w nas wrósł. „Ojcze nasz” na przykład… Z moich obserwacji wynika, że jest relacja świeccy-duchowni; jeśli celebrans zaśpiewa proste chorałowe „Pan z wami” i zrobi to z przekonaniem, to ludzie odpowiedzą.

Sławek zmienia nieco perspektywę: – To nie jest tak, że dziś nie śpiewamy i to jest powód do frustracji. Zawsze była schola i najlepsi kantorzy wykonali najtrudniejsze partie. Tylko proste fragmenty znali wszyscy. Można uczestniczyć we Mszy słuchając dobrego śpiewu, czy to będzie najtrudniejsza polifonia, czy wirtuozowski chorał. My często myślimy: czynne uczestnictwo oznacza, że mamy coś robić, bo inaczej będziemy bierni. Niekoniecznie.

 

 

– Trzeba śpiewać co się czuje – włącza się Jakub Tomalak. – Tym można ludzi zarazić. Pieśń liturgiczna ma olbrzymią moc ewangelizacji; sama w sobie. A chorał jest obecny, choćby jako pierwszy głos w pieśniach polifonicznych. Pawle – choćby Twój „Magnificat”…

– Tak, to VI ton chorałowy – przyznaje się kompozytor.

Wśród uczestników pojawia się też wątpliwość, czy warto stosować

nowoczesne aranżacje dawnych utworów?

– Opracowałem „U drzwi Twoich stoję Panie”, które bardzo podoba się Pawłowi Bębenkowi, ale... Mam wyrzuty sumienia – mówi, wywołując salwę śmiechu Sławek Witkowski. – Ponieważ pieśń ta jest piękna sama w sobie i nie trzeba jej dodawać żadnych głosów.

– Jednak pieśni tradycyjne śpiewane przez nasze babcie – zauważa Katarzyna – ubrane w ciekawą szatę harmoniczną, zaśpiewane przez profesjonalnych śpiewaków mogą być bardzo atrakcyjne.

– Owszem, i ktoś – kontynuuje myśl Witkowski – może zauważyć, że babcie śpiewają to samo i odkryć urodę samych tych melodii. Jednak dla mnie, choćby z powodów muzycznych, ideałem jest śpiewanie bez dodatków. Na Zachodzie zatraciliśmy tę muzyczną wrażliwość, otworzyliśmy się na polifonię i słuchamy współbrzmień, nie potrafimy zachwycić się samą linią.

– Nowoczesne aranżacje – zauważa organista z Kalisza – nie są zazwyczaj zbyt dobre, szczególnie, gdy są udziwnione, ale np. zespół Saruel: śpiewają nowocześnie, ale nie zmieniają melodii, wiele osób może się dzięki temu wciągnąć, docenić „Kto się w opiekę” albo „Kiedy ranne” i inne pieśni, to może pomóc.

Od teoretycznych rozważań abstrahuje Paweł Bębenek: – Gdy patrzę na swoją ingerencję w monodię... mam nadzieję, że macie takie odczucie: staram się ingerować w taki sposób, by włączający się nie przeszkadzali pierwszemu głosowi. Ale, żeby też mieli frajdę, że mogą w trochę inny sposób zaśpiewać, i nadal brać udział w całości. Wszyscy jesteśmy artystami, jeśli jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo, to także do kreatywności – zachęca na koniec.

Pytań rodzi się jeszcze wiele, ale żeby je zadać, trzeba wybrać się na kolejne warsztaty i spotkać tych ludzi na żywo. Okazji nie brakuje.