Motyle za kierownicą

ANDRZEJ FICOWSKI

publikacja 31.05.2010 20:34

W przestrzeni publicznej niesłyszący nadal są traktowani jak osoby w wysokim stopniu stwarzający zagrożenie społeczne. Niedoinformowanie ludzi jest zatrważające, a utrwalają je media.

Znak 5/2010 Znak 5/2010

 

Ich wizytówką jest cisza.

Robię eksperyment. Do uszu wkładam stopery. Czerwone oczko diody sugeruje pracę tranzystora. Wychodzę na ulicę.

Nie mogę zapytać o drogę do parku. Nie słyszę szumu drzew, zgiełku ulicy, świstu przelatującego samolotu. Czuję się, jakbym został zamknięty w wielkim termosie.

Niesłyszący dla słyszącego to obcokrajowiec. Przybysz z innej planety.

Wczuć się w położenie drugiego człowieka, wyobrazić sobie jego świat. Empatia jest rzadką cechą prowadzących kursy prawa jazdy dla głuchoniemych.

Orkiestra

W trakcie jazdy uwielbia puszczać sobie radio. Mówi, że muzykę czuje w karoserii; że wibracje roznoszą się po całej konstrukcji wozu. W pewnym sensie i jest w aucie, i sam też autem się staje. Ręka nie może drgnąć nawet na centymetr. Kierownica spoczywa w nogach, nie w rękach. Nogi są najbliżej ziemi, a ziemia – najbliżej życia.

Łukasz ma 28 lat. Zna obrazy, smaki, dotyk. Nie zna głosu, melodii, dźwięku.

Jest jednym ze 100 tysięcy niesłyszących. Nie słyszy od urodzenia. Pracuje przy taśmie z półproduktami w hurtowni na wrocławskich Bielanach. Obsługuje maszyny na hali, potrafi fakturować. Niegdyś imponował mu Hołowczyc, teraz padło na Kubicę.

W każdą niedzielę chodzi na mszę świętą do kościoła na Piasku, gdzie spotyka znajomych i przyjaciół. Kasia – mój tłumacz i siostra Łukasza – mówi, że jest nadzwyczaj komunikatywny, choć z ruchu ust niezbyt umie czytać.

Prawo jazdy, dzięki któremu jest samodzielny, otrzymał w roku 2000. Zdał za drugim podejściem, a wówczas ośrodkom nie śniło się o prowadzeniu kursów dla niesłyszących. Z instruktorem porozumiewał się dzięki tekturowym kartonikom i esemesom.

Oko jest jak pas bezpieczeństwa. To główny i podstawowy receptor Łukasza. W ciszy widzi wszystko. Jazda to drgania, wibracje nieuchwytne dla słyszącego kierowcy. Łukasz wyławia właśnie to, co słyszącym ucieka. Wie coś, czego się nie widzi. Za kierownicą jest pewny, rozluźniony i czujny. Większość niesłyszących nie chce się afiszować. Irytują ich ci słyszący, którzy się użalają. Żyjący w świecie ciszy często są pogodzeni ze swoją sytuacją. Nie wszyscy marzą, by słyszeć – przecież świetnie sobie radzą. I Łukasz nie uważa się za niepełnosprawnego. Mówi, że nie ma obowiązku nalepiania na szybie swojego samochodu znaku ucha na drodze. Trzyma się tego, co powiedzieli w dolnośląskim oddziale Polskiego Związku Głuchych.

Brak nakazu zobowiązuje Łukasza do wzmożonej czujności. Do bycia jeszcze lepszym kierowcą. Ale tak naprawdę niechęć wobec nalepki wynika z potrzeby czucia się normalnym i wartościowym członkiem społeczeństwa. Bo i po co ma piętrzyć bariery? Przede wszystkim nie chce być tanim łupem. Nie chce, aby na niego trąbiono i wymachiwano rękami, nie chce być powodem irytacji. Nie chce być przyszpilony ich krzykiem.

Nie korzysta z daru medycyny, jakim jest implant ślimakowy. Boi się operacji i nie chce konfrontacji z dźwiękiem. Nie wie, czy wytrzymałby taki wstrząs. Zerwał z dziewczyną, gdy ta zaryzykowała zabieg i zaczęła nieco słyszeć. Teraz Łukasz jest z partnerką taką samą jak on.

Marzy o dobrym merolu czy beemce. Wygodnej, cichej maszynie. Ale na razie nie stać go na takie auto. Z uśmiechem pociera palce prawej dłoni – znak braku pieniędzy. Jednak w jego skodzie wszystko jest w najlepszym porządku. Kiedyś miał malucha, który był jak orkiestra – wibracja na wibracji. Tak wspomina swoje pierwsze auto. Teraz, w nowym samochodzie, pilnuje jak oczka w głowie tych swoich rytuałów drgań. Gdy strzeli linka hamulcowa czy zacharczy radio, Łukasz to wie.

Getto

Konstytucja RP gwarantuje, że każdy obywatel ma prawo do komunikowania się w swoim języku. W praktyce bywa z tym rożnie. Polski system jest ewidentnie upośledzony, a urzędy nie mają woli ani możliwości, aby coś zmienić. Państwo stwarza inwalidów, którzy oddalają się od życia i tworzą getta.

Wchodzę na stronę internetową Polskiej Federacji Stowarzyszeń Szkół Kierowców w Warszawie. Czytam jej statut i nie widzę żadnego śladu oferty dla głuchoniemych – jakby nie istnieli. Mimo rożnych obietnic, w tym rządowych, w bankach, szpitalach, urzędach – w zasadzie gdziekolwiek – głuchy nie ma możliwości porozumienia się. Najwidoczniej brakuje chęci przełamania strachu przed nieznanym. Być może to jest właśnie nieuświadomiona bariera ludzi słyszących.

 

 

Kurs prawa jazdy to prawdziwa droga krzyżowa. Należy wynająć tłumacza języka migowego. Stawki są albo absurdalnie niskie, tak że tłumaczowi nie opłaca się taka usługa, albo abstrakcyjnie wygórowane, na co nie stać kursanta. A bez tłumacza niesłyszący nic nie może załatwić. Zapowiedzią częściowego wyjścia z tej matni może okazać się Graficzny System Emisji Rozkazow – GRASER – będący w stanie przekazać trzydzieści wizualnych poleceń dla niesłyszącej osoby.

W przestrzeni publicznej niesłyszący nadal są traktowani jak osoby w wysokim stopniu stwarzający zagrożenie społeczne. Niedoinformowanie ludzi jest zatrważające, a utrwalają je media. Nadal obecny jest wizerunek głuchoniemych jako obywateli potrzebujących litości – ludzi gorszych, dla których jedynym wyjściem jest implant ślimakowy.

A głusi mają swoje życie – knajpy, teatr, telewizję, czasopisma, stowarzyszenia. Coraz więcej osob niesłyszących pragnie posiadać prawo jazdy.

Pasjonaci

Docieram do dwóch instruktorów.

„Trzy lata temu przyszedł do mnie kursant, który nie słyszał, i zapytał mnie, czy będę w stanie go nauczyć jazdy samochodem. Bardzo się tego bałem. Bałem się reakcji i tego, że nie będę w stanie przekazać wiedzy” – wspomina Łukasz Zawadzki, który prowadzi we Wrocławiu Ośrodek Szkoleniowy „Lider”.

Zawadzki wychodzi z założenia, że usługa jest dla kierowcy, a nie kierowca dla usługi. Przy pierwszych trzech kursantach nie znał języka migowego i musiał wypracować sobie swój system komunikacji. Potem przeszedł szkolenie i opanował język. Problem polega na tym, że język migowy reaguje szybciej na zmiany niż język mówiony. Wystarczy, że przez kilka miesięcy nie będzie używany, a zdezaktualizuje się. Są co prawda bezpłatne kursy języka migowego, ale żeby dobrze migać, przez rok trzeba się intensywnie uczyć. Zawadzki jest wyjątkiem, niewielu stać na takie poświęcenie.

Wynajęty tłumacz staje się kolejnym ogniwem całego procesu. Musi załatwić wiele formalności związanych z rozpoczęciem kursu. Taka sytuacja często zniechęca.

U Łukasza Zawadzkiego kursant czasami zostaje dłużej, niż jest to ustalone w grafiku. Tylko w taki sposób można nawiązać kontakt oparty w jakimś sensie na partnerstwie. Zawadzki zachęca również niesłyszących do odwagi, do przełamywania barier: „Staram się tymi osobami opiekować. Pomagam w zapisie na egzaminy. Zapraszam na zajęcia doszkalające, gdyż wiem, że jest im trudniej”. Tak też było z Łukaszem, ostatnim z kilkunastu wyszkolonych kursantów.

Zawadzki twierdzi, że od dwóch lat istnieje specyficzna moda na szkolenia dla głuchych. Być może jest to przejaw ewoluowania norm ustawodawczych w kraju. Podkreśla jednak znaczenie wypracowania własnej metodyki pracy, niekonwencjonalnego podejścia, a przede wszystkim pasji.

W nauce praktycznej tłumacz migowy nie jest tak bardzo potrzebny jak przy testach. Przed egzaminem, w trakcie jazdy próbnej, tłumacz siedzi na tylnym siedzeniu i nie ingeruje już w jazdę. Jedynie się przygląda.

U instruktora natomiast ważna jest intuicja, która pomaga przewidzieć zachowanie kierowcy i zawsze być przed nim o ten jeden krok. To pozwala wydać komendę i być przygotowanym na to, co kursant zrobi. W praktyce słyszący nie różnią się od niesłyszących. Niesłyszący nie czują w tym względzie kompleksów, kompleksy często generują słyszący.

A jak jest na egzaminach? „Procent tych, którzy zdali, jest bardzo wysoki. Osoby głuchonieme są skupione. To bardzo dobrzy kierowcy, bo nic ich w trakcie jazdy nie rozprasza. Nie rozmawiają, nie słuchają radia, nie odbierają bodźców, które mogą spowodować wypadek. Komunikujemy się ruchami dłoni i mimiką twarzy. To mi wystarcza, aby przygotować daną osobę do egzaminu” – kończy Zawadzki.

Motyle

Symbolizuje ich motyl.

Język polski jest dla nich językiem obcym. Niesłyszący rozumie z kodeksu drogowego najwyżej 20 procent przekazu. Słowa to szyfr, którego nie potrafi przełamać. Uczy się wtedy zasad kodeksu na pamięć. Regulacje rozpisane na planie trójkąta, koła i kwadratu należy jednak jakoś wytłumaczyć. Wtedy o poprawnym odczytaniu wypowiedzi decyduje szyk znaków.

 

 

Można rysować, pokazywać plansze i filmy, tworzyć animacje. Jest to pełna improwizacja i należy wszystko opowiedzieć jakby na nowo. Siłą rzeczy na kursach króluje gramatyka wizualno-przestrzenna, a nie teoria, opis, analiza. Wszystko musi być wprost i bezpośrednio urzeczowione. Nauka kodeksu drogowego to zobrazowane sensy – należy im nadać intuicyjny kształt abstrakcyjnych pojęć, których niesłyszący nie rozumieją.

Na placu manewrowym instruktor z kursantem wyglądają jak przyszpilone do ziemi motyle. Na czarnej tafli asfaltu wachlujące ręce mężczyzn trzepocą jak skrzydła. To prawdziwy teatr pantomimy – dłonie muszą wyczarować figury manewru, cofnięcia się, parkowania. Migający malują w powietrzu pytania, instrukcje, odpowiedzi: „teraz zawrocimy”, „jedyneczkę i do przodu”, „z redukcją to nie za bardzo”…

Poezja

Stolarnia jak za Gierka. Trzeszczące schody. Ostra woń bejcy i lakierów. Zero plastiku i krzykliwości. Królestwo dykty, sklejki, tektury. Na ścianach wiszą gabloty z gatunkami drewna, rożne wykresy, skład chemiczny preparatów. Jakaś nieprzyzwoita zgrzebność. W izbie młodzi ludzie. Zastanawiam się, ilu z nich będzie chciało uzyskać prawo jazdy, ilu z nich będzie miało siłę przebić się przez opieszałość słyszących?

Do Agnieszki docierają niektóre niskie częstotliwości. Ma dopiero 21 lat. „Polski rap jest brzydki. Słucham 50 Cent. Staram się czytać napisy na filmach”, mówi spokojnie.

Zdała za pierwszym podejściem. Kursanci z reguły rezygnują po czwartej czy piątej próbie. Agnieszka była uprzywilejowana, gdyż ćwiczyła już wcześniej z ojcem. Po skończeniu szkoły chce zostać mechanikiem samochodowym i mieć swój garaż.

Hipnotyzuje mnie ciszą. Jej wizytówką jest uśmiech, szczery wizerunek jej duszy. Wszystko jest okej. Na świecie nie ma problemów. Wszystko jest proste, oczywiste, normalne i w porządku. Tak jak jest, jest dobrze. W przepisach drogowych nic by nie zmieniała. W samym kursie prawa jazdy również. Polskie drogi? Wystarczy, że są. Polska to piękny kraj. Wobec świata nie ma postawy roszczeniowej, ale widzę, że w środku się kotłuje. To mnie przybliża do dziewczyny. Wiem, że taką postawą walczy.

Tego roku po raz pierwszy samodzielnie wyjechała swoją astrą na wakacje. Autostradą pędziła do Gliwic i Jeleniej Góry „Przestraszyłam się dużej prędkości”, mówi rozbrajająco. „Zawsze pilnuję lusterka, czy z tyłu nie wyleci kogut”, tak mówi o samochodach na sygnale. Dla słyszącego taka konstrukcja ich wypowiedzi ma walory poetyckie. Metaforyczna struktura ukazuje wówczas wrażliwość i sposob percepcji świata.

Krab

Piotr Kondratowicz jest instruktorem i moim przewodnikiem po Ośrodku Szkolno- Wychowawczym dla Dzieci Niesłyszących we Wrocławiu. „Najłatwiej pokazać wszystko, co można wizualizować – makiety, obrazy, piktogramy. Ale każdą sytuację trzeba zagrać, wyreżyserować. Trzeba zrobić teatr. Nawet po wielu latach będą pamiętać każdy szczegół, każdy detal”, mówi.

W czasie kursu stosuje autorską metodę, która przypomina technikę dramy. Odwołuje się do wspólnych i zrozumiałych dla wszystkich sytuacji. Na You Tube pokazuje kursantom wypadki samochodowe. Ku przestrodze, aby byli czujni. Twierdzi, że to najszybszy sposób nauki.

Piotr prowadzi zajęcia z samoobrony. Mówi niepopularne prawdy o ciemnych stronach dysfunkcji słuchu: „Destrukcja jest bardziej w mózgu niż w ciele. Często są zastraszeni swoją apatią. Mają depresję. Zamykają się w swoim świecie i tworzą getta”.

Cóż można zrobić? Wprowadzić rozwiązania sprawdzone za granicą – w Niemczech, w Austrii czy na Litwie z powodzeniem funkcjonują regulacje zastosowane w urzędach. Bo tu, gdziekolwiek pójdzie – do banku, szpitala, urzędu – słyszy bezradność: „nie da się”, „nie ma takiej możliwości”, „kto inny to może zrobić”, „to nie nasza wina”. Niech państwo nie będzie jak krab, który nie potrafi wydostać się z beczki i nie pozwala z niej uciec innym.

Czy tę grupę – według szacunków liczącą od 100 do 150 tysięcy osób – można dyskryminować, tworząc sztuczny społeczny podział na słabosłyszących, głuchych, zaimplantowanych? Czy tylu obywateli demokratycznego państwa ma łączyć jedynie wada słuchu? Czy wzajemnie nie mamy sobie nic do zaoferowania? Czy nie jesteśmy ciekawi swoich marzeń?. Marcin Maziej

ANDRZEJ FICOWSKI, redaktor pisma „Rita Baum”, założyciel stowarzyszenia „Nikt” Ruch Kulturotworczy.