Nie jesteśmy właścicielami naszej wiary

Jacek Salij OP

publikacja 30.09.2010 20:25

O tym, że troskę o autentyczność wiary od wieków uważano w Kościele za jeden z podstawowych obowiązków biskupa, świadczą tysiące listów z epoki patrystycznej, w których biskupi konsultowali się wzajemnie w sprawach wiary. Adresatem lub autorem szczególnie wielu z tych listów był biskup Rzymu.

W drodze 9/2010 W drodze 9/2010

 

Prolog czwartej Ewangelii kończy się niezwykle ważnym zdaniem: „Boga nikt nigdy nie widział, Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył” (J 1,18). Zatem prawda Ewangelii nie jest owocem moralnego ani religijnego geniuszu Jezusa z Nazaretu. Pan Jezus jest kimś niewyobrażalnie więcej niż geniuszem nad geniuszami, On jest Bogiem prawdziwym, Synem Bożym, który stał się jednym z nas, aby obdarzyć nas dobrą nowiną i dokonać naszego odkupienia. „Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27).

Tutaj nasuwają się trzy uwagi szczegółowe. Po pierwsze: Prawda objawiona, choć w różnorodny sposób nas przekracza, jest dostatecznie precyzyjna, żeby odróżnić ją od błędu i z błędem jej nie mieszać. Na przykład z całą dosłownością wierzymy, że Syn Boży stał się człowiekiem. Apostoł Jan napisał nawet, że kto próbuje przeinaczyć prawdę Wcielenia, ten jest z ducha Antychrysta (por. 1 J 4,2n; 2 J 7). Z kolei apostoł Paweł z równą stanowczością twierdzi, że gdyby Chrystus nie zmartwychwstał naprawdę, to my ciężko obrażalibyśmy Boga, wierząc w Jego zmartwychwstanie (por. 1 Kor 15,14n).

Po drugie: Głoszona przez Kościół prawda nie jest wynikiem ludzkich poszukiwań. Otrzymaliśmy ją jako dar z góry. I była ona darem nie tylko wówczas, kiedy ją Pan Jezus swojemu Kościołowi przekazywał. Sam Duch Święty czuwa nad tym, żebyśmy nie zapomnieli tej prawdy, jaką nas Jezus obdarzył (por. J 14,26).

Po trzecie: Szczególny obowiązek troski o to, żeby powierzona Kościołowi prawda Boża nie została zagubiona ani wypaczona jakimiś błędami, Pan Jezus złożył na apostołów oraz na ich następców. To przecież taki sens mają Jego słowa skierowane do apostołów: „Kto was słucha, Mnie słucha, kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16). I to dlatego apostoł Paweł przypomina młodemu biskupowi Tymoteuszowi, żeby troszczył się o przekazany mu depozyt i chronił powierzonych mu wiernych przed błędnymi wierzeniami (por. 1 Tm 6,20n; 2 Tm 1,14n).

Następcy Piotra – najszczególniejsi słudzy wiary

O tym, że troskę o autentyczność wiary od wieków uważano w Kościele za jeden z podstawowych obowiązków biskupa, świadczą tysiące listów z epoki patrystycznej, w których biskupi konsultowali się wzajemnie w sprawach wiary. Adresatem lub autorem szczególnie wielu z tych listów był biskup Rzymu.

Czy zwyczaj ten trwa do dzisiaj? Stosunkowo często słyszy się o tym, że biskupi zwracają się do Stolicy Apostolskiej z różnymi pytaniami doktrynalnymi, moralnymi czy liturgicznymi. Mniej wiemy o tym, że również papieże nieraz zwracają się do biskupów całego świata z prośbą o wyrażenie opinii na różne ważne dla Kościoła tematy.

Dla przykładu przypomnę szeroką konsultację, którą przeprowadził błogosławiony papież Pius IX, zanim zdecydował się ogłosić dogmat o niepokalanym poczęciu Matki Najświętszej. Kolejne etapy tej konsultacji przedstawił później w bulli dogmatycznej Ineffabilis Deus.

Zaczęło się od tego, że do Stolicy Apostolskiej napływały coraz liczniejsze prośby o ogłoszenie tego dogmatu. Papież poczuł się niejako zmuszony do powołania specjalnej komisji teologicznej złożonej z kardynałów oraz z teologów pochodzących z różnych szkół i środowisk, w celu zbadania, czy prawda o absolutnej bezgrzeszności Matki Pana wyznawana była w poprzednich pokoleniach Kościoła. Komisja miała też przypatrzeć się możliwie wszystkim argumentom za i przeciw ogłoszeniu takiego dogmatu.

Następnie Pius IX skierował do wszystkich biskupów świata encyklikę, w której prosił ich, aby – przemodliwszy cały ten problem – odpisali mu, „jaką jest pobożność i nabożeństwo wiernych ku Niepokalanemu Poczęciu Bogurodzicy, oraz co przede wszystkim sami biskupi sądzą o ogłoszeniu dogmatu”. Kiedy niespełna sześć lat po opublikowaniu tej encykliki papież zdecydował się wydać bullę dogmatyczną, w następujących słowach streścił odpowiedzi, które wówczas biskupi nadesłali do Rzymu:

„Niemałej doznaliśmy pociechy z odpowiedzi nadesłanych nam przez tych Czcigodnych Braci. Albowiem z wielką przyjemnością, radością i starannością nam odpisując, nie tylko potwierdzili oni swe przeświadczenie i szczególniejszą pobożność swoją, duchowieństwa sobie podległego i ludu wiernego ku Niepokalanemu Poczęciu Najświętszej Dziewicy, lecz przedstawili nam jakby powszechne żądanie, by Dziewicy Tej Niepokalane Poczęcie ogłoszone i zawyrokowane zostało naszym sądem i powagą”.

Zwyczaj konsultowania z biskupami szczególnie ważnych spraw, które domagają się publicznego rozstrzygnięcia, pielęgnowany jest przez papieży do dzisiaj. Na przykład Jan Paweł II, kiedy wydał encyklikę Evangelium vitae, już w jej wstępie poinformował, że jest ona „owocem współpracy Episkopatu wszystkich krajów świata”, gdyż ponad trzy lata wcześniej „skierowałem osobny list do każdego ze Współbraci, aby w duchu biskupiej kolegialności zechcieli dopomóc mi w opracowaniu dokumentu poświęconego tej sprawie”. Jak wiadomo, w encyklice tej znalazły się sformułowane w podniosłym tonie trzy orzeczenia papieża, potępiające zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej, zwłaszcza zaś aborcję i eutanazję. Toteż kiedy Jan Paweł II we wszystkich tych trzech orzeczeniach podkreśla, że wypowiada je „w komunii z biskupami Kościoła katolickiego”, nie jest to informacja gołosłowna.

 

 

Jedną konsultację doktrynalną, która dokonywała się w imieniu Stolicy Apostolskiej, zapamiętałem sobie szczególnie. Na kilka lat przed opublikowaniem Katechizmu Kościoła Katolickiego projekt tego ogromnego dokumentu rozesłano do wszystkich biskupów oraz na wszystkie wydziały teologii katolickiej. Na moim wydziale projekt przestudiowała komisja pod kierunkiem śp. ks. prof. Andrzeja Zuberbiera. Ponieważ należałem do tej komisji, pamiętam, że kosztowało nas to sporo pracy. Każdy musiał zapoznać się z tekstem, spotykaliśmy się na posiedzeniach, formułowaliśmy na piśmie wspólnie uzgodnione uwagi. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, ile pracy musiała włożyć komisja centralna, do której te opracowania spływały.

Przypominam o tych różnych konsultacjach, bo one najlepiej świadczą o tym, że również papież jest jedynie sługą wiary – owszem, sługą najszczególniejszym, ale tylko sługą. Jego zadaniem jest wsłuchiwać się w to, jaka jest wiara Kościoła; sprawdzać, czy dokonujące się w Kościele przemiany świadomości religijnej i moralnej zgodne są z katolicką tożsamością Kościoła poprzez pokolenia; interweniować, jeżeli ktoś próbuje przy wierze Kościoła majsterkować.

Model rozwoju i model zerwania z przeszłością

Nie zawsze jednak konsultacje w gorących sprawach doktrynalnych czy moralnych przebiegały tak spokojnie, jak w wyżej opisanych przypadkach. Kiedy papież Marcin I bronił przeciwko monoteletom pełnej prawdy o człowieczeństwie Chrystusa Pana, a papież Grzegorz II przeciwstawiał się usuwaniu z kościołów świętych obrazów, wielu biskupów odmawiało im poparcia i opowiadało się raczej po stronie popierającego herezję dworu cesarskiego. W naszych czasach podobne napięcie towarzyszyło ogłoszeniu w 1968 roku przez Pawła VI encykliki Humanae vitae poświęconej moralności życia małżeńskiego.

Jak wiadomo – i we wstępie do encykliki papież otwarcie o tym informuje – powołana jeszcze przez Jana XXIII i poszerzona przez Pawła VI komisja ekspertów większością głosów opowiedziała się za uznaniem moralnej godziwości pigułki antykoncepcyjnej. Powiedzmy sobie jasno: Gdyby prawdę moralną dało się ustalić za pomocą demokratycznego głosowania, papież powinien wnioskowi komisji ekspertów udzielić sankcji religijnej, co z całą pewnością spowodowałoby aplauz w światowych mediach.

Stałoby się wówczas coś, co w Kościele nie powinno się zdarzyć nigdy: byłoby to zerwanie z całą dotychczasową nauką Kościoła o małżeństwie wskazującą, że niegodziwe jest takie wkraczanie w akt małżeński, które prowadzi do jego ubezpłodnienia.

Kiedy w roku 359 zebrani na synodzie w Ariminium biskupi, którzy sami już nie wiedzieli, czy są jeszcze katolikami, czy może już arianami, zaproponowali zastąpienie nicejskiego symbolu wiary symbolem przez siebie uchwalonym, św. Atanazy skomentował to ironicznie: „No tak, dopiero teraz zacznie się prawdziwa wiara”. Model zerwania z dotychczasową nauką Kościoła i zastąpienia jej jakąś inną jest gruntownie niezgodny z prawdą objawioną i z urodą katolicyzmu.

Owszem, wiara dopuszcza rozwój, ale – jak to już w roku 434 wyraził św. Wincenty z Lerynu – „z zachowaniem tożsamości, to jest w obrębie tego samego dogmatu, w tym samym duchu, w tym samym znaczeniu”.

Samozwańczy papieże

O ludziach, którzy przypisują sobie prawo do wypowiadania apodyktycznych sądów na temat prawd wiary oraz do objaśniania Pisma Świętego niezgodnie z nauką Kościoła, mówi się czasem, że są to samozwańczy papieże. W ten sposób jakiś dziennikarz katolicki potrafi „udowadniać”, że Pismo Święte dopuszcza rozwody, a kto inny podaje „biblijne argumenty” na rzecz reinkarnacji lub kapłaństwa kobiet.

Otóż warto sobie uświadomić kilka niezwykle istotnych różnic między takimi samozwańczymi papieżami a papieżem prawdziwym. Papież prawdziwy, podobnie jak wszyscy prawdziwie wierzący w Chrystusa, wie, iż żaden człowiek nie może być właścicielem wiary i że prawdy wiary nie wolno naginać do swoich życzeń.

Ponadto prawdziwy papież jest pełen religijnego lęku, żeby do skarbca wiary nie wprowadzić jakichś elementów jej obcych, żeby niczego z tego skarbca nie utracić ani nie wypaczyć. Toteż papieże ze szczególną starannością badali, jak Kościół wierzył w poprzednich pokoleniach i jak wierzą współcześni im bracia w biskupstwie.

Wreszcie, prawdziwy papież woli raczej doznać prześladowania lub być uznanym za głupca, niż stać się przyczyną czyjegoś zamętu w wierze. A przede wszystkim papież czuje się powołany do tego, żeby „utwierdzać swoich braci [w wierze]” (Łk 22,32).