publikacja 05.10.2010 21:59
Są małżeństwem 39 lat. „Skaldowie” zawsze żyli między Krakowem a Tatrami, co słychać w ich muzyce.
Niedziela 40/2010
Z wielkiego okna sypialni swego nowego góralskiego domu Halina i Jacek Zielińscy widzą Giewont. Wprowadzili się tu niedawno, cieszą się ze swej pięknej sypialni jak nowożeńcy. A przecież pokochali się na dobre i na złe dość dawno temu. Są małżeństwem 39 lat.
„Skaldowie” zawsze żyli między Krakowem a Tatrami, co słychać w ich muzyce.
Jacek i Andrzej Zielińscy urodzili się i wychowali w Krakowie, ale ich mama to góralka z Zakopanego. Do Zakopanego jeździli więc na wszystkie święta, na wakacje, na narty, byli tu u siebie.
Trzy lata temu obok dawnego domu rodziców Jacek pobudował piękną, stylową chatę z bali. Jest w niej aż jasno od drewna. Halina zadbała o wystrój i liczne góralskie ozdoby, a także piękny ogród z kapliczką z Jezusem Frasobliwym. I znów cała rodzina ma dokąd przyjeżdżać na święta i wakacje.
***
Zielińscy są wyjątkowi pod każdym względem. Dla mnie są szczególnie ważni – bo to ich krakowskie zacisze odwiedziłam w 2004 r. jako pierwsze. Podobno nieważne co, ważne z kim. Zaczęłam program „Zacisze Gwiazd” właśnie z Zielińskimi – i szczęśliwie świętowaliśmy niedawno emisję setnego odcinka. Dlatego teraz – po przeniesieniu programu do TVP 1 – nie mogłam sobie odmówić przyjemności odwiedzenia ich zakopiańskiego zacisza.
Zielińscy są wyjątkowi, bo trzy pokolenia tej rodziny grają w jednym zespole, który właśnie świętuje 45-lecie istnienia!
Starszy o 2 lata Andrzej wcześnie zaczął uczyć się gry na fortepianie. Jacek już jako kilkulatek próbował składać patyczki i grać na nich jak na skrzypcach, został więc skrzypkiem. Mama oszczędzała ręce pianisty Andrzeja i do piwnicy po węgiel wysyłała młodszego Jacka.
– Jak to? – pytam – to palców skrzypka nie trzeba oszczędzać?!
– I dlatego ja teraz więcej śpiewam! – śmieje się Jacek. – Ktoś ten węgiel musiał nosić!
Tata odwoził chłopców do szkoły muzycznej – na jednym rowerze. W niedzielę przed
Mszą św. obowiązkowo trzeba było zagrać z ojcem trio (ojciec także był skrzypkiem). Jedyną słuchaczką tych kameralnych koncertów była mama. Dopiero po porannym graniu i po kościele można było w nagrodę pójść do kina.
Od początku większość utworów „Skaldów” komponował starszy z braci – Andrzej. Jacek potem nauczył się jeszcze gry na trąbce. Ale to właśnie Andrzej zwrócił uwagę na jego silny, dynamiczny głos i zdecydował, że Jacek będzie w „Skaldach” śpiewał.
– W lirycznych partiach sobie radziłem, ale do piosenek dynamicznych potrzebowałem mocnego głosu Jacka. Stan wojenny zastał Andrzeja w USA. Przyjechał do Polski po raz pierwszy w 1990 r. prosto na koncert „Skaldów” w Sali Kongresowej. Grało im się tak, jakby od ostatniego grania minął dzień, a nie 10 lat.
– „Skaldowe” brzmienie polega na wspólnym brzmieniu dwóch głosów, które tworzą jedną barwę – tłumaczy Andrzej. – Nieprzypadkowo najsilniejsze zespoły to zespoły braterskie: „Bee Gees” czy „Beach Boys”. Ale liczba Zielińskich w zespole stale rośnie. Syn Jacka, Bogumił, gra na gitarze, córka Gabriela śpiewa, zięć Rafał Tarcholik gra na perkusji. Czasem dołącza do nich córka Andrzeja, Agnieszka, która urodziła się i stale mieszka w Zakopanem. Mieszkający w Nowym Jorku Andrzej bywa w Polsce coraz częściej. Kto wie, może wkrótce wróci na stałe?
Lista „Skaldowych” przebojów jest bardzo długa, wymieńmy tylko kilka: „Ktoś mnie pokochał”, „Z kopyta kulig rwie”, „Na wirsycku”, „Cała jesteś w skowronkach”, „Prześliczna wiolonczelistka”, „Medytacje wiejskiego listonosza”, „W żółtych płomieniach liści”, „Wiosna”, „Nie domykajmy drzwi”, „Złota Jerozolima”…
Właśnie w tym tygodniu, 9 października, ukazuje się najnowsza, od dawna oczekiwana płyta „Skaldów” pt. „Oddychać i kochać” – w całości zawierająca kompozycje Jacka Zielińskiego. Również w październiku trafi do sprzedaży swoista sensacja wydawnicza: dwupłytowy album „Skaldów” – „Z biegiem lat”, z niepublikowanymi dotąd 34 piosenkami sprzed lat.
***
– Czy grając z tatą, nie skarżycie się na brak samodzielności, nie buntujecie się?
– My z Gabą nie mamy potrzeby przeskoczenia taty – odpowiada Bogumił z uśmiechem.
Zresztą dzieci przyznają, że ich współpraca ma charakter demokratyczny.
– Tata daje pomysł i każdy coś wnosi.
Bogumił nazywa swego tatę ostoją łagodności. To mama była bardziej surowa. Na zawiasie drzwi kuchennych wisiał pas.
– Ja chyba codziennie tym pasem obrywałem.
– Mąż wyjeżdżał na kilka miesięcy, a nawet na rok i ja musiałam sobie radzić sama – tłumaczy się żona Jacka, Halina.
– A ja grzeczny nie byłem… – przyznaje Bogumił.
– A ja, jak coś przeskrobałam, bardziej bałam się taty – wyznaje Gabriela.
– Czy w waszej kuchni też wisi pas? – pytam 8-letniego Wojtusia, syna Bogumiła i Elżbiety.
– W kuchni nie, ale czasem, jak jesteśmy niegrzeczni, to mama wiesza w pokoju.
– Jak widać, pas jeszcze nikomu nie zaszkodził – śmieje się Ela.
– A czy w dorosłym życiu, tak z rozpędu, tata nie próbuje za was decydować?
– Absolutnie nie! – deklarują oboje, Gaba i Bogumił. – Rodzice zawsze dawali nam dużo swobody, nie zmuszali do niczego. No, może trochę do dobrych stopni w szkole muzycznej…
Dziś dziadkowie nie potrafią być surowi w stosunku do gromadki swoich pięciorga wnucząt.
– Bo dziecinniejemy – śmieje się Halinka – i lepszy kontakt znajdujemy z wnukami!
– Miłość powinna wzrastać i pięknieć – tłumaczy Jacek – dlatego wnuki doznają miłości coraz większej!
Miłości starcza członkom tej rodziny także dla przybyszów. Ekipa „Zacisza Gwiazd” została ugoszczona i przyjęta tak serdecznie, że wszyscy znów uwierzyliśmy, iż świat jest dobry i piękny. Posłuchajcie Państwo ich piosenek, obejrzyjcie ich „Zacisze”, a ta wiara także was nie opuści.
W obecnej ramówce TVP program Magdaleny Pawlickiej „Zacisze gwiazd” jest nadawany w nowym terminie – w soboty o godz. 13.10 i został przeniesiony do Programu 1. Zapraszamy!