Od małżeństwa do rodziny

Barbara Kiereś

publikacja 04.11.2010 19:50

Domaganie się przez pary homoseksualne uznania ich związku za małżeństwo wraz z prawem adoptowania cudzych dzieci, czyli dzieci zrodzonych w małżeństwie zgodnym z naturą (bo innego nie ma) jest uzurpacją owocu. Pary homoseksualne żądają owocu, którego same, biorąc rzecz indywidualnie, nie chcą zrodzić.

Cywilizacja 34/2010 Cywilizacja 34/2010

 

Współcześnie to, co zgodne z naturą, a tym samym zgodne z naszą europejską tradycją, ujmuje się jako rzecz względną i konwencjonalną lub wręcz jako coś staroświeckiego, a więc jako coś, co nie nadąża za przemianami, które w sposób nieuchronny – tak się sądzi – muszą towarzyszyć człowiekowi. Dotyczy to także małżeństwa i rodziny[1].

W związku z tym lansuje się dziś pogląd, że małżeństwo to niekoniecznie związek mężczyzny i kobiety, lecz przede wszystkim „uznany prawnie związek seksualny dwojga dorosłych ludzi”. Ta nowa definicja małżeństwa przyjmuje każdą formę bycia razem – jako związku dwojga osób niezależnie od ich płci – za naturalną dla człowieka i tym samym zasługującą na aprobatę społeczną, co przy apoteozie pluralizmu (indywidualizmu) i tolerancji, opacznie pojmowanej jako relatywistyczna akceptacja czegokolwiek, prowadzi do całkowitego rozmycia fundamentów życia społecznego, a przecież tymi są małżeństwo i rodzina. Choć jest to oczywiste – zapytajmy, dlaczego małżeństwo zawarte pomiędzy mężczyzną i kobietą jest jedynie właściwą podstawą rodziny i jednocześnie podstawą życia społecznego?

Zanim przejdziemy do zasadniczego wątku artykułu, przypomnijmy, że natura ludzka jest zawsze naznaczona płciowością i że realizuje się w postaci męskiej bądź żeńskiej. Nie ma natury ludzkiej „w ogóle”, a wszelkie zawirowania, jakie niekiedy mają miejsce, są jakimś psychologicznym odejściem od tego, co naturalne. Człowiek jest zawsze człowiekiem-mężczyzną albo człowiekiem-kobietą i właśnie jako istota płciowa wchodzi w relacje z innymi ludźmi oraz uczestniczy w życiu społecznym. Płciowość przenika całego człowieka i ma odniesienie do wszystkiego, co go dotyczy. Właściwe rozumienie płciowości ma więc fundamentalne znaczenie dla pełnienia ról społecznych zawsze naznaczonych płciowością oraz dla zrozumienia faktu komplementarności, czyli uzupełniania się mężczyzny i kobiety w ich bytowości. Inaczej możemy powiedzieć, że warunkiem właściwego odczytania zadań wyznaczonych przez naturę i jej „piętna”, jakim jest płciowość, jest odkrycie swojej tożsamości przez kobietę i mężczyznę. Dodajmy jeszcze, że człowiek poprzez ciało – ciało określonej płci – wyraża siebie oraz komunikuje się z innymi ludźmi i dlatego musi szukać specyficznych sposobów porozumiewania się z drugim człowiekiem oraz specyficznych form działania, co ma kolosalne znaczenie dla jego bycia w małżeństwie i rodzinie, właśnie jako kobiety i mężczyzny oraz pełnienia wyznaczonych mu ról: żony, męża, matki, ojca[2].

Odnieśmy fakt zróżnicowania płciowego, które – pamiętajmy – jest z natury, do małżeństwa. Małżeństwo (łac. matrimonium) jako trwały i nierozerwalny związek mężczyzny i kobiety, a więc małżeństwo, które określa się dziś pejoratywnie mianem tradycyjnego (co zmienia jednocześnie sens słowa „tradycyjny”), jest jedynie właściwe dla człowieka, ponieważ jest ono służbą naturze ludzkiej. Oznacza to, że „wypływa” ono z natury i realizuje cele wyznaczone przez naturę. Pochodzenie małżeństwa od natury to przede wszystkim owoc naznaczenia jej płciowością oraz owoc naturalnej komplementarności płci na poziomie życia biologicznego, ale nie tylko. Człowiek jako istota rozumna odczytuje w takim małżeństwie najlepsze warunki realizowania dobra, a więc doskonalenia zarówno siebie wzajemnie jako małżonków, jak i zrodzonego potomstwa (pomocą jest tu zróżnicowanie płciowe). Realizowanie takiego dobra to jednocześnie realizowanie celów małżeństwa wyznaczonych przez naturę człowieka, którymi są: 1) zrodzenie i wychowanie potomstwa jako cel transcendentny, podejmowany przez małżonków ze względu na społeczność oraz 2) cel wewnętrzny małżeństwa, którym jest wzajemne wspomaganie się w doskonaleniu, co także ma wymiar społeczny. Realizowanie obu celów małżeństwa to po prostu doskonalenie życia: życia zrodzonego potomstwa i życia samych małżonków.

Odnotujmy jeszcze, że życie ludzkie przebiega w trzech płaszczyznach. Są nimi: 1) życie hic et nunc człowieka w porządku wegetatywnym, sensytywnym i osobowym; 2) życie indywidualne i społeczne; 3) życie doczesne i życie wieczne. Życie ludzkie rozpięte jest pomiędzy tymi płaszczyznami, a małżeństwo i jego owoc – rodzina stanowią społeczności postulowane przez naturę, w których człowiek może je zrealizować. Małżeństwo i rodzina są służebne wobec człowieka, a więc są środkiem i narzędziem w jego ręku, a nie celem jego życia. Celem bowiem życia każdego poszczególnego człowieka oraz celem życia społecznego, więc także małżeństwa i rodziny, jest urzeczywistnianie pełni doskonałości człowieka. Podkreślmy: życie każdemu człowiekowi jest zadane do realizacji i zawsze musi być ono doskonalone integralnie, ponieważ aktualizacji domaga się cała natura ludzka we wszystkich porządkach życia.  

Powyższe przypomnienie jest ważne, ponieważ dzisiaj traktuje się małżeństwo jako rzecz prywatną, czemu sprzyja powszechnie lansowany indywidualizm. Wmawia się człowiekowi, że „ma on prawo” układać sobie życie dowolnie, według własnego widzimisię. Odczytanie celów małżeństwa z natury ludzkiej pokazuje, że jest ono przede wszystkim rzeczą społeczną, ma służyć każdemu pojedynczemu człowiekowi i jego doskonaleniu, a jednocześnie – jako dobro wspólne – całej społeczności. Dotyczy to zarówno małżonków jako małżonków i małżonków jako rodziców oraz zrodzonego przez nich potomstwa. Podkreślmy – małżeństwo i rodzina to rzecz społeczna[3].

W tym miejscu odnieśmy się do żądania, by uznać związki homoseksualne jako małżeństwa alternatywne wobec heteroseksualnych. W ocenie należy zauważyć, iż więź łącząca parę ludzką utworzoną przez mężczyznę i kobietę, która jako para seksualna jest zdolna do przekazywania życia, jest naturalnym i koniecznym gwarantem istnienia społeczności ludzkiej. Jest to przyczyna, dla której żadne społeczeństwo zainteresowane swoją egzystencją i przetrwaniem nie może uznać relacji homoseksualnych jako równoważnych z relacjami heteroseksualnymi. Relacje homoseksualne są bowiem w swej istocie a-seksualne, ponieważ nie mają żadnego odniesienia do podstawowej funkcji płci, jaką jest przekazywanie życia. Takie związki nie są społecznotwórcze, są jedynie jakąś formą szukania doznań zmysłowych[4]. Ponadto związki homoseksualne ze względu na zakłócenie funkcji płci są związkami ułomnymi, bo bezpłodnymi. Podobnie, poza pożądaniem, relacja taka, jako osobowa miłość, jest zakłócona. Dotyczy to także ewentualnego „sztucznego” rodzicielstwa, które niesie ze sobą zachwianie naturalnych relacji rodzic-ojciec i rodzic-matka, co bardzo głęboko zmienia nie tylko psychiczny, ale i osobowy wymiar życia dziecka, bo zmienia cały kontekst wychowawczy rodziny. Dodajmy jeszcze, że współcześnie od seksu, czyli płci oderwano tzw. seksualność, tę zaś pojmuje się jako ślepą siłę, która może się rozmaicie skonkretyzować[5].

 

 

Domaganie się przez pary homoseksualne uznania ich związku za małżeństwo wraz z prawem adoptowania cudzych dzieci, czyli dzieci zrodzonych w małżeństwie zgodnym z naturą (bo innego nie ma) jest uzurpacją owocu, który nie przysługuje z natury i à rebour potwierdza przedstawiony wywód. Pary homoseksualne żądają owocu, którego same, biorąc rzecz indywidualnie, nie chcą zrodzić. Podobnie przypadek kobiet homoseksualnych, które decydują się urodzić dziecko poprzez naturalne bądź sztuczne zapłodnienie świadczy o tym, że płeć idzie swoją drogą, a dewiacja swoją drogą. Sytuacja ta pokazuje, że czym innym jest płeć, która realizuje się zgodnie ze swoją naturą, a czym innym jest dewiacja w porządku psychicznym. Płeć jest silniejsza od dewiacji. Można sądzić, że domaganie się prawa do adopcji dzieci przez związki homoseksualne jest tragicznym wołaniem o normalność. W żądaniu tym zapomina się, że dziecko nie jest naszą własnością, jest autonomiczną (suwerenną) osobą i życie społeczne musi być mu podporządkowane, musi mu zagwarantować to, co nakazuje natura, która domaga się matki i ojca jako tych, którzy dają życie. Ponadto, patrząc od strony pedagogii uwzględniającej dobro dziecka, nie ma żadnych wątpliwości co do odmienności i komplementarności ról rodzicielskich matki i ojca. Żaden odpowiedzialny wychowawca nie podważy faktu, iż do prawidłowego rozwoju dziecka nie tylko w aspekcie jego płciowości, ale i rozwoju psychicznego, a nawet duchowego (w tym także religijnego) ważna jest obecność ojca i matki jako osób różnej płci[6].

Społeczne naciski grup homoseksualnych wiążą się nie tylko ze zmianą obyczajowości, ich zagrożenie wiąże się z odrzuceniem niezmienności natury ludzkiej i istnienia prawa naturalnego. A to jest zjawisko bardzo groźne dla człowieka. Prawo naturalne nie jest fikcją, lecz jest „wpisane” w naturę ludzką. Jego zakwestionowanie to uderzenie w samego człowieka, to podcięcie korzeni jego egzystencji.

W związku z tym należy podkreślić, że żadna ludzka władza nie ma prawa „korygować” ani zmieniać natury ludzkiej. Prawa pozytywne (stanowione) muszą być utworzone na podstawie naturalnych inklinacji człowieka, te zaś, które są im przeciwne, nie są „prawami w sensie właściwym, lecz są tylko pseudoprawami”[7].

Odczytanie natury ludzkiej i wskazanie na małżeństwo zawarte pomiędzy mężczyzną i kobietą jako na służbę tej naturze, na rodzinę nabudowaną na takim małżeństwie jako na społeczność naturalną, stanowi wiedzę będącą poznawczo myślowym dorobkiem kultury europejskiej i światowej. Mamy do czynienia z wiedzą uzasadnioną przedmiotowo i sprawdzoną historycznie. Wiedzy tej nie unieważni się żadnym głosowaniem czy aprioryczną decyzją. Nie jest ona ideologią czy też prywatnym poglądem; jest to wiedza „odczytana” z natury ludzkiej i jej podstawowych skłonności, nie wymyślona. Jest ona oczywistością zdrowego rozsądku oraz owocem wielu nauk o człowieku, a więc filozofii, psychologii, pedagogiki, medycyny, socjologii itd., potwierdza ją tradycja.

Podkreślmy jeszcze raz, że dzisiaj w życiu społecznym najbardziej zagraża człowiekowi indywidualizm, a więc nieliczenie się z wiedzą i zasadami moralnymi, uznawanie tych ostatnich za sprawę konwencji, nie zaś norm prawa naturalnego. Neguje się istnienie prawdy o małżeństwie i rodzinie, która wraz z normami obowiązującymi w tym zakresie jest „złożona” w naturze ludzkiej i jest jedynie do „odczytania” jako powszechnie obowiązująca, a więc dotycząca każdego człowieka. Ponadto zapomina się, że zarówno małżeństwo jak i rodzina są sprawą społeczną, bo dotyczą kondycji danego społeczeństwa, zarówno demograficznej jak i psychiczno-duchowej. Powtórzmy, żaden odpowiedzialny pedagog nie zakwestionuje tezy, że tradycyjne małżeństwo i tradycyjna rodzina stanowią najlepsze środowisko wychowawcze dla dziecka, umożliwiają bowiem realizację dobra, jakim jest człowiek i jego wychowanie, a w ten sposób stanowią gwarancję zdrowego społeczeństwa i podobnie, że wychowanie do „zdrowego” małżeństwa i rodziny prowadzi jedynie poprzez uczestniczenie w życiu monogamicznej i trwałej rodziny.

Przejdźmy teraz do problemu rodziny. Powyższa analiza pokazuje charakter przejścia od małżeństwa do rodziny. Przejście to jest naturalne, ponieważ naturalnym celem małżeństwa jest zrodzenie potomstwa[8]. Rodzina (od łac. nascere – rodzić) to miejsce zrodzenia, troski o rozwój biologiczny oraz o wychowanie człowieka. Są to podstawowe zadania rodziny. Jej celem jest stworzenie koniecznych warunków dla zaistnienia oraz rozwoju fizycznego i duchowego człowieka[9]. Wydanie na świat potomstwa to naczelne zadanie rodziny i zarazem „początek” jego wychowywania, a więc „prowadzenia” ku pełni człowieczeństwa. Jednocześnie podstawą jej zawiązania się i warunkiem wykonania jej zadań jest związek małżeński zawarty pomiędzy mężczyzną i kobietą. Jest to – z jednej strony – biologiczny wymóg zrodzenia potomstwa, z drugiej zaś – wymóg psychologiczny i pedagogiczny prawidłowego jego rozwoju. Wszelkie inne sytuacje wychowawcze, a więc np. sytuacja braku rodziny (tzw. wilcze dzieci), samotne macierzyństwo, samotne ojcostwo, trójkąty małżeńskie czy tzw. homoseksualne związki partnerskie itd. są zawsze brakiem dobra, jakim jest wspólne rodzicielstwo matki i ojca. Ostatecznie więc wychowanie w rodzinie, której podstawę stanowi trwały związek małżeński, jest konieczne, co oznacza, że tylko w takiej rodzinie jest ono należyte, czyli takie, jakie powinno być, poprzez uzupełniające się oddziaływanie ojca i matki[10].

Oddziaływanie to ważne jest nie tylko dla dzieci, „wraca” ono niejako do rodziców, którzy także dzięki rodzicielstwu doskonalą siebie i swoją wzajemną miłość. Jan Paweł II podkreślał, że rodzicielstwo jest wzajemnym obdarzaniem się człowieczeństwem i pisał, że „wychowawcy – rodzice są równocześnie w pewien sposób wychowywani. Ucząc człowieczeństwa swoje dziecko, sami też poznają je na nowo i uczą się go na nowo”[11]. Rodzice pomagają wzrastać w człowieczeństwie swoim dzieciom, a dzieci pomagają swoim rodzicom. Już od pierwszych chwil życia dzieci ustawiają życie swoich rodziców na płaszczyźnie służby, czyli bycia dla drugiego człowieka, co jest warunkiem realizowania się miłości ludzkiej jako ludzkiej i tym samym budowania swojego człowieczeństwa. Dzieje się to w sposób bardzo realny i konkretny, choć nie zawsze łatwy i od razu dojrzały. Można nawet mówić o pewnym procesie rodzenia się rodzicielstwa w rodzicach. Rodzenie to dokonuje się dzięki dzieciom. Doświadczenie pokazuje, że – paradoksalnie – im trudniejsze jest to rodzicielstwo, tym stanowi ono większą szansę dla rodziców na ich dojrzałe rodzicielstwo i ich dojrzałe człowieczeństwo. Zauważmy jeszcze, że każde dziecko „wnosi siebie” do rodziny i ubogaca rodziców oraz ich miłość. Stąd ilość dzieci w rodzinie ma istotne znaczenie dla jakości wszystkich odniesień, które mają w niej miejsce.

 

 

Celem rodziny jest doskonalenie wszystkich jej członków. Jednocześnie zyskuje na tym cała społeczność, w której oni żyją, co określa się mianem dobra wspólnego. Każdy pojedynczy człowiek jest dobrem wspólnym społeczności i tej najmniejszej, którą jest rodzina, i tej większej lokalnej, czy wreszcie tej, jaką jest naród czy nawet ludzkość. Człowiek i jego człowieczeństwo stanowi najwyższą wartość. W związku z tym widzimy, że także wychowanie, które dokonuje się w rodzinie, nie jest sprawą prywatną rodziców, ale jest sprawą społeczną. Rodzice wychowują dzieci dla innych, wychowują, by dzieci swoje człowieczeństwo niosły dalej. Można nawet postawić tezę, że jaka rodzina, a więc jakie doskonalenie człowieczeństwa wszystkich jej członków, takie społeczeństwo. Dzieje się tak tym bardziej, że rodzina jest nośnikiem tradycji kulturowych i miejscem uczenia się norm moralnych, co sprawia, że jest ona gwarantem ciągłości kulturowej narodu i jednocześnie jego przetrwania. Człowieka trzeba wychować do rodziny i to jest zadanie społeczności, która musi przekazać wiedzę o rodzinie i tak ukształtować wolę człowieka, by potrafił on wyjść poza egoizm. Cel bowiem rodziny jest transcendentny, co oznacza, że małżonkowie w dziecku przekraczają własny egoizm. To dziecko wnosi w życie małżonków ów transcendentny cel i sprawia, że ma miejsce pochód pokoleń.

W świetle tak doniosłej roli rodziny rozumiemy, dlaczego stanowi ona, w tym także jej kształt i sposób realizacji celów, przedmiot walki ideologii. Każda ideologia chce manipulować człowiekiem, a najskuteczniej dokonuje tego poprzez osłabianie kondycji rodziny. Zdrowa bowiem i silna rodzina to człowiek, który potrafi oprzeć się wszelkim ideologiom i ich społecznym technologiom. Działaniem osłabiającym rodzinę jest także „uderzenie” w jej naturalny fundament – trwałe i nierozerwalne małżeństwo zawarte pomiędzy mężczyzną i kobietą oraz ingerencja w sposób realizacji jej naturalnych zadań i naturalnego celu. Współcześnie działania te są podyktowane ideologią socliberalizmu. Małżeństwo, a w konsekwencji rodzinę, traktuje się dzisiaj jak układ partnersko-konsumpcyjny zaspokajający potrzeby poszczególnych jej członków (rodzina staje się „wspólnotą korzyści”) i w ten sposób rozmywa się jej naturalny sens. Dzisiaj już właściwie nie wiadomo, po co istnieje rodzina, jaki jest jej cel i jakie są jej zadania! Dochodzi do głosu globalizm, a jemu jest obojętne to, co dzieje się z człowiekiem i jego dobrem. Jemu chodzi o ograniczanie ilości ludzi i o konsumpcję. Globalizm redukuje cel życia ludzkiego do konsumpcji materialnej i do przyjemności, nie ma w nim miejsca na życie osobowe, na transcendencję i coraz mniej „miejsca” na normalną rodzinę.

Jako ilustrację ideologicznej walki o rodzinę przywołajmy uchwaloną ostatnio w Polsce Ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Ustawa ta bowiem daje – wbrew zapewnieniom jej twórców, że chodzi w niej jedynie o ochronę dziecka, które doświadcza w rodzinie przemocy – „przyzwolenie” na inwigilowanie każdej rodziny, także tej, która odpowiedzialnie realizuje swoje zadania: jest otwarta na naturalną płodność, stara się zabezpieczyć codzienną egzystencję swoich dzieci, a wychowanie rozumie jako „prowadzenie” ku pełni człowieczeństwa. Realizacja tych zadań zawsze wymaga od rodziców trudu i poświęcenia, a odpowiedzialne wychowywanie dzieci w sposób naturalny i nieunikniony wiąże się z nakazami i zakazami, co w świetle przyjętej ustawy będzie kwalifikowane jako przemoc i co grozi nawet odebraniem dzieci rodzicom w trybie natychmiastowym. Jest to bardzo poważne naruszenie suwerenności rodziny i wiąże się z pozbawianiem rodziców pełnej odpowiedzialności za kształt człowieczeństwa ich dzieci. Jest to jednocześnie zakwestionowanie naturalnego charakteru relacji rodzic – dziecko, relacji, w którą wpisana jest władza, trafnie ujmowana dotychczas jako władza rodzicielska, a dziś przemieniona na tzw. pieczę rodzicielską, co w sposób zasadniczy zmienia sposób realizacji naturalnych celów i zadań rodziny.

Na zakończenie odnieśmy się krótko do lansowanego dziś poglądu, że tradycyjne małżeństwo i tradycyjna rodzina to twory konfesyjne obowiązujące jedynie ludzi wierzących. Otóż w ocenie tego zarzutu należy przypomnieć, iż istnieją dwa porządki życia ludzkiego i tym samym życia małżeńsko-rodzinnego. Tradycyjne małżeństwo i rodzina jako twory naturalne, czyli wyznaczone przez naturę ludzką obowiązują każdego człowieka niezależnie od tego, czy jest on osobą wierzącą czy też nie i stanowią porządek przyrodzony życia ludzkiego. Porządek nadprzyrodzony tego życia, odsłonięty przez kulturę chrześcijańską, wskazując na małżeństwo jako sakrament nic nie zmienia w jego istocie, jedynie uświęca je i wzmacnia łaskami, a w odniesieniu do życia rodzinnego ukazuje je jako drogę doskonałości i świętości. Ujęcie to odsłania pełny wymiar życia ludzkiego jako ludzkiego i jednocześnie wskazuje na ostateczny cel – sens życia człowieka. Dominująca w życiu społecznym postoświeceniowa ideologia sekularyzacji życia nakazuje człowiekowi, by żył tak „jakby Bóg nie istniał”, tzn. ma on „ustawiać się poza współrzędnymi dobra i zła, to jest poza kontekstem wartości, których On sam, Bóg, jest źródłem”[12]Prowadzi to do odrzucenia nie tylko porządku nadprzyrodzonego życia ludzkiego, ale także porządku przyrodzonego, wyznaczającego granice „przez prawo natury, za pomocą którego Bóg sam chroni podstawowe dobra człowieka”[13]

 

Barbara Kiereś - doktor pedagogiki, adiunkt w Katedrze Pedagogiki Rodziny KUL, autorka książek: Prawda o małżeństwie (2005), Chodzi o miłość (2006), Tylko rodzina! (2006), Jak wychowywać? (2006), O personalizm w pedagogice. Studia i szkice z teorii wychowania (2009).

[1] Przeciwstawienie tradycji i nowoczesności jest manipulacją, która łączy tradycję z zacofaniem, a nowoczesność z rozwojem i postępem. Zapomina się dzisiaj, że tradycją w życiu społecznym jest to, co prowadzi człowieka ku rzeczywistemu jego dobru. Podobnie zmienia się sens słowa „naturalny”: naturalny to niekoniecznie zgodny z naturą, lecz bardziej dowolnie wybrany przez człowieka i prawnie dopuszczony.
[2] Na ten temat zob. M. A Krąpiec, Ciało jako współ-czynnik konstytutywny człowieka, w: Jan Paweł II, Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Chrystus odwołuje się do „początku”, red. T. Styczeń, Lublin 1981, s. 139–158; Jan Paweł II, Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Odkupienie ciała a sakramentalność małżeństwa, Città del Vaticano 1986.
[3] J. Woroniecki zwraca uwagę, że źródło zła w odniesieniu do małżeństwa i rodziny, które prowadzi do osłabienia więzów małżeńskich i rozbicia rodziny, tkwi właśnie w indywidualizmie i w traktowaniu ich wyłącznie jako sprawy prywatnej. Autor stwierdza, że umowa małżeńska nie interesuje tylko małżonków, ale i całe społeczeństwo. Zob. J. Woroniecki, Wychowanie człowieka. Pisma wybrane, wybór W. K. Szymański, oprac. J. Kołątaj, Kraków 1961.
[4] Zob. K. Meissner, Płciowość człowieka w kontekście wychowania osoby ludzkiej, „Folia Pomeraniae” 2 (1997) nr 2, s. 27–55.
[5] Jest to wpływ freudyzmu, który wniósł fatalizm do wizji człowieka: człowiek jest funkcją anonimowych sił.
[6] Zob. m.in.: J. Augustyn, Integracja seksualna. Przewodnik w poznawaniu i kształtowaniu własnej seksualności, wyd. 2, popr., Kraków 1995; Ku dojrzałej ludzkiej miłości, pod red. J. Augustyna, Kraków 1996; W. Półtawska, Przygotowanie do małżeństwa, wyd. 2, Kraków 2000; Szanse i zagrożenia ludzkiej płciowości, pod red. L. Sadowskiej, Szczecinek 2004.
[7] Zob. M. A. Krąpiec, Ciało jako współ-czynnik konstytutywny człowieka, s. 201–216. Autor wskazuje na małżeństwo monogamiczne i nierozerwalne jako na nakaz prawa naturalnego i jego podstawowego wezwania: „czyń dobro”, a więc „chroń słabszych”. Obok dzieci w małżeństwie słabsza społecznie jest kobieta, tak więc również ona jest chroniona poprzez takie małżeństwo. Zob. M. A. Krąpiec, O ludzką politykę!, Katowice 1995, s. 63–64.
[8] Dzisiaj powszechnie wskazuje się na jeden cel małżeństwa: szczęście samych małżonków. Zapomina się, że naturalnym celem małżeństwa jest także dobro potomstwa – zrodzenie i jak najlepsze wychowanie go.
[9] Zob. W. Piwowarski, Rodzina jako społeczność naturalna według św. Tomasza z Akwinu, „Roczniki Filozoficzne” 8 (1960) z. 2, s. 89–111.
[10] Doświadczenie oraz rzetelnie przeprowadzone badania psychologiczno-pedagogiczne nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do słuszności tej tezy.
[11] Jan Paweł II, List do Rodzin, Częstochowa 1994, nr 16.
[12] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość. Rozmowy na przełomie tysiącleci, Kraków 2005, s. 55.
[13] Tamże, s. 140.