Mężczyzna na zakręcie

Jerzy Sosnowski

publikacja 29.12.2010 20:29

Nie sądzę, żeby takie zdanie mogło kiedykolwiek paść w trakcie jakiejś homilii, ale jako świecki mogę je chyba napisać: współcześnie łatwiej uwierzyć w dziewicze narodziny Jezusa niż w to, że potrafił uwierzyć w nie Józef.

Tygodnik Powszechny 53/2010 Tygodnik Powszechny 53/2010

 

U początków wszystkich osobliwych wydarzeń, o których opowiadają Ewangelie, stoi ten zadziwiająco ufny mężczyzna, o którym wiemy tak niewiele.

Według tradycji, zapisanej w Ewangelii św. Mateusza, był synem jakiegoś Jakuba (u św. Łukasza – Helego) i cieślą. Określa się go jako „sprawiedliwego” (Mt 1, 19). Protoewangelia Jakuba, apokryf z drugiej połowy II w., zapoczątkowała jego wizerunek jako człowieka w podeszłym wieku, do czego odwoływała się znana kolęda w wersji śpiewanej jeszcze w czasach mojego dzieciństwa: „Maryja panna dzieciątko piastuje / i Józef stary ono pielęgnuje”. Później w miejsce „starego” wstawiono „świętego”. Wdowiec z dziećmi z pierwszego małżeństwa, wzdragający się przed poślubieniem „młodziutkiej dzieweczki” w lęku, że stanie się „pośmiewiskiem dla synów Izraela” („Protoewangelia Jakuba”, przeł. ks. M. Starowieyski, w: „Apokryfy Nowego Testamentu. Ewangelie Apokryficzne”, cz. I, Kraków 2003), miał być raczej opiekunem Panny niż kandydatem do Jej ręki, w pełni sprawnym do pełnienia funkcji małżonka.

Skandal pokryty lukrem

Ale, jak dziś sądzimy, w takim ukonkretnieniu postaci Józefa więcej jest charakterystycznego ruchu wyobraźni niż historycznych podstaw. Najwidoczniej już niespełna dwieście lat po wydarzeniach w Ziemi Świętej doświadczano zdziwienia, które staram się tutaj wyrazić, i próbowano jakoś złagodzić dyskomfort sytuacji narzeczonego, dowiadującego się, że nim wybranka sprowadziła się do jego domu, zaszła w ciążę, ów zaś nie uznaje tego za dowód cudzołóstwa. Starzec, decydujący się na zrękowiny właściwie pod przymusem, jedynie z lęku, by nie sprzeciwić się woli mściwego Boga (tak właśnie pokazuje przyczyny jego decyzji wspomniany apokryf), mógłby rzeczywiście nie odczuwać seksualnej zazdrości i do szokującej nowiny podejść z właściwym dla swego wieku dystansem.

Świadomie używam tutaj słów, dla których zazwyczaj w opowieściach o Świętej Rodzinie znajdujemy jakieś oględne zamienniki: ciąża, seksualność, domniemanie cudzołóstwa...

Wygląda na to, że im swobodniejsze obyczaje w kulturze świeckiej, tym surowiej kontrolujemy sposób, w który mówimy o świętości. Tylko że w rezultacie warstwa niedopowiedzeń zaczyna skrywać to, co w Ewangeliach dotkliwe, skandaliczne – zaś historia święta zostaje powleczona warstwą lukru. Tymczasem Józef stał przed wyzwaniem, któremu nie sprostałaby większość nas, współczesnych mężczyzn. Dostrzeżmy rzeczywisty dramatyzm sytuacji: Maria mogła zawierzyć Aniołowi, który przyszedł do niej na jawie, więc Jego słowa potwierdzało świadectwo zmysłów. Józef natomiast miał zaufać deklaracjom (!) młodej kobiety, której w dodatku, jak się zdaje, prawie nie znał (w tamtej epoce przed okresem narzeczeństwa panna i kawaler zaledwie mieli okazję ze sobą kilkakrotnie porozmawiać), przy czym pomocy musiał szukać w snach (Mt 1, 20-23) stanowiących w ówczesnej opinii możliwą, ale jednak nie całkowicie pewną metodę na komunikowanie się z Bogiem.

Jakoś to zniosę

Jedną z niewielu cech, które na podstawie Biblii możemy Józefowi rzeczywiście przypisać, jest rozwaga i niechęć do bezwzględnej sprawiedliwości. W Prawie cudzołóstwo karano śmiercią, skutki rozwiązania kontraktu małżeńskiego ze spodziewającą się dziecka panną mogły być zatem tragiczne. Jeśli zaś nawet nie doszłoby do jej ukamienowania, Maria nie miałaby cienia szansy na godne życie w tamtej społeczności. Zarówno jej sytuacja finansowa, jak opinia zepchnęłyby ją na sam dół drabiny społecznej, w pobliże tanich prostytutek i złodziejek. Nawiasem mówiąc, kiedy sobie to uświadomić, nieco inaczej brzmią słowa, którymi przyjęła Zwiastowanie: „Jestem służebnicą Pańską, niech mi się stanie...” (Łk 1, 38a). To była nie tyle pokora, co szaleńcza zgoda na los więcej niż niepewny.

Więc Józef, młody czy stary, ale na pewno wstrząśnięty, nie spieszył się z decyzją. Coś powstrzymało atawistyczną urazę, coś mu się nie zgadzało w obrazie narzeczonej, najwyraźniej dotąd godnej zaufania. Skoro kobieta, z którą mężczyzna nie obcował, jest brzemienna, nie ma właściwie powodu wątpić w to, co się stać musiało. A jednak – zrobiło mu się jej żal? Coś wiarygodnego zabrzmiało w jej przysięgach, które może składała ze łzami w oczach?

Lub przeciwnie: właśnie rzeczowość jej relacji, nieomal obojętność na to, czy narzeczony jej uwierzy, wyglądała tak osobliwie, że Józef się zawahał, nie zareagował impulsywnie? Po namyśle uznał, że między zrobieniem skandalu a upokarzającym przyjęciem panny z dzieckiem jest trzecie wyjście: „postanowił rozstać się z Nią po kryjomu” (Mt 1, 19b). Po czym miał ów sen, w którym Anioł zażądał od niego podjęcia się wychowania syna. I Józef powiedział: „w porządku”. Albo raczej: „w porządku, jakoś to zniosę”.


Czy późniejsza ucieczka do Egiptu nie ułatwiła im rozpoczęcia normalnego życia? Przecież ludzie mają oczy i, w odróżnieniu od Józefa, nie doświadczali żadnych proroczych snów. W obawie przed synem Heroda małżonkowie zdecydowali się nie wracać do Judei, lecz osiedlili się w Nazarecie (por. Mt 2, 22-23). Problem, kiedy dokładnie zamieszkali ze sobą, kiedy zaś począł się ich syn, nie zaprzątał więcej uwagi sąsiadów; choć jeszcze około 178 r. naszej ery Celsus będzie dowodził, że chrześcijanie ubóstwili człowieka zrodzonego z cudzołóstwa.

Sprowokowany

Wierzący ma prawo w tym momencie zadać pytanie, na które w tym świecie nie doczekamy się odpowiedzi: czy zaufanie Boga do Józefa, jak i zaufanie do Marii, które objawia się w powierzeniu im na wychowanie Syna Bożego, niosło w sobie element ryzyka, czy też nie? Próby spojrzenia na historię z perspektywy wieczności kuszą, choć są oczywiście z góry skazane na niepowodzenie. A jednak – chciałoby się to wiedzieć.

Jeśli dobrze rozumiem paradoksy naszej wiary, to wolna wola człowieka bez uszczerbku współistnieje z wszechwiedzą i, co jeszcze bardziej zdumiewające, z wszechmocą Stwórcy. Więc Józef nie wydaje się skazany na bycie opiekunem Marii i jej Dziecka, a zaledwie do tego sprowokowany, o to poproszony. Mógł się sprawdzić lub nie; inna sprawa, jak wówczas potoczyłyby się jego losy. A może, niezależnie już od peszącego pytania o to, czy można się Bogu skutecznie przeciwstawić, nasze życie i my to jedno i to samo? Może nasze biografie to po prostu rozpisane w czasie, ułożone w liniowym porządku nasze charaktery? I w tym sensie decyzja Józefa, by wesprzeć Marię, nie mogła być inna nie dlatego, że Bóg tak chciał, ale ponieważ Józef był właśnie tym, a nie innym człowiekiem, stopniowo odkrywającym, kim jest: mężczyzną roztropnym, sprawiedliwym, pobożnym? Współczującym?

W każdym razie Józef, syn Jakuba, usynowił Jezusa, syna Marii, i wychowywał go co najmniej do dwunastego roku życia, kiedy, jak zawsze na święto Pesach, udał się z rodziną do Jerozolimy.

A potem znika z opowieści. Umarł? Zginął w wypadku? Po latach jeszcze go w Nazarecie pamiętają z imienia (Łk 4, 22) i z zawodu (Mt 13, 55). A może wciąż wtedy żył, tylko nie mogąc się odnaleźć wobec wrzawy, którą wywołała wizyta Jezusa w mieście, pozostał na uboczu? Z całą pewnością nie ma go już wśród żywych kilka lat później, gdy dochodzi do Ukrzyżowania: widzimy wtedy matkę Jezusa jedynie w otoczeniu przyjaciół.

W rezultacie najwyraźniej widzę go w scenie, której historyczne podstawy budzą, jak na Nowy Testament, stosunkowo najwięcej wątpliwości.

Facet

Oto skraj Betlejem: jakaś zagrodzona prowizorycznymi dechami grota z bydłem, a w niej oni: Święta Rodzina. Przed chwilą wpadła tu grupa obdartusów, którzy bełkotali, że pokazały im się anioły – przy czym wygląd mieli taki, że zapewne musiało trochę potrwać, nim małżonkowie zorientowali się, że to nie napad. Maria uśmiechała się do nich słabo, a Józef przyjmował jak szanownych obywateli (był zapewne, jako się rzekło, życzliwy ludziom, ale w tym przypadku mogło też chodzić o to, że tamtych było więcej i gdyby wpadli w zły humor, nikt by matki, małego dziecka ani samego Józefa nie obronił), więc ostatecznie pasterze wyszli zadowoleni. Maria zapadła w sen.

Józef to stoi nad dzieckiem, to wygląda przez szpary między deskami, wyczekując świtu i zastanawiając się, czy za dnia uda mu się załatwić jakąś lepszą kwaterę. A w ogóle, to jak szybko potrwają formalności w punkcie spisowym i kiedy żona odzyska siły na tyle, żeby mogli wyruszyć w powrotną drogę (jeszcze nie wie, że przez Egipt)? Ogień w lampce oliwnej migocze, mężczyzna poprawia knot, a że dziecko śpi, więc sam układa się w kącie i zamyka oczy.

I tyle. Nie umiem oczami wyobraźni dostrzec go klarowniej. Jego szara sylwetka niknie w tłumie. Poniósł z godnością – aż po prawie zupełne zapomnienie – swoją rolę, tak dwuznaczną w oczach innych ludzi.

„Facet” – w tym znaczeniu, w jakim dziś używa się z rzadka tego słowa jako komplementu. „To jest facet”: nieskłonny do histerii, współczujący, ale raczej nie czułostkowy, robiący to, co – jak uznał – zrobić należało. Nie bezsilny staruszek, ale patron mocnych mężczyzn. Jeśli się go wypatrzy. Jeśli jacyś mocni mężczyźni jeszcze między nami są.

Jerzy Sosnowski (ur. 1962) jest pisarzem i dziennikarzem, pracownikiem radiowej „Trójki” i felietonistą miesięcznika „Więź”. Niedawno opublikował powieść „Instalacja Idziego”.