Biegiem na ośmiotysięcznik

Witold Dudziński

publikacja 04.01.2011 17:48

Wspinaczka do marzeń – tak już nazwano rozpoczynającą się właśnie polską wyprawę w góry najwyższe. Jednak cel – pierwsze zimowe wejście na ośmiotysięcznik Broad Peak – to dopiero początek walki o najwyższe cele w alpinizmie. W kilka lat Polacy chcą dokonać tego, co dotychczas było niemożliwe: dokończyć zdobywanie zimą najwyższych szczytów świata

Niedziela 1/2011 Niedziela 1/2011

 

Sądząc po rozmachu wyprawy i całego przedsięwzięcia, ale także po tradycji wspinaczki zimowej na najwyższe szczyty Ziemi – polscy himalaiści nie są bez szans. Bo jak nie Polacy, to kto? Zimowe wejścia na ośmiotysięczniki to prawdziwie polska specjalność. Od początku historii himalaizmu zimowego mamy pozycję światowego lidera. Polacy wspięli się jako pierwsi na 8 spośród 14 ośmiotysięczników (na jeden z alpinistą z Włoch). Tylko jeden ośmiotysięcznik zdobył ktoś inny!

Alpiniści w czasie świąt Bożego Narodzenia byli, co prawda, jeszcze w kraju, ale operacja: Broad Peak (8047 m n.p.m.) rozpoczęła się już we wrześniu, gdy pod szczyt wyruszyła karawana ze sprzętem. – Baza wyprawy jest gotowa, więc pora ruszać w Karakorum – mówi Artur Hajzer, zdobywca 6 ośmiotysięczników, szef i mózg wyprawy. – Podzielimy się tylko w Wigilię opłatkiem i zaraz po świętach odlatujemy – dodaje. Cel jest tyleż… szczytny, co trudny. To już trzecia o tej porze roku polska ekspedycja w ten rejon i szósta w historii.

22 lata temu Maciej Berbeka ustanowił niepobity do dziś zimowy rekord wysokości w Karakorum – dotarł do przedwierzchołka – Rocky Summit (8028 m n.p.m.).

Będzie co wpisać do CV

Dla dr. Roberta Szymczaka, gdańskiego lekarza – specjalisty medycyny górskiej, to nie pierwsza wyprawa w najwyższe góry. W połowie roku, razem z Arturem Hajzerem, zdobył Nanga Parbat (8126 m n.p.m.). Nie było łatwo. – Wokoło jest ciągły szum lawin, łamią się maszty w namiotach w bazie – relacjonował Hajzer. Jedna z lawin zmiotła mesę, namiot satelitarny, niektóre części wyposażenia zostały rozrzucone kilkaset metrów od bazy. Polscy wspinacze wykorzystali pierwsze dni pogody po całkowitym załamaniu i… weszli.

Jednak to było himalajskie lato. Zima jest znacznie, znacznie trudniejsza. Nic dziwnego, że zimą dr Szymczak na żadnym ośmiotysięczniku nie był. Ale wie, co go tam czeka. – Oprócz wiatru, złych warunków lodowych, trudności wspinaczkowych i niskiej temperatury największe figle spłatać może psychika – podkreśla lekarz. – Przebywa się w trudnych, ekstremalnych warunkach, w wielkim stresie, to wszystko jest niesprzyjające także z psychologicznego punktu widzenia. Można tego nie wytrzymać. Nie jedziemy w dużym zespole – 10 osób, ale trzeba się długo wzajemnie znosić. Niezbędna jest ścisła współpraca. Musimy nawzajem na siebie liczyć.

Własny egoizm trzeba powściągnąć. Wszyscy mają pracować dla zespołu, a nie dla siebie czy dla lidera. Na szczyt chciałby wejść każdy, bo tylko o zdobywcach na ogół pamięta historia alpinizmu. Na szczęście nie tym razem – zapewnia alpinista. – Sam udział w tym niezwykłym przedsięwzięciu będzie nobilitował, będzie go można wpisać sobie do CV – podkreśla.

Unifikacja na wysokości

Doświadczeni himalaiści wiedzą to doskonale: przed wyjazdem zawsze jest fajnie, potem w górach sporo wychodzi. – 4 miesiące na wyprawie spędza ze sobą grupa silnych osobowości. Zdarza się, że potem nie chcą już ze sobą rozmawiać. Tymczasem my musimy być zwartym zespołem – mówi jeden z uczestników wyprawy. Stąd zarządzone przez kierownictwo przedsięwzięcia zajęcia z psychologiem.

Doświadczony wspinacz może pojechać w góry i zdobyć jakiś ośmiotysięcznik zimą. Tyle że teraz liczy się efekt finalny: ambitny plan dokończenia zimowych wejść na wszystkie ośmiotysięczniki. Wymyślony przez Artura Hajzera, jednego z najwybitniejszych czynnych himalaistów, program: Polski Himalaizm Zimowy (PHZ) zakłada poprzedzanie właściwych wypraw treningami wytrzymałościowymi i specjalistycznymi, a nawet przygotowawczymi wejściami na wysokie szczyty. A przede wszystkim stworzenie silnego, ponad 20-osobowego zespołu, gotowego do górskich podbojów.

Artur Hajzer zastrzega, że chodzenie zimą po Himalajach i Karakorum to pomysł nienowy, a hasło rzucił przed laty śp. Andrzej Zawada, szef wielu polskich wypraw. – Polacy byli w tym najlepsi. Potem jednak zima przestała mieć wzięcie. Teraz do niej wracamy – podkreśla. Oprócz podejścia do przygotowania wypraw nowe jest także stawianie na… nowe pokolenie. W ekipie jest przecież 27-letnia dziewczyna, są też 30-latkowie. – Jak na himalaizm to bardzo młodzi ludzie. Wiem coś o tym, bo mam 48 lat. Jestem weteranem, ale w tym wieku, ze względu na doświadczenie, umiejętności itp. sporo osiąga się w górach.

Przed rokiem odbyły się pierwsze spotkania unifikacyjne grupy w Tatrach, gdzie wspinali się razem w warunkach zimowych. Potem były wyjazdy pod Nanga Parbat (i nieudany ze względów technicznych – pod Gasherbrumy I i II) oraz – części ekipy – w Pamir. Do tego zupełne novum: zindywidualizowane programy treningowe, przy stałej opiece specjalistów trenerów. Tak do zdobywania najwyższych gór chyba jeszcze nikt nie podchodził.

Biegiem pod górę

Już same informacje na temat warunków panujących zimą w najwyższych górach są mrożące krew w żyłach. Wszystkie niezdobyte zimą ośmiotysięczniki położone są w Pakistanie – w Karakorum i w Himalajach Zachodnich, a tu warunki są bardziej surowe niż w Himalajach, Nepalu czy w Tybecie. Średnia temperatura jest o 10 st. C niższa (– 35 st. C), a wiatr wieje mocniej o 40 km/h (ok. 140 km/h, a czasem i 180). Zdarzają się też kilkugodzinne okna wiatrowe – ok. 60 km/h, które dają szansę na atak.

 

 

Letni atak na ośmiotysięcznik trwa 16-20 godzin. Zimą natomiast, gdy chodzenie nocą jest niemożliwe, z obozu szturmowego (kilkaset metrów różnicy poziomów) trzeba wejść, a raczej wbiec na szczyt i wrócić w ciągu 6 godzin. Inaczej wspinacza czeka śmierć (temperatura odczuwalna: – 70 st. C).

I do takiego truchtu pod górę na ponad 8000 m trzeba się przygotować.

Trzeba być nie tylko dobrym wspinaczem, ale także doskonałym biegaczem! Stąd pewnie obecność w ekipie PHZ Aleksandry Dzik i Andrzeja Bargiela. To specjaliści nie tylko od wspinaczki, ale i od… biegania. Oboje zwyciężyli w 2010 r. w prestiżowym, międzynarodowym biegu wysokogórskim „Elbrus Race” na najwyższy szczyt Kaukazu (to też była część przygotowań do zimowych ekspedycji).

Aleksandra Dzik wymyka się stereotypowi himalaisty. Ta 27-letnia doktorantka z Uniwersytetu Jagiellońskiego trafiła do himalaizmu nie tak, jak kiedyś bywało, gdy obowiązywał schemat: od wspinaczki w skałkach, przez Tatry, Alpy itd., do Himalajów. Najpierw uprawiała turystykę górską i narciarstwo wysokogórskie. – Dziś dawne schematy już nie obowiązują – twierdzi. Doskonale widać to po tej filigranowej „Śnieżnej Panterze” – to tytuł przysługujący osobie, która zdobyła 5 najwyższych, siedmiotysięcznych gór leżących niegdyś w granicach ZSSR. Górscy biegacze: Aleksandra Dzik, pierwsza polska „Śnieżna Pantera” wśród pań, uczestniczka niedawnej wyprawy na Nanga Parbat, a także Andrzej Bargiel nie pojadą – ze względów zawodowych – na obecną wyprawę. Ale za rok – już pewnie tak.

Sporo zależy od szczęścia

Tym bardziej że za rok najpewniej powalczą o pierwsze zimowe wejście na K2, „górę gór”, najtrudniejszy ośmiotysięcznik do zdobycia zimą. Polacy próbowali wejść zimą na K2 wielokrotnie, m.in. Krzysztof Wielicki, honorowy kierownik akcji PHZ. Wielicki, zdobywca tzw. Korony Himalajów, pierwszy zimowy zdobywca Mount Everestu, nie wybiera się pod Broad Peak, natomiast na K2 – tak.

 – Planowane są zimowe wyprawy rosyjska i austriacko-kanadyjska. Ale nie zamierzamy się z nimi ścigać – mówi Wielicki. Zresztą tak wielu już bezskutecznie próbowało wejść zimą na ten szczyt…

Czy na wyprawach zimowych w najwyższe góry najgorsza jest niska temperatura? – Minus 45 stopni C to pół biedy. Problemy pojawiają się, gdy zaczyna wiać, do tego dochodzi brak tlenu i łatwo o odmrożenia. Wiatr bywa tak porywisty, że nie można się ruszyć z namiotu – mówi Krzysztof Wielicki. – Wiatry są huraganowe, sporo zależy od szczęścia. Trafienie w pogodę to połowa sukcesu.

Dr Robert Szymczak jest nie tylko lekarzem wyprawy na Broad Peak, ale także pełnoprawnym członkiem zespołu i też może wziąć udział w tzw. ataku szczytowym. – Na wyprawie każdy czymś się zajmuje, ja odpowiadam za zabezpieczenie medyczne, dbam o apteczki, zabezpieczenie w niezbędne leki, prowadzę też szkolenia medyczne dla kolegów. Wszyscy muszą być przygotowani na to, że w jakiejś sytuacji może mnie zabraknąć. Mogę nie być odpowiednio zaklimatyzowany, zepsuje się radio, sam mogę potrzebować pomocy. Koledzy muszą wiedzieć, jak używać zastrzyków, leków itp. Powinni umieć pomóc także mnie, gdyby coś mi się stało – mówi. Doświadczeni alpiniści doskonale wiedzą, że w górach wysokich akcje prowadzi się tak, że często jest się zdanym na samego siebie. Bo inni nie tyle nie chcą, ile nie są w stanie pomóc.

Ośmiotysięczniki zimą niezdobyte:

K2 (8611 m n.p.m.)

Nanga Parbat (8126 m n.p.m.)

Gasherbrum I (8068 m n.p.m.)

Broad Peak (8047 m n.p.m.)

Gasherbrum II (8035 m n.p.m.)

Zimowe wejścia pierwsi zdobywcy

Mount Everest (8850 m n.p.m.), luty 1980 r. – Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy

Kanchendzonga (8586 m n.p.m.), styczeń 1986 r. – Jerzy Kukuczka i Krzysztof Wielicki

Lhotse (8516 m n.p.m.), grudzień 1988 r. – Krzysztof Wielicki

Makalu (8463 m n.p.m.), luty 2009 r. – Simone Moro (Włochy) i Denis Urubko (Kazachstan)

Czo Oju (8201 m n.p.m.), luty 1985 r. – Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski

Dhaulagiri (8167 m n.p.m.), styczeń 1985 r. – Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka

Manaslu (8156 m n.p.m.), styczeń 1984 r. – Maciej Berbeka i Ryszard Gajewski 

Annapurna I (8091 m n.p.m.), luty 1987 r. – Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka

Sziszapangma (8013 m n.p.m.), styczeń 2005 r. – Piotr Morawski i Simone Moro (Włochy)