Strach ma wielkie oczy

Iwona Holeksa

publikacja 31.12.2010 20:40

Czy doświadczenie, jakie przeżył Paweł pod Damaszkiem, w jakiś sposób przypominało to, czego doświadczają osoby w stanie śmierci klinicznej? Czy światłość, która oślepiła i zmieniła bezwzględnego prześladowcę chrześcijan w pełnego miłości świadka Chrystusa, była tą samą światłością, którą widzą osoby będące na granicy życia i śmierci?

Warto 54/4/2010 Warto 54/4/2010
wydawane przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP

 

W jednym z listów więziennych apostoł Paweł napisał kon­trowersyjne słowa: „Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem […], albowiem jedno i drugie mnie pociąga. Pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej (List Pawła do Filipian 1,21–22). Czy to pragnienie śmierci było dowodem wielkiej wiary, czy może raczej choroby? A może apostoł Paweł doświadczył czegoś, co spowodowało, że lęk przed utratą życia ustąpił miejsca radosnemu oczeki­waniu?

Lęk przed śmiercią to jedna z podstawowych, pierwotnych emocji człowieka, mająca swe źródło w instynkcie samoza­chowawczym. Pojawia się w sytuacji, gdy doświadczamy ja­kiegoś realnego zagrożenia – mobilizuje nasz organizm do walki lub ucieczki. U człowieka, w przeciwieństwie do świata zwierząt, lęk może wywoływać już samo myślenie o śmierci. Wynika to ze świadomości jej powszechności i nieuchronno­ści. Zaniepokojenie śmiercią zaczyna kształtować się ok. 8–9 roku życia i wraz z wiekiem przybiera różne formy i stopień nasilenia. Paradoksalnie, najniższy poziom lęku wykazują osoby po 60 roku życia. Badacze zajmujący się lękiem tana­tycznym (tanatologia – nauka o śmierci człowieka) wyróżnia­ją cztery rodzaje lęku związanego ze śmiercią: lęk przed wła­sną śmiercią, lęk przed własnym umieraniem, lęk przed umieraniem i przed śmiercią drugiego człowieka. Historie za­pisane na kartach Pisma Świętego pokazują wiele przykładów osób, które doświadczały lęków związanych ze śmiercią. Nie był od nich wolny także Mistrz z Nazaretu. Czy modlitwa Je­zusa w Ogrójcu (zob. Ewangelia Marka 14,32–36) pokazuje człowieka, który boi się śmierci i chce żyć? A może raczej czło­wieka, który lęka się jedynie samego umierania i cierpienia, które miało nastąpić? Możemy stawiać tylko hipotezy. Bez wątpienia jednak w tej modlitwie widzimy Chrystusa wyzute­go z jego boskich atrybutów, w pełni ludzkiego, cielesnego, doświadczającego trwogi śmierci jak każdy inny człowiek.

Biologicznie człowiek tak jest zaprogramowany, aby żyć i za wszelką cenę chronić swoje istnienie, nawet kosztem życia innego człowieka. Bóg obdarzył nas wielką wolą życia i lęk przed jego utratą jest całkowicie naturalny, jest oznaką zdro­wia. Pragnienie śmierci jako naturalnego zakończenia życia z reguły pojawia się dopiero w starości, u schyłku życia, jeśli występuje wcześniej – najczęściej jest objawem lub skutkiem choroby. Człowiek wyniszczony nieuleczalną chorobą, nawet jeśli jest jeszcze młody, może bardziej obawiać się dalszego życia przepełnionego cierpieniem niż śmierci, którą postrze­ga jako wyzwolenie. Uporczywe myślenie o śmierci czy silny lęk przed nią mogą też być symptomami choroby – wiązać się z depresją lub dystymią (depresja przewlekła o łagodniej­szym przebiegu), w skrajnych przypadkach przechodząc w zaburzenie lękowe zwane tanatofobią. W takich sytuacjach konieczna jest pomoc specjalisty. Poziom lęku przed śmiercią rośnie też w naturalny sposób, jeśli w krótkim czasie w oto­czeniu człowieka umiera kilka osób, szczególnie jeśli są to śmierci nagłe czy w młodym wieku. Takie sytuacje konfron­tują ze świadomością, że kres mojego życia też może nastą­pić w każdej chwili. Nie każdy zaś jest na to odejście gotowy. I wbrew pozorom, wcale nie chodzi tylko o sprawy wiary i pogodzenia się z Bogiem. Byłoby wielkim uproszczeniem twierdzić, że każdy wierzący jest już gotowy umrzeć. Czło­wiek, nawet jeśli mocno ufa Bogu, nie jest gotowy, jeśli jest młody, ma głowę pełną planów, które chce zrealizować, albo czuje się odpowiedzialny za ważne zadania czy osoby, np. małe dzieci, które potrzebują jego opieki. Większość z nas ma też w sobie pragnienie, aby coś po sobie pozostawić i im mniejszy dorobek życiowy mamy na koncie, tym bardziej myśl o śmierci nas przeraża. „Jeszcze nie teraz – myślimy – jeszcze nic w tym życiu nie osiągnąłem”. Czasem nawet czło­wiek bardzo chory, który w świetle nauk medycznych powi­nien już umrzeć, też nie chce jeszcze umierać i potrafi żyć przez wiele tygodni, jeśli np. bardzo chce spotkać się przed śmiercią z ukochanym dzieckiem, które mieszka daleko, albo chce doczekać dnia jego ślubu.

Cóż więc oznaczają te zaskakujące słowa ap. Pawła z Listu do Filipian? Czy apostoł narodów, który te słowa napisał przecież w więzieniu, był już tak utrudzony życiem, że miał ochotę odejść? Podobne pragnienia nie były przecież obce innym mężom Bożym, wystarczy wspomnieć Mojżesza (zob. 4 Księ­ga Mojżeszowa 11,15), Eliasza (zob. 1 Księga Królewska 19,4), Jeremiasza (zob. Księga Jeremiasza 20,14–18) czy Jonasza (zob. Księga Jonasza 4,8). Choć można byłoby domniemywać, że i Paweł mógł czuć zmęczenie brzemieniem służby, jednak jego słowa różnią się zdecydowanie od słów innych mężów Bożych, życzących sobie śmierci. Dla Pawła prawdziwe życie jest możliwe tylko w Chrystusie i wbrew pozorom jego pra­gnie śmierci jest tak naprawdę pragnieniem życia! Paweł wiedział, że musi umrzeć, aby móc żyć. My też to wiemy, czy więc naszej wierze czegoś brakuje, skoro odkrywamy w sobie silne pragnienie życia i nie chcemy jeszcze umierać? Dlacze­go tak kurczowo trzymamy się naszej doczesności? Czyżby­śmy wątpili w to, że wieczność da nam tę upragnioną pełnię szczęścia? A może jednak Pawłowi było łatwiej, bo wiedział więcej niż większość z nas?

 

 

Mimo że zdrowy człowiek nakierowany jest na ochronę życia, to jednak nie każdy boi się śmierci. Ten lęk jest obcy ludziom, którzy przeżyli doświadczenie śmierci klinicznej. Większość z nich opisuje to przekroczenie progu życia jako niezwykle pozytywne, jako spotkanie ze światłem nieporównywalnym z czymkolwiek, co znali, od którego biło niesamowite ciepło, dobro, miłość i absolutna akceptacja, tak że człowiek jak naj­szybciej chciał znaleźć się w jego centrum. Wszyscy podkre­ślali, że chcieli tam pozostać i wcale nie mieli ochoty wracać do ziemskiego życia, mimo tego, że niektórzy z nich posiada­li rodziny, dzieci i wiele niedokończonych spraw. W obliczu spotkania z wiecznością wszystko to, co ziemskie, straciło dla nich jakąkolwiek wartość.

Raymond Moody, lekarz i psycholog, który przez wiele lat prowadził badania, spisując doświadczenia osób, które prze­żyły śmierć kliniczną, podsumowując swoją pracę, powie­dział: „Po rozmowach z ponad tysiącem osób, które miały tego rodzaju doświadczenia, i mając wielokrotne do czynie­nia z naprawdę nadzwyczajnymi i trudnymi do zrozumienia elementami tych doświadczeń, dały mi one dużą pewność, że po śmierci jest życie”[1]. Czy przedstawiony przez ap. Paw­ła w 2 Liście do Koryntian 12,2 opis człowieka, który w za­chwyceniu wzięty został do trzeciego nieba, pokazuje prze­życia śmierci klinicznej? „Znałem człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty – czy to w ciele było, nie wiem, czy poza ciałem, nie wiem, Bóg wie – został uniesiony w za­chwyceniu aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek – czy to w ciele było, czy poza ciałem, nie wiem, Bóg wie – zo­stał uniesiony w zachwyceniu do raju i słyszał niewypowie­dziane słowa, których człowiekowi nie godzi się powtarzać”.

Czy doświadczenie, jakie przeżył Paweł pod Damaszkiem, w jakiś sposób przypominało to, czego doświadczają osoby w stanie śmierci klinicznej? Czy światłość, która oślepiła i zmieniła bezwzględnego prześladowcę chrześcijan w peł­nego miłości świadka Chrystusa, była tą samą światłością, którą widzą osoby będące na granicy życia i śmierci?

Znamienne jest, że osoby po przeżyciu śmierci klinicznej nie tylko przestają bać się śmierci, ale często diametralnie zmie­niają swoje życie. Pieniądze, rzeczy materialne tracą dla nich jakąkolwiek wartość, liczy się tylko to, co sami mogą dać in­nym – miłość. Nawet jeśli znaleźlibyśmy wiele dowodów na twierdzącą odpowiedź, pamiętajmy, że będą to tylko przy­puszczenia. Sam apostoł Paweł pisał w 1 Liście do Koryntian 13,12, że „teraz bowiem widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale wówczas twarzą w twarz. Teraz pozna­nie moje jest cząstkowe, ale wówczas poznam tak, jak jestem poznany”. Dopóki nie przekroczymy progu śmierci, to, co jest po drugiej stronie, będzie dla nas tajemnicą. I zawsze też w jakiś sposób będziemy lękać się tej tajemnicy, tak jak oba­wiamy się zawsze tego, co jest dla nas nieznane, czego jeszcze nie doświadczyliśmy.

Rozmyślając o własnym umieraniu, warto czytać Boże Słowo, ale także to, co na ten temat mówi świat nauki czy medycy­ny. Zastanawia, że niektóre opisy doświadczeń śmierci kli­nicznej są dziwnie zbieżne z tym, co na temat życia niektórych ludzi po śmierci mówił Jezus (zob. Ewangelia Mateusza 25,30). Dr Moody w swoich badaniach wykazał, że niewielki procent badanych (ok. 3 %) miało diametralnie inne doświadczenia niż te opisane wyżej – zamiast światłości doświadczyli po­padnięcia w ciemność i nicość, w której czuli się zagubieni i bezradni… „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha” (Ewan­gelia Łukasza 8,8), jak mawiał Mistrz z Nazaretu.

Iwona Holeksa duszpasterz internetowy



[1] Life after life: Understanding near-death experience with Raymond Moody, M.D. (wywiad), polska wersja: http://pl.wikipedia.org/ wiki/Raymond_Moody