Walcząc zgodnie z sumieniem

Wojciech Pokora

publikacja 30.09.2010 22:20

"Wojska najemne są „"ambitne, niekarne, niewierne, odważne wobec przyjaciół, tchórzliwe wobec nieprzyjaciół, nie boją się Boga ani dotrzymują wiary ludziom"

Zeszyty Karmelitańskie 52/3/2010 Zeszyty Karmelitańskie 52/3/2010

 

Najemnik, pies wojny, żołnierz fortuny, kondotier. Te określenia nie cieszą się w powszechnym odbiorze dobrą sławą. Gdy je słyszymy, przychodzą nam często na myśl słowa Machiavellego, że wojska najemne są „ambitne, niekarne, niewierne, odważne wobec przyjaciół, tchórzliwe wobec nieprzyjaciół, nie boją się Boga ani dotrzymują wiary ludziom”. Wspominamy zatem najemników walczących w oddziałach flamandzkich, brabanckich i niemieckich, czy naszych słynnych Lisowczyków. Wszyscy oni sprzedawali swoje usługi za żołd czy – po prostu – za łupy wojenne. Zapominamy, że był czas, gdy dla żołnierza najemnego ważna była ideologia, a to, że walczył za pieniądze na frontach wielu państw, wynikało głównie z faktu tropienia tego samego, znienawidzonego wroga. Sowietów. Jednym z takich żołnierzy, „walczących zgodnie z sumieniem”, był najsłynniejszy polski najemnik XX wieku – Rafał Gan-Ganowicz.

Mao Tse Tung powiedział, że jak się chce słonia zabić, to można go zabić nawet szpilką, pod warunkiem, że da się ostateczną ilość ukłuć. Więc doszedłem do wniosku, że ja tego słonia czerwonego kłułem moją szpilką, czyli robiłem mój ludzki obowiązek. Ten słoń sczezł, do dzisiaj śmierdzi, smród roznosi się na całą Polskę, ale to, że on zdechł, tam jest jakaś moja mała zasługa. I z tego do końca życia będę dumny.

Słowa te Rafał wypowiedział na planie filmu Piotra Zarębskiego w 1996 roku, ale realizował tę myśl całym swoim życiem, od najmłodszych lat, od chwili, gdy „czerwony słoń” brutalnie wkroczył w jego dzieciństwo. A trwało ono krótko. Urodził się w 1932 roku i już jako siedmiolatek stracił matkę w zawierusze kampanii wrześniowej. Jego ojciec poległ w powstaniu warszawskim pięć lat później. W ten sposób jeden totalitaryzm zabrał mu rodzinę, drugi w tym czasie zabierał mu ojczyznę, a kilka lat później wyciągnął rękę i po Jego życie.

Kto widział przemarsz Armii Czerwonej pod koniec II wojny światowej, ten nigdy nie zapomni sowieckiego wandalizmu. Czego sowieciarz nie mógł ukraść, to niszczył... Dlaczego tak strasznie niszczyli? Czyżby pchała ich do tego zazdrość, że ktoś mógł żyć w warunkach, jakie oni, obywatele „przodującego kraju” widywali tylko w kinie?... A może jest to natura sowieckiego człowieka napędzanego wódką, jak silnik samochodu napędzany jest benzyną? Nie wiem. Ale barbarzyństwo sowieckie pamiętam... (...) Potem, będąc w krajach tak zwanych dzikich, porównywałem zachowanie się dzikusów autentycznych w dżungli z tłumem tej soldateski sowieckiej, i zauważyłem, że żądza niszczenia cudzego dobytku u prawdziwych dzikusów nie istnieje, a tam była na każdym kroku.

Po wojnie Gan-Ganowicz zaangażował się w działalność niepodległościową. Już jako kilkunastoletni chłopak działał w organizacji antykomunistycznej, podejmującej działania na kształt wojennego małego sabotażu. Dzień 24 czerwca 1950 roku spowodował największy przełom w Jego życiu. Tego dnia organizacja, w której działał, wpadła:

Czasy były stalinowskie. Prześladowano już nie tylko za czyny, ale i za słowa. Starano się zabijać myśli. Garstka młodzieży, walcząca o źdźbło prawdy za pomocą ulotek i napisów na murach zrujnowanej Warszawy, ryzykowała więcej niż życiem. Tortury były na porządku dziennym. Bałem się. Od tego momentu stawałem się tropioną zwierzyną.

Od tego momentu zaczyna się też swoista „życiowa epopeja” Rafała Gan-Ganowicza. W brawurowy sposób, podczepiony pod podwoziem kolejowego wagonu, przedostaje się do Berlina Zachodniego. Tam trafia do obozu dla uchodźców przy Rothemburgerstrasse 8, jedynego obozu dla cudzoziemców. Tu w towarzystwie m.in. żołnierzy AK, NSZ i II Korpusu, ludzi, którzy leczyli rany odniesione podczas ucieczki z kraju, ale także rany zadane w katowniach UB – „czerpał naukę o Polsce i świecie współczesnym (...)”, bo jak wspominał, obóz ten był dla nich wszystkich szkołą goryczy i tłumionej zemsty, a przede wszystkim – szkołą nienawiści do komunistów:

Były nocne rozmowy ludzi, którzy nie widzieli przed sobą normalnej przyszłości, ludzi z nienormalnego państwa, ofiar nienormalnego porządku na świecie. Żołnierze z Obozu Zwycięzców w obozie kierowanym przez zwyciężonych...

Wstąpił do oddziałów wartowniczych. Wybrał tę drogę w przekonaniu, że to zalążek kolejnych legionów, które zorganizowane przez Amerykanów pod dowództwem Władysława Andersa będą wyganiać komunistów z Polski. I rozczarował się. Okazało się, że była to zwykła półcywilna służba, jak mawiał – stróże nocni. Przeżył ciężki kryzys moralny, miał silny kompleks dezertera. Wyrzucał sobie, że w chwili, gdy jego koledzy są w Polsce prześladowani, często aresztowani i skazywani, on tkwi bezpiecznie na Zachodzie:

I zacząłem tracić nadzieję, że się w ogóle na coś przydam, że ta moja ucieczka, ta moja postawa, ta moja chęć przysłużenia się ojczyźnie nie zda się na nic, i że jestem skazany na taką wegetację albo na dorabianie się na Zachodzie. Nie miałem ku temu żadnych zamiarów... (...) Tak, że się nie najlepiej tam czułem, zwłaszcza że to było w Niemczech, (...) więc postarałem się o wyjazd w ramach oddziałów wartowniczych do Francji. Tym bardziej, że Francuzi nie chcieli u siebie innych narodowości, tylko Polaków.

We Francji skończył tajną podchorążówkę i otrzymał z rąk generała Andersa patent oficerski. W tamtym czasie, o czym niewiele się mówi do dziś, we Francji zorganizowano ściśle tajne szkolenia, przygotowujące kadrę oficerską na ewentualność podjęcia działań bojowych w Europie Wschodniej. Gan-Ganowicz został komandosem.

Ja chciałem wobec siebie mieć świadomość, że jestem uchodźcą politycznym, nie zarobkowym, że nie jestem na Zachodzie po to, żeby budować sobie egzystencję, tylko po to, żeby przydać się w walce, już nie powiem pięknie: „o ojczyznę”, ale w walce z Czerwonym... Całymi długimi latami czekałem na taki moment... Zapakują nas w samolot i zrzucą na spadochronach nad Polską... Nie doczekałem się, nie było takiej możliwości, a może nie było takiej potrzeby... Po paru latach – olśnienie! Z komunizmem walczyć można i trzeba wszędzie tam, gdzie ten rak zagraża jakiemuś społeczeństwu. Na międzynarodówkę komunistyczną – odpowiedzieć międzynarodówką antykomunistyczną. Walczyć, a nie kibicować!

 

 

W latach 60-tych pojawiła się wreszcie szansa, by stanąć twarzą w twarz ze znienawidzonym wrogiem. Kongo. Gdy dowiedział się, że za kulisami wojny domowej toczy się walka między dwoma obozami podzielonego „żelazną kurtyną” świata, i że w wojnie tej biorą udział żołnierze najemni, udał się do Brukseli, podpisał kontrakt i wyruszył do Kongo. Objął dowodzenie słynnym batalionem „Czerwonych Diabłów”. Stał się najemnikiem, ale nie czuł się płatnym zabójcą, był raczej błędnym rycerzem:

Najemnicy. Psy wojny. Les mercenaires. Soldiers of fortune. Byłem jednym z nich... Podpisałem cyrograf. (...) Jeśli najemnik jest w stosunku do żołnierza tym, czym prostytutka w stosunku do kochanki – to autentycznych najemników wśród nas nie było. Ci żołnierze nie sprzedawali się ani każdemu, kto płacił, ani nawet temu, kto płacił więcej. Wtedy czułem to instynktownie.

Wojna w Kongo była próbą stworzenia przyczółku dla dalszej ekspansji komunizmu w Afryce:

Gdyby Sowietom i ich ówczesnym chińskim sojusznikom udało się położyć łapę na tym kraju i wciągnąć go w orbitę swych strategicznych planów – zagrażaliby Angoli i Afryce Południowej. Gra była warta świeczki. Ale jak mówić o komunizmie w kraju w trzech czwartych zarośniętym dżunglą, gdzie ludność poza miastem prowadzi życie koczownicze (...) a plemiona murzyńskie z rzadka tylko widziały białego człowieka? Sowieccy i chińscy strategowie dywersji rozegrali partię po mistrzowsku. Agenci komunistyczni w pierwszej fazie podburzyli motłoch miejski do kradzieży i rozgrabienia mienia białej ludności. W następnej fazie, wykorzystując strach Murzynów przed zemstą białych, nakłonili ich do rzezi. Żeby nie było świadków – mówili. Żeby inni biali bali się tu wrócić i pociągnąć zbrodniarzy do odpowiedzialności. Krew zaczęła się lać strumieniami. Gwałcono kobiety zarzynając je potem nożami. Sztachety płotu okalającego koszary udekorowano białymi dziećmi wbijanymi na ostrza. Ze szczególną gorliwością znęcano się nad zakonnicami i misjonarzami.

W Kongo Rafał Gan-Ganowicz przebywał przez rok. Był jednym z trzech dowódców kierujących obroną Stanleyville i pacyfikacją Prowincji Wschodniej. Lecz ta wojna była dla Niego w pewnym sensie rozczarowaniem. Walczył z komunizmem, kłuł „Czerwonego Słonia” swoją szpilką, ale jakby pośrednio, przez pancerz, a nie prosto w skórę. Tak naprawdę miał wciąż świadomość, że strzela do ludzi otępionych bardziej narkotykami niż ideologią, do ludzi będących narzędziami, a nie do samych agresorów. Fakt, że rebelia podżegana była przez sowietów, nie ulegał wątpliwości. Potwierdzały to jeszcze zdobywane podczas walki dowody – uzbrojenie, akcesoria, ale i dowody personalne. Otóż, jak wspominał Gan-Ganowicz, jednym z najgorliwszych podżegaczy do rebelii był niejaki Mchawi Mukundu: „Czerwony Czarownik”. Był on uznanym szamanem, który dzięki umiejętności uzdrawiania zyskał sobie duży autorytet wśród kongijskich plemion. Tak duży, że nie wahały się one na jego rozkaz rzucać do walki bez zbędnych pytań, o co walczą i dla kogo. Podczas ofensywy w kierunku na Bafwasende żołnierzom Rafała udało się schwytać Mukundu. Wyglądał dziko – z pomalowaną twarzą i tułowiem. Na szyi miał zawieszony szereg amuletów, a wśród nich worek z wężowej skóry. Gan-Ganowicz rozkazał zerwać ten woreczek, z którego wyjął dyplom czeskiego uniwersytetu medycznego w Pradze. „Czerwony Czarownik” okazał się sowieckim agentem z leningradzkim przygotowaniem, któremu po zwycięskiej rewolucji obiecano rządową posadę.

Dla Gan-Ganowicza wojna w Kongo zakończyła się wraz z upadkiem Czombego. Wrócił do Paryża. Tu wiódł przez rok życie cywila, życie, w którym nie potrafił się odnaleźć:

Życie cywilne jawiło mi się jako potworny kołowrotek powielanych dni, powielanych w takt rytmu: łóżko, metro, praca, metro, łóżko... i tak w kółko, aż po horyzont kiepskiej emerytury. Błagałem boga wojny o jeszcze jedną przygodę. Bóg wojny był łaskawy... (...) Jedyną wówczas aktywną grupą „najemników” była grupa Martina w Jemenie. Krążyły o niej pełne zazdrości legendy…

Gan-Ganowicz zaciągnął się tam w roku 1967. „To była wspaniała okazja zmierzyć się z autentycznymi sowietami – mówiłpo latach– a nie z jakimiś pośrednikami, jak to miało miejsce w Kongo. Dla mnie to było niewątpliwie powodem do dużej radości, że każda moja rada i każdy mój strzał mierzył bezpośrednio w Sowiety” – mówił. Tak, w Sowiety. Mimo że oficjalnie Jemeńczycy walczyli z egipskim najeźdźcą, było więcej niż pewne, że w Jemenie znajdują się nie tylko sowieccy doradcy wojskowi, ale także wojsko obsługujące Migi-21, czołgi T-34 i słynne „katiusze”, a egipski dyktator Nasser działał pod wpływem Moskwy.

W Jemenie Gan-Ganowicz został mianowany komendantem szkoły wojskowej. Szkolił artylerzystów. Brał także udział w bezpośredniej walce. Obsługiwał francuską baterię moździerzy. Ostrzeliwał wojskowe obiekty i sowieckie czołgi.

W mało znanym kraju, w wojnie, o której mało kto słyszał, po raz pierwszy od wielu lat – znów dane było Polakowi stanąć z bronią w ręku naprzeciw Armii Czerwonej. Błogosławiony los. Koledzy dziwili się, że wsłuchiwałem się w wycie katiusz z uśmiechem i że drżały mi ręce trzymające lornetkę. „Dajcie mu spokój – powiedział Georges. – On tu ma swoje osobiste porachunki”.

 

 

Rafał był szczególnie dumny z faktu, że udało mu się także zniszczyć radziecką ambasadę w Jemenie:

Z dziką radością kierowałem ogniem. Ambasadę sowiecką zniszczyliśmy do fundamentów. Nie przerwałem ognia nawet wtedy, gdy wedle wszelkiej logiki strzały nie były potrzebne. Bałem się, że może przeceniam zniszczenia, że może jeszcze coś zostało z tego gniazda szerszeni. (...) Zniszczenie sowieckiej ambasady w San’ie uważam za osobisty sukces.

Za wspierających rojalistów „najemników” wyznaczono duże nagrody. Na forum ONZ trwała właśnie sowiecka ofensywa dyplomatyczna, mająca na celu udowodnienie, że to nie Jemeńczycy walczą o wolność, lecz jest to obca interwencja. Klasyczna sowiecka hipokryzja mająca na celu zdyskredytowanie wroga na forum międzynarodowym i ukrycie własnej obecności na tym terenie. Wydawało się, że Związek Radziecki odniesie sukces w tym względzie. Do czasu:

Nad doliną Seher’zad leciał Mig-21. Jechaliśmy jeepem środkiem łysej i pustej doliny. (...) Byliśmy w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Mig, przeleciawszy nad nami, zatoczył po mistrzowsku ostry łuk, kładąc się niemal na plecy. (...) Georges wyrwał karabin maszynowy z jeepa (...). Mig wracał w naszą stronę. Georges zaczął strzelać, ja podawałem mu taśmę za taśmą. (...) Pilot najwyraźniej chciał nas wykończyć. (...) Pod jemeńskim obcym niebem Francuz, Polak i Belg z jednej strony, a sowiecki pilot z drugiej prowadzili wojnę.

Bitwę przegrał pilot samolotu. Z rozbitej kabiny wyciągnięto jego ciało, a wraz z nim mapnik z dokumentami. Pilotem okazał się nie byle kto, bo szef sowieckiej misji doradczej przy „ludowej” republice, pułkownik Kozłow. Wśród zdobytych dokumentów znalazła się lista 36 podległych mu pilotów oraz inne dokumenty świadczące o rozmiarze sowieckiej interwencji. Dokumenty przekazano rządowi Arabii Saudyjskiej, a on przedstawił je na forum ONZ.

Po wojnie w Jemenie Gan-Ganowicz wrócił do Francji. Pracował w fabryce jako monter, był elektrykiem przemysłowym, kierownikiem warsztatu, kierowcą, dziennikarzem... W roku 1985 rozpoczął pracę w Radiu Wolna Europa. Przed mikrofonem występował jako Jerzy Rawicz. Pracę w radiu wspominał dobrze do czasu Okrągłego Stołu. Najpierw, jak wspominał, płacono mu za to, co mówi; w okolicach Okrągłego Stołu zaczęto mu płacić za to, by nic nie mówił. Przestał być politycznie poprawny ze swoim chronicznym antykomunizmem. Jego niepoprawny stosunek do polityki Okrągłego Stołu i późniejszych wydarzeń na polskiej scenie politycznej doskonale obrazuje jeden z jego zapisów w niewydanych Fermentacjach myśli nieświeżych. Czytamy tu, że „Cesarz Kaligula mianował swego konia senatorem. Prezydent Wałęsa mianował szofera ministrem stanu. Kto widzi analogię – jest złej wiary. Koń Kaliguli szkody państwu nie wyrządzał”.

Lata 80-te były także wzmożonym okresem pracy na rzecz kraju. Zaangażował się w organizowanie transportów z Francji do Polski. Ściśle współpracował z Solidarnością Walczącą. Został członkiem Rady Narodowej w Londynie i pozostał nim do końca jej istnienia.

W wolnej Polsce spotkał się z ostracyzmem ze strony nowych elit. Dawni opozycjoniści, teraz już politycy, którzy jeszcze kilka lat wcześniej korzystali z Jego pomocy na Zachodzie, zapomnieli o dawnych obietnicach. Rafał był rozczarowany. Czuł się odtrącony przez nową klasę polityczną, nie przywykł do tego, że ktoś może być nielojalny w stosunku do dawnego towarzysza, mimo że przez ostatnie lata bronią w walce z komunizmem było słowo i organizowana wspólnie pomoc.

***

W 1996 roku powstał film Piotra Zarębskiego Pistolet do wynajęcia czyli prywatna wojna Rafała Gan-Ganowicza. Mimo że scenariusz uzyskał akceptację pierwszego programu TVP, film przepadł na kolaudacji z powodu jego rzekomej „pochwały przemocy”. Stał się jednym z tzw. „pułkowników”, u schyłku lat 90-tych! 62 posłów złożyło interpelacje w tej sprawie, a dziennik „Życie” rozpoczął akcję medialną, dzięki czemu film został wyemitowany w porze przypadającej na prime time.

W lutym 1997 roku Rafał na stałe zamieszkał w Polsce. Najpierw u swojego przyjaciela Tadeusza Sikory, następnie przeniósł się do Lublina, gdzie związał swój los z Fundacją Młoda Demokracja. Aż do śmierci w 2002 roku czynnie uczestniczył w życiu publicznym.

Dziś zbliża się siódma rocznica Jego śmierci. W nas, którzy towarzyszyliśmy mu w ostatnich latach życia, wciąż żywa jest pamięć o Kondotierze, który całe swe życie poświęcił walce o Polskę, który wiernością ideałom i miłością do kraju zarażał kolejne pokolenia patriotów.

Cytaty pochodzą z książki Rafała Gan-Ganowicza pt. Kondotierzy.

Cytaty z filmu Pistolet do wynajęcia czyli prywatna wojna Rafała Gan-Ganowicza podajemy za artykułem Jacka Indelaka Prywatna wojna Rafała Gan-Ganowicza, który ukazał się na portalu abcnet.com.