Zapomniana choroba, zapomniani chorzy

Kazimierz Szałata

publikacja 01.02.2011 22:16

Przez całe stulecia z obawy przed zarażeniem trędowaci byli eliminowani z życia społecznego i rodzinnego. Umieszczano ich w miejscach odosobnienia, by tam czekali na niechybną śmierć w strasznych męczarniach

Niedziela 5/2011 Niedziela 5/2011

 

Każdego roku przy okazji obchodzonego w ostatnią niedzielę stycznia Światowego Dnia Trędowatych rodzi się wiele pytań, np.:czy w pięknie urządzonym, zamożnym świecie można mówić o trądzie, a jeśli tak, to jak mówić o tej zapomnianej chorobie, która wciąż wywołuje najgorsze skojarzenia?

Historia pewnej pani

Kiedyś Raoul Follereau otrzymał list od pani, którą zbulwersowały publikowane w biuletynie Fundacji zdjęcia trędowatych. Pani o wielkiej wrażliwości estetycznej włożyła do koperty 30 franków, pisząc, iż przekazuje ofiarę dla tych nieszczęśników, ale bardzo prosi, by jej już nigdy nie posyłać takich okropnych zdjęć.

Raoul Follereau odesłał pieniądze, które nie były ofiarą, ale raczej rozpaczliwą próbą uwolnienia się od wyrzutów sumienia. Jeśli bowiem przeraża mnie bieda drugiego człowieka, to powinienem zadać sobie pytanie, czy mam prawo stawiać wysoki mur, bym mógł spokojnie korzystać z tego, czego nie potrafię podzielić z innymi? Kiedy przeraża mnie widok żebraka, powinienem siebie samego zapytać, co tak naprawdę mnie przeraża.

Czy ten żebrak, czy to, że nie potrafię dla niego nic zrobić? Uwalniając się z tego przerażenia, zaczynam szukać powodów, dlaczego to on jest w opłakanym stanie, a nie ja. Na pewno jakoś zawinił, bo przecież ja to wszystko, co mam, ciężko wypracowałem. A ci chroniący się pod palmami przed upalnym słońcem Afryki czy Indii, cóż oni wypracowali?

Im więcej podobnych pytań, tym bardziej ujawnia się nasza głupota, pycha i egoizm. To nie zdjęcia dzieci umierających z głodu, nie widok trędowatych winien nas przerażać, ale nasz płytki, głupi i tchórzliwy egoizm. Iluż „szlachetnych” ludzi przechodziło obok leżącego przy drodze biedaka, którego zauważył dopiero dobry Samarytanin z ewangelicznej przypowieści. Człowiek odważny, wrażliwy, prawy. Prawdziwy realista, który widzi  więcej niż czubek własnego nosa.

Ale problem języka, którym trzeba mówić o trudnych, zapomnianych albo niechcianych tematach, pozostaje wciąż nierozwiązany. Kilka lat temu telewizja francuska wyemitowała wstrząsający spot reklamowy z okazji Światowego Dnia Trędowatych. Otóż między krzykliwymi reklamami samochodów i kosmetyków przez 30 sekund w absolutnej ciszy pojawiała się twarz człowieka trędowatego, po której bezkarnie przechadzała się mucha. Jedyny napis, jaki pojawił się na ekranie, brzmiał: „Światowy Dzień Trędowatych”. Wszelki komentarz zbędny, i nie na miejscu.

Statystyki

Jednym z często stosowanych sposobów opisywania świata jest język statystyk. To język dosyć bezpieczny, neutralny, w którym w sposób elegancki, zaledwie formalny, da się ująć największe dramaty ludzkości. Jak ktoś kiedyś powiedział, wypadek jednego człowieka to dramat, kataklizm ujęty w wielocyfrowych liczbach, to tylko statystyki. Każdego roku dokładnie obserwuję posługiwanie się danymi statystycznymi dotyczącymi problemów związanych z trądem. Są kraje, które wstydząc się trądu, jako symbolu skrajnego ubóstwa i nędzy, ukrywają dane statystyczne, inne natomiast chcąc zwrócić uwagę organizacji pomocowych, zawyżają dane statystyczne. To oczywiście nic innego, jak statystyka w realizacji politycznych celów.

Ale mimo że Światowa Organizacja Zdrowia publikuje oficjalne dane dotyczące liczonych w skali każdego roku nowych przypadków trądu, pojawiają się obok tych danych różne, bardzo rozbieżne liczby, sięgające od 200 tys. do 15 mln trędowatych obecnie żyjących na świecie. Takie dane publikowane są także w Polsce.

Skąd te liczby. Jedną z przyczyn zawyżania liczby trędowatych na świecie jest chęć zwrócenia uwagi na ten wielki dramat ludzi dotkniętych straszną chorobą trądu. Same statystyki nie poruszają ludzkich sumień. Raczej je usypiają. Oczywiście, istnieje pewna racja, dla której wciąż pojawia się liczba 15 mln trędowatych oprócz oficjalnych danych, mówiących o tym, że obecnie liczba chorych nie przekracza 250 tys. Trzeba bowiem zastanowić się nad różnym rozumieniem pojęcia „trędowaty”. W znaczeniu klinicznym trąd jest chorobą zakaźną, wywołaną przez bakterię Hansena, która atakuje układ nerwowy człowieka, dokonując dramatycznych spustoszeń w jego organizmie. Jest to choroba bardzo podstępna, trudna do zdiagnozowania na etapie bezobjawowego rozwoju, trwającego nawet pięć lat. Można więc przez całe lata być zarażonym i nieświadomie zarażać innych. Trąd nieleczony może stać się chorobą bezlitośnie i trwale okaleczającą człowieka. Zatem jeśli chory trafi za późno na leczenie, dzięki skutecznej polichemioterapii w ciągu 6-12 miesięcy uwolni się od bakterii Hansena, ale jeśli stracił wzrok, stracił kończyny albo uległ częściowemu paraliżowi – następstw trądu usunąć się już nie da. Będzie skazany przez całe życie na noszenie w swym ciele skutków trądu. Liczbę ludzi uwolnionych od trądu w stanie ciężkiego kalectwa szacuje się dziś na 3 mln. Czy są to trędowaci? Z klinicznego punktu widzenia nie, bo są wolni od bakterii, nikogo nie mogą zarazić trądem. Wymagają jednak specyficznego leczenia chirurgicznego, neurologicznego, a często też psychiatrycznego w specjalistycznych ośrodkach, zwanych wciąż leprozoriami.

 

 

Trąd to również choroba społeczna

Przez całe stulecia z obawy przed zarażeniem trędowaci byli eliminowani z życia społecznego i rodzinnego. Umieszczano ich w miejscach odosobnienia, by tam czekali na niechybną śmierć w strasznych męczarniach. Historycy przypominają, że były czasy, kiedy trędowaci za życia byli traktowani jak umarli. Wejście do przeklętej społeczności trędowatych było jakby zejściem z tego świata, ze świata ludzi zdrowych. Na dodatek paniczny lęk przed chorobą był tak paraliżujący, że tylko najodważniejsi misjonarze i misjonarki mieli odwagę nieść im pomoc. Stąd pomoc trędowatym jest jednym z najpiękniejszych dzieł charytatywnych Kościoła. Ta radykalna stygmatyzacja życia ludzi dotkniętych trądem jest tak bardzo obecna w kulturze, że nawet w czasach, gdy trąd stał się chorobą uleczalną, mówi się, że co prawda można z trądu wyzdrowieć, ale trędowatym człowiek zostaje na całe życie. Co to znaczy? To znaczy, że ktoś, kto raz chorował na trąd, nawet po całkowitym wyzdrowieniu nie może wrócić do rodziny, nie może znaleźć pracy, jest wciąż eliminowany z życia, jest wciąż człowiekiem z „tamtego świata”.

Pocałunek trędowatego

Raoul Follereau – człowiek, który najwięcej zrobił dla wyeliminowania trądu na świecie, dążył za wszelką cenę do eliminacji wszelako pojętego trądu. „Bo tak naprawdę to nie trąd mnie interesuje, ale człowiek, jego godność, jego szczęście” – podkreślał. Zatem z punktu widzenia pewnej, nazwijmy to tak, pedagogiki rzeczą ważną jest, by ludzi uwolnionych od trądu nie nazywać trędowatymi.

By wreszcie świat uwierzył, że trąd jest uleczalny, że ludzie nie muszą wcale cierpieć z jego powodu – mogą uczyć się, pracować, zakładać rodziny i cieszyć się życiem. Oczywiście, nie wolno też zapominać o tych, którzy już nie są chorzy, ale cierpią na skutek wyniszczenia organizmu przez trąd. Tych trzeba uwalniać od cierpienia i społecznego naznaczenia złowieszczym mianem „trędowaty”, które znaczy mniej więcej tyle co „wyklęty”, „wykluczony”. Trzeba otwierać drogi wychodzenia z syndromu „bycia trędowatym”. Bo każdy człowiek jest wyjątkowy, każdy nosi w sobie osobową godność. Każdy zasługuje na akceptację, pomoc i naszą miłość – nawet jeśli bezpiecznie mieszkamy w Polsce.

Potrzebna jest powszechna wiedza, że żaden chory, który został poddany terapii, nikomu już nie zagraża, nawet wtedy, kiedy na swoim ciele nosi znamiona przebytego trądu. Kiedy jeszcze nie było skutecznych leków, Raoul Follereau mówił, iż jednym z najpilniejszych zadań jest uwolnić świat od panicznego i absurdalnego lęku przed trędowatymi. Oni nikomu nie zagrażają, oni nie oczekują nawet naszej litości, ale chcą kochać i być kochani. Sam Follereau nie bał się kontaktów z trędowatymi. Do dziś wzruszają nas stare fotografie, na których Apostoł Miłosierdzia całuje swoich przyjaciół trędowatych. Gest ten powtarzał papież Jan Paweł II przy okazji swoich podróży apostolskich do najbiedniejszych krajów świata. Powtarzają go w swej codziennej pracy misjonarze, którzy czekają na nasze wsparcie poprzez modlitwę i ofiarę. Z jaką miłością mówią o swoich podopiecznych siostra Noemi pracująca wśród trędowatych w Kongo Brazzaville, siostra Róża z Angoli, siostra Józefa z Centrum Chabot w Kamerunie... Być może one dają nam tym samym odpowiedź na nasze pytanie, jak dziś mówić o trądzie i trędowatych – po prostu z miłością.

Apel o pomoc

Obchodzony w tym roku 30 stycznia 58. Światowy Dzień Trędowatych jest okazją do przypomnienia mieszkańcom krajów zamożnych o wciąż trwającym dramacie ludzi najuboższych, pozbawionych dostępu do pomocy medycznej. Największe skupiska trądu występują w najbiedniejszych krajach Azji Południowo-Wschodniej oraz Afryki. Jedna trzecia wszystkich trędowatych na świecie leczona jest w ośrodkach Follereau.

Dzięki Międzynarodowej Unii Stowarzyszeń Raoula Follereau, której częścią jest nasza Fundacja, każda pomoc jest kierowana tam, gdzie są najpilniejsze potrzeby.

Główne priorytety naszych działań to: organizacja punktów opieki medycznej, w tym ruchomych, niebezpiecznych misji medycznych w niedostępnych rejonach buszu, pustyni, sawanny, czy obozów dla uchodźców, diagnostyka, chirurgia, formacja sanitarna, wspieranie badań naukowych nad nowymi metodami leczenia i prewencji, reintegracja wyleczonych chorych, oświata i eliminacja wciąż obecnych przesądów dożywotnio skazujących trędowatych na życie w izolacji.

Realizacja tych zadań wymaga naszego wsparcia. Dlatego przy okazji Światowego Dnia Trędowatych po raz kolejny apelujemy o pomoc. Pieniądze można przekazywać na konto Fundacji Polskiej Raoula Follereau z tytułem wpłaty „trąd”:

87 1240 1082 1111 0000 0387 2932.

Więcej o Fundacji Polskiej Raoula Follereau: www.follereau.org

kontakt e-mailowy: fundacja@szalata.pl tel. 502-06-74-20