Zrozumieć powołanie

Z ks. dr. hab. Lucjanem Szczepaniakiem SCJ rozmawia Agnieszka Konik-Korn

publikacja 08.02.2011 20:07

Gdzie jest miejsce księży-lekarzy? Na uniwersyteckich katedrach czy przy łóżku chorego? Ten ważny dylemat być może pozwoli rozstrzygnąć rozmowa z ks. dr. hab. n. teol., lek. med. Lucjanem Szczepaniakiem SCJ, od 15 lat kapelanem Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie i redaktorem naczelnym „Bioetycznych Zeszytów Pediatrii” Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii Wydziału Lekarskiego UJ

Niedziela 6/2011 Niedziela 6/2011

 

Agnieszka Konik-Korn: – Jest Ksiądz lekarzem i kapłanem. Czy w pracy szpitalnej któreś z tych zadań jest dla Księdza ważniejsze?

Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ: – Nie powinno się rozważać, która posługa jest ważniejsza. To tak, jakby zastanawiać się, co jest istotniejsze: dusza czy ciało? Człowiek stanowi bowiem jedność duchowo-somatyczną, co powinno zostać dostrzeżone w trosce o chorego. Współczesna medycyna, ufając sama sobie, odrzuca istnienie w człowieku pierwiastka niematerialnego. Stąd też nie zajmuje się ona problemami duszy człowieka. Natomiast przedmiotem jej badań, ogólnie ujmując, jest życie: psychiczne, fizyczne i jego wymiar duchowy, ale bez odniesienia do Boga. Wierzący nie może jednak godzić się na tak zredukowaną antropologię. Cierpienie przenika bowiem wszystkie wymiary egzystencji i poddaje próbie jego człowieczeństwo. Jest ono zatem doświadczeniem o wiele głębszym niż sama choroba. Nie można więc zapomnieć o duszy nieśmiertelnej człowieka i jego życiu moralno-religijnym. Dlatego pełne spojrzenie na chorego wymaga długiego i żmudnego przygotowania teologicznego i medycznego. Służba lekarza i kapłana jest zatem przejawem pełnej troski o życie doczesne i wieczne. Nadprzyrodzoną rangę tej posłudze nadaje sam Chrystus, utożsamiając się z każdym cierpiącym i chorym: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”

(Mt 25, 40). Co więcej, od jej wykonania uzależnia zbawienie człowieka: „«Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25, 45 n.).

– Łączenie doświadczenia lekarskiego i duszpasterskiego jest chyba trudnym zadaniem. Czy każdy lekarz, który przyjął święcenia, jest później kapelanem?

– W Polsce nie znam kapłana będącego lekarzem, który pracuje jako zawodowy kapelan szpitalny, i mówię to ze smutkiem, choć mogę się mylić, gdyż w tym zakresie nie mam pełnej wiedzy. W mojej ocenie, szkoda tylu lat nauki na wydziale lekarskim i doświadczenia klinicznego, aby później zaangażować się w pracę niezwiązaną z chorymi, gdzieś daleko od łóżka cierpiącego, choćby była ona najbardziej zaszczytna. Wyjątek stanowią, oczywiście, misje, gdzie lekarz-kapłan pełni obie funkcje. Nie mam prawa wnikać w cudze sumienie, ale sam nie potrafiłem zapomnieć złożonej przysięgi lekarskiej i słów Chrystusa: „Byłem chory, a odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 36). Wrażenie wywarła na mnie również rozmowa z dr. Stanisławem Kownackim w 1988 r., który będąc cenionym lekarzem o dużym autorytecie moralnym, zadał mi pytanie, czy nie marnuję talentu lekarskiego u Księży Sercanów. Przyrzekłem zatem Bogu, sobie i w pewnym sensie dr. Kownackiemu, że nie zmarnuję, ale z obu powołań uczynię jedno. Księża-lekarze realizują się raczej na płaszczyźnie bioetyki czy też duszpasterstwa służby zdrowia, lecz poza szpitalem. Te dziedziny są bardzo ważne, ale ich praca i twórczość powinny być przede wszystkim świadectwem dla koleżanek i kolegów w szpitalu. Stąd też m.in. brakuje kapłanów służących swoim doświadczeniem lekarskim i duszpasterskim innym kapelanom, dla których środowisko szpitala jest przecież obce. Najwłaściwszą bowiem osobą przekazującą tę trudną wiedzę jest kapłan-lekarz, będący czynnym kapelanem szpitalnym. Każdy inny kapłan, choćby najmądrzejszy, będzie tylko teoretykiem tej posługi, znającym problematykę jednostronnie i z zewnątrz.

– Na czym polega praca kapelana?

– Chyba powinienem zacząć od zdemaskowania niektórych mitów utrwalonych już w powszechnym myśleniu o pracy kapelana i powtarzanych podczas różnych sympozjów. Mówi się, że ksiądz ma nieustannie towarzyszyć choremu, trzymać go za rękę, wysłuchiwać jego zwierzeń i zaspokajać jego różne potrzeby duchowe. Czasami tego rodzaju pomoc jest konieczna, jednak nie na tym polega duszpasterstwo chorych. W praktyce nie można też zrealizować tego postulatu wobec wszystkich chorych – jest to po ludzku niemożliwe. Kapelan, ograniczając się do tych czynności, niepotrzebnie wchodzi w kompetencje psychologa, pielęgniarki, pracownika socjalnego czy też członków rodziny. Natomiast drugi mit funkcjonuje wśród wielu pracowników służby zdrowia, pragnących pogodzić wypoczynek z doświadczeniem religijnym. Stąd też kapelan, według nich, powinien być „towarzyską duszą” i świetnym organizatorem: zagranicznych pielgrzymek, wycieczek do sanktuariów, starych klasztorów i, oczywiście, górskich wędrówek. Pokusa polega na tym, że gdy ksiądz pojedzie z nimi, to pozostawi chorych samych sobie albo powierzy ich opiece niedoświadczonego kolegi – kapłana, który nie zauważy wielu problemów, a zwłaszcza osób bliskich śmierci… Zasadniczym więc celem duszpasterstwa jest włączenie chorego w tajemnicę paschalną Chrystusa poprzez udzielone mu sakramenty święte i wyjaśnienie słowa Bożego. Ta posługa jest głównym przejawem troski Kościoła o chorego i bliskiego śmierci. Tej posłudze powinny być podporządkowane wszystkie inne zaangażowania i one powinny ją ubogacać i rozwijać. Ksiądz nie może jej zaniedbać i zawsze musi mieć dla niej czas. Nie powinien więc być jednocześnie kapelanem i proboszczem, katechetą, przełożonym domu, spowiednikiem sióstr, rekolekcjonistą… Skuteczność tej posługi wymaga również zrozumienia całej złożoności egzystencji chorego. Zgubne jest także wykorzystywanie modeli duszpasterskich z początku minionego wieku, jakby od tamtego czasu nie dokonało się nic w medycynie i teologii, jakby nie było Soboru Watykańskiego II. O tych problemach można byłoby napisać drugi, obszerniejszy wywiad.

 

 

– Kiedy w szpitalu najbardziej potrzebny jest ksiądz?

– Kapelan powinien być świadomy tego, że jest zawsze potrzebny. Nie braknie mu pracy, jeśli jest w szpitalu w ciągu dnia i pełni dyżur pod telefonem w nocy. Powinien jednak sam wykazać się inicjatywą w poszukiwaniu potrzebujących pomocy. W przeciwnym wypadku stanie się księdzem urzędnikiem, nieczułym na ludzką biedę, wciąż śpieszącym się do innych obowiązków: w parafii, we wspólnocie zakonnej czy na uczelni… Oprócz czynności wpisanych w stały program pracy zawsze znajdzie się ktoś pragnący z nim porozmawiać, skorzystać ze spowiedzi czy innych sakramentów. Najbardziej jednak jest potrzebny w przypadku zagrożenia życia, umierania i śmierci. Wówczas służy pomocą nie tylko choremu, ale jego rodzinie i opiekunom medycznym. Nie może się z tej służby samowolnie zwolnić. Personel szpitala musi bowiem wiedzieć, że ich kapelan jest dyspozycyjny, że gdy poproszą go o pomoc, to pojawi się niezwłocznie. Nie może więc być on jednym z wielu księży tworzących anonimową „sztafetę duszpasterską”: dzisiaj proboszcz lub przełożony, jutro wikary, pojutrze katecheta, a w następne dni rezydent, ksiądz student, ksiądz gość itd. Ufam, że te sytuacje nie mają już miejsca. Opieka zdrowotna jest bowiem żywym organizmem utworzonym przez ludzi, którzy nie wszystkich akceptują, a zwłaszcza niekompetentnych oraz pracujących tylko z okazji oficjalnych uroczystości i na pokaz. Skoro kapelan jest wynagradzany, to powinien wykazać się swoją etatową pracą. O realizacji jego powołania można mówić dopiero wówczas, jeśli pracuje on ponad normę, co obecnie nie jest takie trudne, bo poprzeczka wymagań czasami jest mocno zaniżona.

– Co uważa Ksiądz za najtrudniejsze w posłudze kapłana na terenie szpitala?

– Najtrudniejszym zadaniem jest odpowiedzialność za wypowiadane słowa. Mogą one bowiem umocnić w chorym i jego opiekunach wiarę, nadzieję i miłość, ale źle użyte, mogą również ich pozbawić. Stopniowo odkrywałem bowiem, że posługa słowa nie kończy się w kaplicy szpitala, lecz jest kontynuowana przy łóżku chorego, na korytarzu, w służbowej dyżurce, prosektorium, kancelarii, a nawet w stołówce. Do niej należy zaliczyć również rozmowy telefoniczne z chorymi i korespondencję. Słowo wypowiedziane z wiarą i poparte cichą, lecz żarliwą modlitwą, może uratować nadzieję. Ksiądz w tej posłudze powinien więc wykazać się empatią, co bardzo obciąża jego psychikę. Ile razy bowiem można umierać z dzieckiem i doświadczać żałoby z jego rodzicami oraz zapewniać ich, że cierpienie nie jest karą za ich grzechy? Ile razy można znosić krzyk rozpaczy, że dziecko przywiezione z wypadku pozostanie kaleką albo wkrótce umrze? Tych wydarzeń nie da się zapomnieć. Od kilkunastu lat jestem ich świadkiem i one wciąż we mnie żyją. Nie zrozumie tego ten, kto tego nie doświadczył.

– Czy od pracy kapelana można odpocząć?

– Odpowiedź na to pytanie rozstrzyga, jak kapelan postrzega tę posługę. Czy jest to dla niego zwykła praca, po wykonaniu której szybko należy uciekać ze szpitala, czy jest ona czymś więcej… W moim życiu przyjąłem to drugie rozwiązanie. Praca ta ma dla mnie ogromne znaczenie przede wszystkim w wymiarze nadprzyrodzonym. A więc – od czego mam odpoczywać i gdzie?

To tak, jakby odpoczywać od własnej rodziny, żony, męża, od dzieci... Tu rodzi się pytanie o to, czy praca kapelana jest realizacją powołania, czy tylko wykonywanym zawodem. Jeśli kocha się tę pracę, to żyje się duszpasterstwem, cieszy się nim, ono daje siły, radość, a o to przecież chodzi w odpoczynku. Owszem, nieraz trzeba wyjechać na urlop, rekolekcje, by z oddali spojrzeć na przeżywane problemy. Trzeba przede wszystkim odwiedzać chorą matkę mieszkającą w Łodzi. Pragnę jednak mocno zaakcentować, że dla mnie duszpasterstwo wśród chorych w szpitalu to nie jest „dopust Boży” czy przykry obowiązek, to jest styl życia i droga, na której Bóg mnie odnalazł, pozwolił opiekować się chorymi i w ten sposób połączyć powołanie lekarza i kapłana. Za ten dar jestem Bogu ogromnie wdzięczny i nie chciałbym zamieniać tej pracy na inną, chociażby w opinii ludzi była bardzo prestiżowa.

– Czy z pracą kapelana wiążą się jakieś niebezpieczeństwa?

– Szpital to niebezpieczne miejsce, i to nie tylko dla młodych duchownych. Początkujący kapelan czuje się w nim obco, chociaż nie przyznaje się do tego. Widzi problemy tam, gdzie ich nie ma, i nie dostrzega ich tam, gdzie wymagają pilnego rozwiązania. Odnosi on wrażenie, że wszystko umie i nad wszystkim panuje, a personel medyczny jest dla niego pełen uznania. Z dużą łatwością wypowiada się więc na każdy temat. Stąd też łatwo może pominąć osoby najbardziej potrzebujące pomocy i popełniać tzw. błędy jatrogenne, tzn. chciał pomóc choremu rozwiązać duchowe problemy, ale w istocie zranił go, a nawet psychicznie załamał. Natomiast stres towarzyszący ratowaniu życia dziecka może prowadzić do powtarzających się konfliktów z jego rodziną. Konsekwencją tego zazwyczaj jest rozgoryczenie, wycofanie się z aktywniejszego zaangażowania, porzucenie służby, a czasami również utrata wiary. Byłem tego świadkiem…

 

 

– Jakie cechy powinien mieć więc kapelan pracujący w służbie zdrowia?

– Kapłan pracujący w szpitalu powinien być jak dobry Samarytanin. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest jednak jednocześnie wstrząsającą opowieścią o niemiłosiernym kapłanie, który nie udzielił pomocy rannemu i obojętnie go minął (por. Łk 10, 31). Pewnie śpieszył się do bardzo ważnych kapłańskich obowiązków, ale cóż taka modlitwa jest warta w oczach Boga... Jakie mogły być dla niego ważniejsze zajęcia, chyba że śpieszył z pomocą umierającemu. Stąd też niezwykle ważne jest, by kochać spotkanych ludzi. Tylko miłość jest źródłem zdolności do współodczuwania i solidarności z cierpiącym. Bez niej nie wolno podejmować pracy w szpitalu. To nie jest miejsce, w którym kapelan ma doświadczać miłości ze strony innych, bo jest schorowany, nieszczęśliwy i niezrealizowany życiowo. To ksiądz ma okazywać miłość chorym, słuchać ich zwierzeń i starać się im pomóc. Na drugim miejscu wymieniłbym roztropność i pokorę, których tak często brakuje. Chodzi tutaj o odpowiedni dystans do siebie, swoich umiejętności, a nawet swojego rozwoju duchowego. Kapelan powinien również zrozumieć, że musi się uczyć i podnosić swoje kwalifikacje, aby jego posługa nie została zmarginalizowana. Rozwój intelektualny powinien w jednakowym stopniu obejmować teologię i medycynę. Jego wiedza powinna być rzetelna i o wiele większa niż ta zdobyta na forach internetowych i wyczytana z ulotek pozostawionych w poczekalni. Do pracy pośród chorych i do nauki nikt nie powinien go zachęcać, gdyż świadczyłoby to o jego niedojrzałości duchowej. Kolejną cechą jest tak rzadko spotykana dyskrecja. Niedoświadczonym kapelanom radziłbym mało mówić, nie oceniać pochopnie, nie wtrącać się w cudze życie, natomiast dużo słuchać i być do dyspozycji Boga, który skorzysta z jego pomocy. W takim postępowaniu wypełniają się oba przykazania miłości: Boga i bliźniego. Ważną cechą jest też cierpliwość. Nieraz potrzeba wiele czasu, aby ktoś dojrzał duchowo do pojednania z Bogiem. A gdy się zdecyduje najpierw jedna osoba, to potem również następne… Dla osób łatwo zniechęcających się pociechą niech będzie dialog Szymona z Chrystusem: „«Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci». Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać” (por. Łk 5, 5-6).

– Rok 2011 został ogłoszony Rokiem Wolontariatu. Jakie jest doświadczenie Księdza z posługą wolontariuszy w szpitalu?

– Wolontariat prowadzę osobiście od 10 lat i uważam, że istnieje on przede wszystkim dla wolontariuszy. Niestety, nie każdy wolontariusz przychodzi do szpitala bezinteresownie. Jedni zbierają punkty do szkoły, by iść na medycynę, inni są „kolekcjonerami” praktyk, jeszcze inni pragną osobistej konfrontacji z cierpieniem, a nawet ze śmiercią. Zdarzają się jednak osoby, które traktują tę pomoc ewangelicznie i wierzę, że za to podziękuje im Bóg.

– Popularne są dziś modlitwy wstawiennicze o uzdrowienie. Czy jest na nie miejsce w szpitalu?

– Modlitwa wstawiennicza nie może stać się ani sensacją, ani próżną obietnicą. Ostateczna odpowiedź przychodzi zawsze od Boga. Najniebezpieczniejsze jest przemilczenie słów: „Bądź wola Twoja”. Gdy pragnienie się nie ziści, zdrowie nie wróci – wtedy człowiek chory, jego bliscy, mogą nawet stracić wiarę.

Dziś z modlitwą wstawienniczą kojarzone są głównie nabożeństwa prowadzone przez wspólnoty odnowy charyzmatycznej. Myślę, że zbyt często zapomina się, że modlitwą wstawienniczą jest przede wszystkim Eucharystia i inne sakramenty, z których może skorzystać chory, modlitwy w czyjejś intencji, wspólnotowe lub indywidualne, np. Różaniec, Koronka do Miłosierdzia Bożego. W kaplicy szpitalnej jest przecież zwykle wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu. W naszej kaplicy codziennie odmawiany jest wspólnie Różaniec połączony z nowenną do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i odczytywaniem próśb w intencji chorych. Jest też Honorowa Straż Najświętszego Sakramentu i Żywy Różaniec. Modlitwa wstawiennicza potraktowana jest więc tutaj bardzo poważnie. Niestety, nie zawsze docenia się jej znaczenie, a zwłaszcza wartość codziennej Mszy św. sprawowanej w intencji wszystkich chorych przebywających w szpitalu i ich opiekunów. To niewłaściwe zrozumienie modlitwy wstawienniczej osłabia wiarę, zamiast ją umacniać. Szpital jest miejscem, gdzie może ona przecież ulec ożywieniu i przewartościowaniu. Rodzice czasem proszą o osobiste błogosławieństwo ich chorych dzieci. Przypominam im wówczas, że każdego dnia w kaplicy szpitalnej odbywa się uroczyste błogosławieństwo wszystkich pacjentów Najświętszym Sakramentem. Zanim rodzice odkryją, że kaplica szpitalna jest sanktuarium cierpienia, ale także powrotu do zdrowia, odwiedzają święte miejsca, biorą udział w modlitwach o uzdrowienie. Gdy jednak dziecko jest ciężko chore i bliskie śmierci, trzeba zakończyć pielgrzymowanie i być z nim do końca. Konieczne jest rozpoznanie w jego umęczonej twarzy rysów cierpiącego Chrystusa oraz zrozumienie, że to jest czas i miejsce, w którym Bóg pochylił się nad ich rodziną i bardzo ich kocha.

Z ks. dr. hab. Lucjanem Szczepaniakiem SCJ rozmawiała Agnieszka Konik-Korn

 

Ks. dr hab. Lucjan Szczepaniak SCJ Najpierw został lekarzem, a następnie kapłanem w Zgromadzeniu Księży Sercanów. Nie przestał służyć chorym nawet w czasie formacji zakonnej i kapłańskiej. Z Polsko-Amerykańskim Instytutem Pediatrii Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego związany jest od 1990 r., kiedy to odbył praktykę doskonalącą zawód w Klinice Onkologii i Hematologii Dziecięcej, której kierownikiem był prof. Jerzy Armata. Od 26 sierpnia 1995 r. do chwili obecnej pełni funkcję kapelana w tym samym szpitalu.

Ma stopień doktora habilitowanego z teologii moralnej. Autor wielu publikacji naukowych i popularnonaukowych z zakresu bioetyki, deontologii lekarskiej, medycyny pastoralnej oraz duszpasterstwa chorych. Opublikował również kilka tomików wierszy i antologię, nawiązujących do osobistych przeżyć związanych z pracą w szpitalu.