Czy teoria ewolucji jest do zbawienia koniecznie potrzebna?

Konrad Dziadkowiak

publikacja 09.02.2011 21:22

Czyli jak mądrze mówić z młodzieżą o wierze i nauce

Katecheta 2/2011 Katecheta 2/2011

 

1. Dwie drogi, jedno Źródło

Wielu spośród współczesnych młodych ludzi w wieku szkolnym naprawdę orientuje się w wybranych naukach szczegółowych: chemii, fizyce, biologii i innych. Jest to bardzo dobra informacja, bowiem społeczeństwo czeka na specjalistów z tych dziedzin, by zasilili kręgi naukowców, teoretyków i praktyków. Jednocześnie ci sami młodzi pasjonaci nauki przyjmują niekiedy, że współczesny obraz świata, powstały poprzez czerpanie z naukowych faktów i ich interpretacji, jest przeciwny obrazowi świata wyłaniającego się z teologii (wiary) Kościoła katolickiego. To zjawisko charakteryzuje nie tylko młodych naukowców (chociaż w ich przypadku tym bardziej zatrważa) – ale także w ogóle współczesną młodzież szkolną. Jednak nie tylko uczniowie, czasem i sami dorośli – rodzice, nauczyciele i katecheci, niezbyt jasno rozumieją relację pomiędzy wiarą i nauką. Tymczasem Urząd Nauczycielski, także w swoich oficjalnych wypowiedziach, jasno wskazuje, że nie ma żadnego konfliktu pomiędzy rzetelnymi osiągnięciami współczesnych nauk przyrodniczych i prawdziwą wiarą Kościoła. Szablonowym przykładem jest tutaj sztuczne przeciwstawianie teorii materialnej ewolucji wszechświata (w tym ewolucji ciała człowieka) doktrynie o stworzeniu wszechświata i człowieka przez Boga. Najbardziej jednak ujawnia się ta część sztucznej sprzeczności pomiędzy ewolucją ludzkiego ciała i stworzeniem człowieka przez Boga.

Z całą mocą należy zaznaczyć już na początku naszej refleksji: nie ma tu żadnej sprzeczności. Teoria ewolucji materii jawi się obecnie jako najlepsze możliwe wyjaśnienie powstania i rozwoju wszechświata w jego materialnej części. Papież Jan Paweł II przypomniał słowa z encykliki Humani generis, o tym, że „nie ma sprzeczności między ewolucją a nauką wiary o człowieku i jego powołaniu, pod warunkiem, że nie zagubi się pewnych niezmiennych prawd”[1]. Zaznaczył także, że „zbieżność wyników niezależnych badań – bynajmniej nie zamierzona i nie prowokowana – sama w sobie stanowi znaczący argument na poparcie tej teorii”[2]. Słowa te nie potwierdzają wyjaśnienia ewolucyjnego jako ostatecznego i pewnego wyjaśnienia powstania materialnego wszechświata i ciała człowieka (tę kwestię zostawmy specjalistom z dziedziny nauk przyrodniczych), co właśnie obnażają błąd przeciwstawiania sobie ewolucji i stworzenia. O wiele prawdziwiej brzmi wyrażenie „ewolucja i stworzenie” niż „ewolucja a stworzenie”. „A” bowiem wskazuje na jakieś poróżnienie, które może doprowadzić do ostatecznego rozejścia się tych dwóch aspektów jednej rzeczywistości, natomiast spójnik „i” wskazuje na komplementarność ewolucji i stworzenia. Komplementarność jest świadectwem o wiele głębszej spójności – spójności ludzkiego poznania, które dokonuje się zarówno na płaszczyźnie wiary, jak i nauki, a między nimi nie ma „podziału ostatecznego”[3], ale – przy uznaniu różnic tych dróg poznania – należy pamiętać o ich wzajemnym na siebie oddziaływaniu.

2. Ewolucja – sposób na życie

Spróbujmy teraz przybliżyć relację między stworzeniem i ewolucją w perspektywie wiary i nauki, aby głębiej zrozumieć zagadnienie relacji między tymi dwiema drogami poznania. Na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci fizyka, szczególnie kosmologia, oraz biologia dostarczyły faktów, których powszechnie przyjmowaną w świecie naukowym (coraz bardziej przyswajaną także w powszechnej opinii społecznej) interpretację określa się mianem teorii ewolucji kosmologicznej (ewolucji wszechświata) oraz biologicznej (neodarwinizm). Teoria ewolucji kosmologicznej mówi, że wszechświat w swoich pierwszych chwilach istniał w bardzo gęstych stanach materii, zajmując – niedostrzegalnie dla oka – mało miejsca. Od tego momentu, jakieś 13,7 miliarda lat temu, aż do czasu obecnego wszechświat się rozszerza. Z czasem pojawiły się kolejne rodzaje oddziaływań: tak zwane jądrowe silne i słabe, elektromagnetyczne i wreszcie grawitacyjne; materia gromadzi się w coraz większych skupiskach na coraz szerszej przestrzeni i powstają galaktyki, a w nich układy słoneczne. Nasze słońce ma ok. 5 miliardów lat. Życie na Ziemi opiera się na chemii węgla, a węgiel powstaje w gwiazdach. Słońce jest gwiazdą drugiej albo trzeciej generacji. Bez węgla nie byłoby życia na Ziemi – a więc bez gwiazd, w których on powstaje – nie byłoby życia w znanej nam postaci. Słońce istnieje dopiero 5 miliardów lat; wszechświat – 15 miliardów! Ziemia powstała po pojawieniu się Słońca. Organizmy rozwijają się, dostosowują do warunków środowiska i organizują w coraz doskonalsze żywe struktury organiczne.

W pewnym momencie tej ewolucji biologicznej przekroczono tzw. próg hominizacji. Bóg w sobie tylko znany sposób sprawił, że wśród rozwijającego się życia pojawił się organizm posiadający życie nie tylko natury biologicznej, ale i duchowej: człowiek. Jego ciało Bóg stworzył, posługując się procesami ewolucji; pierwiastek duchowy to wynik bezpośredniej Bożej ingerencji. Oto współczesna wizja wszechświata, wizja ewolucyjna, której częścią jest ewolucja biologiczna ciała człowieka. Jednakże z perspektywy naszej wiary to właśnie pojawienie się człowieka jest punktem, któremu zostało podporządkowane istnienie całego wszechświata: „A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!” (Rdz 1,26). Do momentu pojawienia się człowieka życie na ziemi dostosowywało się – w wyniku zmian biologicznych – do swojego środowiska. Od momentu, gdy pojawił się człowiek, to on dostosowuje środowisko do swoich potrzeb – ewolucja biologiczna przeszła w ewolucję kulturową[4].

Powyższa ewolucyjna wizja nie kłóci się wcale z katolicką nauką o stworzeniu, ale – wręcz przeciwnie – pokazuje, że stworzenie i ewolucja to dwa aspekty tej samej rzeczywistości, poznawanej na drodze nauk przyrodniczych i teologii. Kwestię tę można wyjaśnić, wykorzystując katolicką naukę o stworzeniu, której pewien aspekt odszedł – zdaje się – w cień w pewnym okresie historii Kościoła, a ostatnio na nowo ujrzał światło dzienne. Chodzi o rozumienie stwórczego aktu Boga. Ma on podwójny aspekt; mówimy o powołaniu do istnienia wszechświata: z nicości do bytu oraz o podtrzymywaniu go w istnieniu: creatio continua. O tym drugim aspekcie, mimo iż jest on wspomniany w Katechizmie Kościoła Katolickiego, nadal często się zapomina. Bóg nie tylko stworzył świat, to znaczy powołał do istnienia z nieistnienia. On wciąż podtrzymuje go w istnieniu, to znaczy jest jego zasadą – sprawia, że wszechświat się „dzieje”. Istnienie świata jest zależne, w sensie absolutnym, od Boga. Także procesy, które zachodzą w świecie materialnym są od Boga zależne. Nie w takim znaczeniu, że Bóg każdy proces bezpośrednio powoduje czy kontroluje swoim działaniem, ale w takim, iż jest On twórcą praw, które rządzą wszechświatem, a które my nazywamy prawami przyrody. Pamiętajmy, że Bóg jest wobec świata transcendentny, ale w jakiś tajemniczy sposób Opatrzność zawiaduje światem. I to wcale nie wyklucza autonomicznego działania praw przyrody. Jednym z tych praw jest prawo ewolucji. Bo, jak stwierdził laureat Nagrody Tempeltona, ks. prof. Michał Heller, ewolucja „to imię czasu wypełnionego zdarzeniami”[5].

3. Obraz świata a nauki przyrodnicze i teologia

Kiedy już zapoznaliśmy się z powyższymi informacjami z dziedziny nauki i teologii, zadajmy sobie następujące pytania: Skąd taki stan rzeczy, to znaczy w jakich faktach ma źródło błędny pogląd o sprzeczności teorii ewolucji i stworzenia, który to pogląd dominuje wśród uczniów, jak również ich rodziców czy nauczycieli? Jakie mogą być tego konsekwencje?

Wydaje się, że taki stan rzeczy wynika z niezbyt jasnego zrozumienia różnic między metodą i celem teologii a metodami i celem wybranych nauk szczegółowych, a także z braku rzetelnej znajomości osiągnięć obydwu tych dziedzin i dróg poznania. Niestety, te przyczyny mogą prowadzić do daleko bardziej niebezpiecznych skutków niż tylko ignorancja naukowa i teologiczna: do antagonistycznej postawy wobec nauki lub wiary, a w konsekwencji – do budowania obrazu świata tylko na nauce lub tylko na interpretacji Pisma Świętego. Częstokroć u rodziców, nauczycieli, a może i w całych społecznościach lokalnych tkwi – zakorzeniona – bardziej fundamentalna sprzeczność, nieporozumienie oparte na błędnych informacjach, że naukowy i teologiczny, tj. wywnioskowany z interpretacji Biblii, obraz świata mogą pozostawać w faktycznej opozycji.

 


[1] Przemówienie papieża Jana Pawła II do członków Papieskiej Akademii Nauk z 22 października 1996 r., cyt. za: „L’Osservatore Romano” 1997, nr 1, s. 18.

[2] Tamże.

[3] Tytuł książki C.S. Lewisa.

[4] Myśl wyrażona przez J. Ayala podczas XIII Krakowskiej Konferencji Metodologicznej, która odbyła się w dniach 18-19 maja 2009 r. Por. A. Waś-Turecka, My kontra Wszechświat [online], [dostęp: 13 grudnia 2010]. Dostępny w Internecie: http://fakty.interia.pl/tylko_u_nas/news/my-kontra-wszechswiat,1310898,3439.

[5] Heller, Teologia i wszechświat, Tarnów, Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej Biblos, 2009, s. 87.

 

Współczesny człowiek żyje – z jednej strony – o wiele bardziej osiągnięciami nauki niż osiągnięciami teologii i dlatego buduje sobie obraz świata przede wszystkim na podstawie interpretacji faktów naukowych. W nowoczesnych społecznościach miejsce katechezy, teologii i filozofii, jako kształtujących społeczny i indywidualny obraz świata, zajęły nauki przyrodnicze i techniczne. Z drugiej strony – to, że dzisiejszy obraz świata opiera się na osiągnięciach nauk przyrodniczych i technicznych, powoduje, iż człowiek jeszcze bardziej wnika w cywilizację zbudowaną na osiągnięciach nauki, a oddala się od sposobu myślenia właściwego dla filozofii i teologii. Ten stan rzeczy wynika zapewne z kilku przyczyn. Jedną z nich stanowi niesamowicie prężny rozwój nauk przyrodniczych i technicznych przy zastoju teologii, która – niestety – chcąc, nie chcąc, oddala się od przeciętnego człowieka i nie znajduje adekwatnego sposobu dotarcia ze swoim przesłaniem. Uświadomienie i przyjęcie tego faktu stanowi pierwszy krok do ukazania wagi teologii i katechezy dla współczesnego młodego człowieka oraz tego, że teologia i nauka nie wykluczają się, ale są sobie wzajemnie potrzebne, by człowiek w pełni się rozwijał.

Teologia i nauka zawsze pozostawały ze sobą w napięciu, jak napisał ks. prof. Michał Heller: „Teologii katolickiej od nauk nie dzieli to, że jest ona teologią religii chrześcijańskiej, lecz to, że posiada ona odmienne od naukowego zaangażowanie filozoficzne”[6]. Teologia katolicka ma bowiem swoje korzenie w metodzie arystotelesowsko-tomistycznej, natomiast metoda nauk przyrodniczych wywodzi się z tradycji archimedejskiej, łączącej matematykę z doświadczeniem. Jednak napięcie między nimi nie oznacza „podziału ostatecznego”, chociaż niektórzy taki pogląd wyznają; bowiem poznanie naukowe i teologiczne (poznanie przez wiarę) mają to samo źródło: Boga. A skoro tak, to nie mogą pozostawać ze sobą w sprzeczności, ponieważ wskazywałoby to na fałszywość jednej z tych dróg poznania, a w ostateczności na jakąś sprzeczność w Bogu. Napięcie między nauką i teologią, które rzeczywiście się objawia, ma częstokroć charakter stymulujący wzajemny rozwój, tak by pomiędzy nimi zachodziło sprzężenie zwrotne.

4. Zadanie

Zadanie uświadamiania faktu istnienia stymulującego napięcia, ale nie sprzeczności, pomiędzy naukami przyrodniczymi i teologią powinno znaleźć się wśród centralnych zagadnień współczesnej katechizacji; katechizacji nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Tym bardziej, że przy pytaniu o przyczyny powszechności opinii mówiącej o sprzeczności między teologią i nauką, członkowie wspólnoty Kościoła muszą uznać także swoją odpowiedzialność. Chodzi tu między innymi o brak otwarcia teologów na specjalistów z nauk przyrodniczych i odwrotnie. Rozdzielenie, które tak mocno zaznaczyło się w XVII wieku[7], powinno zostać zastąpione dialogiem. Dla podjęcia dialogu konieczna jest znajomość obydwu dziedzin; tylko wtedy osoby prowadzące dialog będą kompetentne i postarają się siebie nawzajem zrozumieć. Taki otwarty sposób myślenia obecny wśród intelektualistów, naukowców, będących zarazem członkami Kościoła, i katechetów zaowocuje również wśród pozostałych członków wspólnoty Kościoła, tak że z czasem ukształtuje się nowy obraz świata, bez sprzeczności między osiągnięciami naukowców i osiągnięciami współczesnej, opartej zarazem na tradycji Kościoła, teologii.

To, co dla nas najistotniejsze i co należy podkreślić, to – po pierwsze – fakt, by sami katecheci uczyli się takiego sposobu myślenia poprzez zaznajamianie się z tematami ewolucji, kosmologii itp. Wtedy na lekcjach religii będą mogli pomóc młodym ukształtować nowy obraz świata, oparty na współistnieniu nauki i teologii. Po drugie, poprzez katechezę dorosłych należy pomóc w kształtowaniu postrzegania teologii i nauki jako partnerów w dialogu. Po trzecie, trzeba pomóc środowiskom nauczycielskim, a tam gdzie jest to niemożliwe (na przykład w wśród ateistów, agnostyków), postarać się, by przynajmniej nie rozprzestrzeniali fałszywej sprzeczności pomiędzy nauką i teologią. Dopiero wtedy, przy wsparciu trzech środowisk wychowawczych: rodziny, szkoły i Kościoła, uczniowie będą mieli zapewnioną możliwość dostrzeżenia tego faktu, że nie ma takiej sprzeczności, że Kościół w żadnym wypadku takowej nie tworzy. Katecheci pracujący w szkołach jednocześnie rzetelnie wypełnią zadanie korelacji międzyprzedmiotowej – bowiem chyba najdonioślejszym wyrazem tej korelacji na zajęciach religii może być „leczenie” z pozornego konfliktu: teologia – nauka oraz ukazywanie wzajemnego, pozytywnego napięcia między nimi. To wszystko prowadzi do pełnego ukształtowania młodego człowieka.

5. Zakończenie

Niektórzy, także chrześcijanie, nadal twierdzą i tak mówią młodym: stworzenie i ewolucja są sobie przeciwstawne, są ze sobą sprzeczne. Nieświadomie, lub co gorsza jeśli świadomie, nie tylko zniekształcają obraz świata, ale oddalają młodych od Boga, działając tym samym na szkodę ich wiary i szkodę wspólnoty Kościoła. Kształtują bowiem fałszywy pogląd. Nawet jeśli niektórzy całe swoje życie przeżyją w takim dualizmie sprzeczności, wielu spośród młodych albo odrzuci naukowe wyjaśnienie, albo odrzuci chrześcijańską – znaną w formie upośledzonej – koncepcję stworzenia, która nie przystaje do teorii naukowych. Każda z tych dróg ostatecznie przyniesie niepowetowaną szkodę temu, kto nią podąży. Urząd Nauczycielski Kościoła twierdzi, że ewolucja ludzkiego ciała, która nie wyklucza myśli, że bezpośrednim dawcą duszy człowieka jest Bóg, nie sprzeciwia się katolickiej prawdzie o stworzeniu człowieka przez Boga. Chrześcijanin nie powinien fałszować postawy Kościoła; jest to występowanie przeciw prawdzie, a źródłem prawdy jest Bóg.

Na koniec przypomnijmy to, co zalecał św. Augustyn w pierwszych wiekach Kościoła, by przy odczytywaniu Pisma Świętego praktykować pewną zasadę: kiedy pojawia się pozorna sprzeczność pomiędzy faktami naukowymi, dotyczącymi świata, a jego postrzeganiem wynikającym z odczytania Biblii, należy tekst Biblii interpretować w taki sposób, by wyeliminować tę pozorną sprzeczność[8]. Zasada ta – zdaniem Ernana McMullina – posiada pewne braki, dlatego proponuje ją przeformułować tak, by stanowiła właściwą wskazówkę dla współczesnego chrześcijanina: „Jeśli zaistnieje pozorny konflikt między dobrze uzasadnioną teorią naukową i jakimś punktem doktryny chrześcijańskiej, to chrześcijanin powinien z dużą starannością przeanalizować racje przemawiające za tą doktryną. Postępując w podobny sposób, może się okazać, że wiedza naukowa przyczyni się do ponownego, bardziej adekwatnego wyrażenia tej doktryny”[9].

Konrad Dziadkowiak – student studiów licencjacko-doktoranckich z teologii na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu i studiów doktoranckich z filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim.

 


[6] Tamże, s. 68.

[7] Por. Sprawa Galileusza, J. Życiński (red.), Kraków, Znak, 1991, s. 15.

[8] E. McMullin, Ewolucja i stworzenie, Kraków, Ośrodek Badań Interdyscyplinarnych przy Wydziale Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej, 1993, s. 2-3.

[9] Tamże, s. 3.