O Bogu, modlitwie i wspólnocie

Rozmowa z Janem Pospieszalskim

publikacja 24.03.2011 22:00

Byliśmy w sytuacjach zagrożenia życia. Uniknęliśmy śmierci w wypadku, w którym zginął mój syn. Zawsze będzie dla mnie tajemnicą, w jaki sposób udało się uratować moją półtoraroczną córkę, która była już pod wodą.

Któż jak Bóg 1/2011 Któż jak Bóg 1/2011

 

Jaki jest Pan Bóg, w którego Pan wierzy?

Miłosierny. Po doświadczeniach mojego życia i skruchach, których dokonywałem, widzę, że jest na pewno miłosierny. Musi być miłosierny, bo inaczej już by mnie nie było.

Czy były takie momenty, w których doświadczył Pan Jego szczególnej pomocy ?

Byliśmy w sytuacjach zagrożenia życia. Uniknęliśmy śmierci w wypadku, w którym zginął mój syn. Zawsze będzie dla mnie tajemnicą, w jaki sposób udało się uratować moją półtoraroczną córkę, która była już pod wodą. To są rzeczy, które być może w tym odcinku naszego życia nie będą objawione, ale wierzę gorąco, że to była właśnie niebiańska opieka nad nami – bo po ludzku nie da się tego w żaden sposób wytłumaczyć.

A aniołowie – czy Opatrzność Boża stawia ich na ludzkich drogach?

Doświadczam tego. Ostatnio mój spowiednik zachęcał mnie, bym zwracał się do Anioła Stróża, szczególnie w podróży samochodowej. Obecność aniołów jest dyskretna, ale na pewno skuteczna – skoro do tej pory udało mi się przeżyć liczne niebezpieczeństwa, na które byłem wystawiony.

Jest Pan nie tylko dziennikarzem, ale i muzykiem. Czy muzyka pomaga Panu w kontakcie z Bogiem, z ludźmi?

Na pewno tak. Muzyka– szczególnie muzyka liturgiczna i śpiew – także buduje wspólnotę. Już Zoltán Kodály zauważył, że pierwszą rzeczą, którą dwuletnie dzieci są w stanie w sposób zorganizowany zrobić razem, jest wspólny śpiew. To najbardziej uniwersalny sposób budowania więzi i relacji ze wspólnotą. Muzyka to także rodzaj wtajemniczenia, otwarcia się na pewną wrażliwość, ale też język komunikacji. Umiejętność korzystania z muzyki jest czymś absolutnie fantastycznym, czymś, co otwiera i bardzo wzbogaca.

Muzyka może też być formą ewangelizacji, ukazuje i wyraża piękno…

Oczywiście. Doświadczamy muzyki na kilku poziomach. Zostaliśmy stworzeni ze zmysłami, a harmonia nie jest niczym innym, jak tylko korzystaniem z tego, co dał nam Bóg przez szereg harmoniczny, alikwoty, współbrzmienia, które wynikają z prawideł czysto fizycznych. W uniwersalnym geniuszu Bożym działają zaszyfrowane prawidła – te same dla geometrii, dla muzyki i dla fizyki. To pokazuje, że Pan Bóg puszcza nam takie perskie oko.

Jakie są Pana ulubione modlitwy?

Ostatnio postanowiłem nauczyć się kilkunastu psalmów na pamięć. W sytuacji, kiedy nie mam brewiarza, czy też w czasie jazdy samochodem, mogę je sobie odmawiać. Może Pani mnie przepytać (śmiech). Modlitwą może być również rodzaj czuwania, trwania w zadumie, kiedy próbujemy ukierunkować myśli na Pana Boga. Trzeba ją jednak kształtować, rozwijać i ćwiczyć.

A Koronka do Miłosierdzia Bożego?

Tak, Koronka do Miłosierdzia Bożego wielokrotnie bardzo mi pomogła w życiu.Podczas pobytu w Katyniu doświadczyłem jej siły i mocy oraz tego, jak dalece dla Polaków jest już ona modlitwą powszechną.

Proszę o tym opowiedzieć…

W Katyniu, na cmentarzu, kiedy przyszła wiadomość o tym, że rozbił się samolot i zginęli tak ważni ludzie, nasi rodacy, pierwszą spontaniczną reakcją zgromadzonej tam społeczności rodzin katyńskich, zespołu artystycznego Wojska Polskiego, wolontariuszy i harcerzy była modlitwa koronką do Bożego Miłosierdzia. Przy mikrofonie pojawił się wtedy młody kapelan ZHR ksiądz Konrad Zawiślak. Wyciągnął różaniec i zaczęliśmy się modlić. Zobaczyłem, że ludzie – przerażeni - którzy jeszcze próbują dodzwonić się do swoich przyjaciół znajdujących się na pokładzie samolotu lub do Polski, żeby sprawdzić, zweryfikować tę wiadomość –w jednej ręce trzymają telefony, a w drugiej już mają różańce. Okazało się, że Polacy noszą w kieszeniach różańce i znają tę modlitwę. To pokazało mi, że objawienie Świętej Faustyny poszło w naród, że w sposób naturalny zostało rozpoznane i przyjęte jako modlitwa nasza, własna, polska.

 

 

Ona wyciągała nas z tego bagna niepewności, lęku, co się stało, dlaczego tak się stało, jak to mogło się stać… Pamiętam, że kapelan mocnym żołnierskim głosem wyrecytował tę modlitwę jak komendy wojskowe, a my, jak karne oddziały, za nim wydobywaliśmy się z tego bagna rozpaczy, z każdym paciorkiem, jak po drabince sznurowej, do góry, żeby nie ulec rozpaczy, zniechęceniu, beznadziei. W głowie od razu zaczęły się pojawiać tysiące myśli, jak to mogło się stać, co to za nowa tajemnica – pięć lat temu, dokładnie w tym samym momencie roku liturgicznego odszedł od nas Ojciec Święty Jan Paweł II, a teraz tylu ważnych ludzi – i to tu, na tej ziemi. Ta modlitwa, przez to, że odmawiana we wspólnocie, w polskim języku, na tej nieludzkiej ziemi, uświadamiała mi, czym jest wspólnota. Poprzez fakt, że będąc w obcym kraju, w obcym miejscu, ale razem i odmawiając w polskim języku modlitwę, którą Pan Jezus dyktował Świętej Faustynie, naszej świętej, czuliśmy, że jesteśmy Kościołem, jesteśmy w Kościele i to Kościół daje nam miejsce, w którym możemy wyartykułować swoje lęki, wyrazić siebie. Wiedzieliśmy, że istnieje jakaś forma zorganizowanego przeżywania tego doświadczenia i że nie jest ono tylko moim.

Musieliście czuć się wtedy jedną wspólnotą.

Byliśmy wszyscy pogrążeni w rozpaczy, jakimś lęku, niepewności, strachu wobec tego doświadczenia, którego nie umieliśmy rozpoznać, z którym trudno sobie poradzić. Katastrofa unieważniła całość naszej tam obecności. Jakimś dziwnym przypadkiem – chrześcijanie mówią nie ma przypadków – uświadomiłem sobie, co mogę powiedzieć przez ten mikrofon, ogłaszając tę tragiczną wiadomość. Powiedziałem, że ceremonia się odbędzie, ona będzie inna, ale najważniejsza część nie ulega zmianie, ponieważ w programie uroczystości była Msza Święta. Powiedziałem, że Ofiara Eucharystyczna Jezusa Chrystusa nie może być unieważniona przez jakąkolwiek ziemską tragedię. Nie ma siły ziemskiego zła czy tragedii ludzkiej, która by unieważniała uniwersalną moc Eucharystii – ona jest ponad to, jest mocniejsza i silniejsza. Starałem się to jakoś ludziom przekazać, podzielić się z nimi tą myślą. W związku z tym ogłosiłem, że Msza Święta się odbędzie, z tym, że do intencji, która pierwotnie miała obejmować modlitwą dusze Polaków zamordowanych strzałem w tył głowy siedemdziesiąt lat temu na tym miejscu, w Katyniu, dołączamy tych, którzy dzisiaj w tym błocie smoleńskim polegli, będąc na służbie państwa polskiego.

W czasie naszej wspólnej Eucharystii na cmentarzu katyńskim, właśnie podczas przeistoczenia, po raz pierwszy w tym ponurym dniu wyszło słońce. Później jeszcze, kiedy śpiewaliśmy na zakończenie Boże, coś Polskę, całkowicie rozstąpiły się chmury i lśniło jasne słońce. Oczywiście, pewnie znajdzie się dwunastu klimatologów i dziesięciu meteorologów, którzy wytłumaczą to w sposób naturalny, ale ja mam swoje wytłumaczenie. Bardzo mocno doświadczyłem wtedy obecności wspólnoty, przenikania się tożsamości chrześcijańskiej i narodowej.

Jakie cele ma Pan teraz przed sobą?

Cały czas tworzymy, jest w tej chwili w przygotowaniu duży projekt – druga część filmu „Solidarni 2010”, który zrobiliśmy z Ewą Stankiewicz. Ewa dostała kilka pięknych listów, między innymi od kobiety, która napisała, że po tej katastrofie nie mogła się pozbierać, zapadła się w rozpaczy, w jakiejś pustce i dopiero ten film przywrócił ją do życia, dał jej nadzieję, dał jej poczucie, że wobec tego doświadczenia nie jest sama. Po nagonce na film „Solidarni 2010”, po tym, co zaczęło się dziać, kiedy wyemitowaliśmy film (próbowano zniszczyć to, co on zbudował i uwiecznił, chciano zreinterpretować ten przekaz) miałem do wyboru: walczyć, pozywać do sądu, prosić o sprostowanie, o przeprosiny, albo robić dalej swoje. Zawsze, kiedy Polacy wstawali z kolan, kiedy była silna idea, wówczas jednoczyli się – czy to podczas stanu wojennego, po śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, czy później, podczas wielkich pielgrzymek papieskich, podczas śmierci papieża. To sprawiało, że widzieliśmy siebie inaczej, niż próbowano nam to wmówić. W 2001 roku, podczas papieskiego kwietnia, zobaczyliśmy się lepszymi, niż kazano nam o nas myśleć. Jeżeli film „Solidarni 2010”jest nieprawdziwy, to ja rozumiem, że inni zrobili prawdziwy i pokażą, jak było naprawdę. Tylko że tych innych nie ma.

Dziękujemy za rozmowę i życzmy wielu sił od Miłosiernego Boga oraz opieki św. Aniołów.

      Rozmawiały Ewelina Faszczewska i Agnieszka Kosińska