Szpital uczy pokory

Antoni Bochniarz

publikacja 31.03.2011 22:23

Gdy życie wchodzi w ostry zakręt, gdy los rzuci nas na szpitalne łóżko, gdy jeszcze zachowujemy świadomość i gdy ból pozwala, to pojawiają się refleksje, o które trudno jak człowiek jest zdrowy.

Apostolstwo chorych 2-3/2011 Apostolstwo chorych 2-3/2011

 

Wczoraj jeszcze podpisywał międzynarodowe kontrakty na wielomilionowe kwoty. Wczoraj był opiekunem i dumą rodziny. Wczoraj jeszcze wszyscy, dzięki niemu, czuli się bezpiecznie, gdy on stał za sterem ich życiowego koła fortuny. Dzisiaj leży po wylewie zdany na innych, nieumiejący komunikować się, niepogodzony z losem. Cierpi nie tylko jego ciało, niezdolne do przemieszczania się, ale cierpi także dusza. Dzisiaj z trudem połyka pigułki goryczy, czuje się bezużyteczny, niepotrzebny, czuje się balastem dla swoich bliskich.

Zastanawiam się, jak do niego dotrzeć by zechciał podjąć walkę, by podjął rehabilitację, by zechciał współpracować w niej. Oceniam, że jego aktualny stan wymaga czasu, by można było efektywnie przyjść mu z pomocą. Wiem, że im wcześniej nawiążę z nim kontakt, tym efekt będzie większy.

Na oddziale oparzeń ciała podwieszone, uśmierzone z bólu, w skardze niewypowiedzianej.

Na onkologii usłyszał o swoim przeciwniku, któremu na imię rak. Spochmurniał, gdyż skurczył się mu się horyzont życia i zamajaczyła przed nim biała pani z kosą.

Gdy życie wchodzi w ostry zakręt, gdy los rzuci nas na szpitalne łóżko, gdy jeszcze zachowujemy świadomość i gdy ból pozwala, to pojawiają się refleksje, o które trudno jak człowiek jest zdrowy. Pojawiają się myśli, które wiodą do pytań: po co tak goniłem za różnymi celami w życiu?, dlaczego tak niewiele inwestowałem w zdrowie?, dlaczego nie wybaczyłem memu oponentowi i rywalowi?, gdzie są teraz moi przyjaciele?, cóż ja znaczę dla innych?

Gdy ból, żal i niemoc ściskają gardło, gdy człowiek czuje się sam w swoim cierpieniu, u jednych pojawiają się myśli mobilizujące do walki, a u innych myśli rezygnacji, poddania się. Bywają też tacy, którzy otwierają się na przestrzenie do łączności z Bogiem. Widziałem w szpitalnych realiach szukających odosobnienia i ciszy. Widziałem zatopionych w błagalnej modlitwie, mimo że ich kolana przez lata nie zginały się w tym celu. Modlitwy w takich uwarunkowaniach bywają najczęściej prośbami o zachowanie życia, o bezbolesne umieranie, o dzieci, które powierza się Bożęj opiece. Widywałem koncentrację i zatopienie wzroku w wizerunku Chrystusa na krzyżu, widziałem nieśmiało i trwożliwie przyjmowany sakrament chorych, widziałem łzy desperacji, emocjonalnej huśtawki i niemoc wołania o ratunek. Gdy przychodzi ulga w cierpieniu, gdy chory może nieco uładzić myśli, odnosząc je do swoich warunków życia, to w jego modlitewnej łączności pojawiają się obietnice, przysięgi i postanowienia za cenę życia i zdrowia. Czasem przychodzi sentencjonalna myśl, że nawet najbogatszy dorobek życia przestaje mieć znaczenie, gdy zdrowie nie dopisuje. Czasem w chorobie, w konfrontacji z innymi człowiek uświadamia sobie, że jest w nim dziecko, któremu zabrakło troski i dostatku uczuć.  Bywa też, że wiele osób dopiero na łóżku szpitalnym dokonuje w pośpiechu bilansów życia i próbuje odpowiedzieć: ile dobra uczyniłem, kogo z klęczek podniosłem, do ilu serc trafiłem, jaka była jakość mego życia, przed iloma powinnościami zdezerterowałem, z iloma osobami dzieliłem radość? Szczere poszukiwanie odpowiedzi na postawione pytania zawsze prowadzi do zmian w życiu. W chorobie doświadczamy jak cennym darem jest dobry stan zdrowia.

W realiach szpitalnego bytowania można zetknąć się z siermiężną rzeczywistością i z przedmiotowym traktowaniem przez personel medyczny. Cierpi wówczas nie tylko ciało. Cierpi godność, gdy np. brak zachowania intymności, gdy upublicznia się dane swoje i rodziny wobec innych pacjentów, gdy doświadcza się przedmiotowego traktowania. Choć każdy pacjent oczekuje indywidualnego traktowania, to może spotkać się z przedmiotowym traktowaniem i z rutyniarskim odnoszeniem się. W wielu placówkach nie uwzględnia się prawdy, że im lepiej wykorzysta się potencjał osobowy pacjenta, tym lepsze, szybsze i trwalsze są efekty terapii. Tak bywa na obszarach nie tylko medycznych oddziaływań.

Nie można przejść przez życie nie doświadczając słabości, zwątpienia, a często i choroby. Im ktoś boleśniej przeżywał swoją chorobę, tym lepiej, pełniej i z empatią  jest w stanie odnieść się do cudzego cierpienia. Często szpital bywa pierwszą lekcją i pokory i umiejętności w znoszeniu uciążliwości chorobowych. Wśród szpitalnej społeczności chorych (częściej wśród kobiet) daje się zauważyć gesty zatroskania, pomocy i usłużności innemu choremu. Cierpienie uczula na cierpienia innych i jest jakby nieświadomym wołaniem ”pomagam ci, zechciej zauważyć mój ból i moją niemoc”. Przechodząc sam przez cierpienie stajesz się bogatszy o przeżycia, które uszlachetniają, uwrażliwiają i zbliżają do człowieka w potrzebie. Czasem z choroby wychodzimy okaleczeni, ale i wzmocnieni, uszlachetnieni, z poszerzonym horyzontem widzenia życiowych spraw, mniej niecierpliwi i bogatsi w odczucia i wrażenia typowe dla chorych. Refleksje zrodzone w otoczeniu innych chorych oraz osobliwa cisza pośród różnych form cierpienia, pozwalają posprzątać wnętrze swego duchowego mieszkania, odnaleźć zagubione drogowskazy, uładzić sprawy codzienne i znaleźć rozwiązania problemów zagłuszanych gwarem życia. Szpitalny pobyt umożliwia osobom refleksyjnym naładować swoje życiowe akumulatory. Pobyt w szpitalu sprzyja odkrywaniu innych przestrzeni przeżywania, wartościowania i bytowania. Trzeba chcieć i umieć wykorzystać ten czas