Aniołowie ludzi poszukujących Boga

Ks. Henryk Skoczylas CSMA

publikacja 27.05.2011 18:23

Bóg docenia to, co sam uczynił. Rzeczy stworzone uważa za dobre, za takie, które Mu się udały (por. Rdz 1, 1-2, 4). Wie, że one posiadają odblask Jego własnego piękna i mądrości. Toteż po części Bóg się w nich ukrywa. I tak rodzi się stara jak świat „droga”, która prowadzi człowieka do Boga: dobro, mądrość i piękno.

Któż jak Bóg 3/2011 Któż jak Bóg 3/2011

 

„Boże, mój Boże, szukam Ciebie od świtu;
Ciebie pragnę całym sercem!”
(Ps 63, 2).

Poszukiwanie Boga przez ludzi wierzących, mówiąc prawdę, to poszukiwanie Boga, którego już „odnaleźli” i „posiadają”. Owszem, Bóg się im ukrywa, ale tylko dlatego, gdyż pragnie być poszukiwanym. O poszukiwaniu tak ukrywającego się Boga, mówi znacząco jedna z modlitw Kościoła syryjskiego z V wieku: „Tak Go znajdujemy, jak Go szukamy”.

Poszukiwanie Boga po omacku

A co z tymi, „którzy szukają nieznanego Boga po omacku i wśród cielesnych wyobrażeń” – zapytuje Sobór Watykański II – i odpowiada: „Bóg nie jest od nich daleko, skoro daje wszystkim życie, tchnienie i wszystko, a Zbawiciel chce, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni. Ci bowiem, którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusa i Jego Kościoła, szczerym sercem szukają jednak Boga, a Jego wolę poznaną przez nakaz sumienia starają się pod wpływem łaski wypełniać w swoim postępowaniu, mogą osiągnąć wieczne zbawienie” (por. Konstytucja dogmatyczna o Kościele, nr 16). Pocieszające słowa w tym względzie znajdujemy w opisie nawrócenia setnika rzymskiego Korneliusza i jego rodziny: „Wtedy Piotr przemówił w dłuższym wywodzie: «Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły Mu jest ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie» (Dz 10, 34-35). Dla nich jest szczególnie ważne to, co zauważa Galileusz, że na świecie istnieją dwie wielkie księgi: księga objawienia (Biblia) i stale otwarta księga stworzenia.

Dwie wielkie księgi

Bóg stwarza świat poprzez swoje słowo. Wydaje polecenie, po czym rzecz się staje. W siedmiu przypadkach pojawia się też ocena tego, co zostało przez Boga stworzone: „A Bóg widział, że było dobre”. Ta ocena, dokonana przez samego Boga, ma tutaj istotne znaczenie. Bóg docenia to, co sam uczynił. Rzeczy stworzone uważa za dobre, za takie, które Mu się udały (por. Rdz 1, 1-2, 4). Wie, że one posiadają odblask Jego własnego piękna i mądrości. Toteż po części Bóg się w nich ukrywa. I tak rodzi się stara jak świat „droga”, która prowadzi człowieka do Boga: dobro, mądrość i piękno.

Ma Jian – pisarz, malarz i fotograf chiński

Urodził się w 1953 r. w Chinach, kiedy rewolucja kulturalna święciła swoje niechlubne tryumfy; kiedy „kolumny dzielnych młodych komunistów” miały prawo zabijać kogo tylko chciały i tak jak chciały. Nadużycia z ich strony były tak wielkie i rażące, że aż przewodniczący Moa Zedong był zmuszony bronić przed nimi ludność cywilną przy użyciu wojska. Ma Jian w wieku dorosłym, szybko naraził się władzom komunistycznym „niepoprawnym myśleniem” i swą twórczością artystyczną.

Chińska waza

Pewnego razu namalował chińską wazę, której zagrażał odrażający potwór. Gdy jeden z jego przyjaciół zobaczył ten obraz, rzekł: „On wyraża strach przed anihilacją, trwogę o dobro, któremu brutalnie zagraża zło”. Masz rację, odrzekł artysta: „Chińska waza symbolizuje liczącą kilka tysięcy lat chińską kulturę i cywilizację; a potwór to symbol szalejącego obecnie zła”. Wkrótce potem Ma Jian ostrzeżony przez życzliwe sobie osoby, ucieka z Pekinu i rusza w podróż po całym kraju, by się ukryć przed poszukującym go Urzędem Bezpieczeństwa. W podróży, która trwa trzy lata, dociera na pustkowia i do zatłoczonych miast.

Walka z wrogami ustroju

W podróży Ma Jian obserwuje, myśli, notuje, wysyła listy do przyjaciół. W jednym z listów wspomina pewną scenę z dzieciństwa, która zapadła mu głęboko w pamięci. Otóż w latach sześćdziesiątych XX wieku rybakom z Qingdao rozkazano, by porzucili swój drobnoburżuazyjny interes i zaczęli studiować myśli Mao Zedonga. Bardzo szybko zabrakło im jedzenia. Pewnego dnia byli tak głodni, że popłynęli do gospodarstwa hodującego wodorosty. Gdy wracali z nimi, dopadły ich łódki milicyjne, a funkcjonariusze zaczęli ich okładać wiosłami. Niektórych mężczyzn wciągnęli do łódek i związali, ale większość skatowanych zostawili zesztywniałych i nagich w wodzie. Kobiety czekające na brzegu na swych mężów i ojców z ubraniami, patrzyły na to w przerażeniu, rozdzierająco krzycząc. W innym liście opisuje: Liu, dyrektor hurtowni spożywczej w Szaoyang, opowiadał mi, jak się załatwiało sprawy z wrogami ustroju podczas rewolucji kulturalnej. Rozstrzeliwało się ich, a potem gołych wrzucało do rzeki, żeby każdy mógł zobaczyć. Widziałem kiedyś spływającą całą rodzinę; ciała ich były powiązane ze sobą drutem.

Oznaki skrajnej nędzy

W swoim dzienniczku podróży odnotował: Władze dużo mówią o reformach, ale ani myślą poluzować karby, w jakich trzymają życie polityczne. Dopiero polityczna wolność daje rzeczywiste poczucie siebie, podczas gdy wolność ekonomiczna tylko podsyca chciwość. Ta druga bez pierwszej sprawia, że społeczeństwo zaczyna się wypaczać, a to jest bardzo groźne.

Opuszczam Suide o porannej mgle. Z rana wieje wiatr północno-wschodni, po południu południowo-zachodni. Życie jest tu tak nietrwałe, że ludzie uczą się zmieniać wraz z kierunkiem wiatru. Synowie ojców zabitych przez partię komunistyczną dziś pracują w Urzędzie Bezpieczeństwa. Rodziny rozbite przez Mao Zedonga trzymają na ścianach plakaty z jego podobizną. Wszyscy dobrze wiedzą, że chińska historia zmienia się tak często, jak często rzeka Huang-ho występuje z brzegów.

 

 

Czuję się zawstydzony nędzą tej górskiej okolicy. Większość mieszkańców nigdy nie miała pary butów. Rodzina, u której spędziłem kilka dni, posiłki gotowała na kawałku pękniętej terakoty. Poczęstowali mnie płatkami kukurydzianymi i miską osolonej wody, ja dałem im ostatnią paczkę herbatników. Opowiedzieli, że zboża starcza im na dwieście dni w roku, a resztę czasu muszą żyć na ziemniakach i łupinach.

Jezuickie leprozorium

Idąc górską ścieżką, nagle zaskoczyła mnie ulewa. W strugach wody dostrzegam jakiś biały budynek i przez mokre chaszcze przedzieram się do niego. Na bramie widnieje napis: „Sanatorium dla zakaźnie chorych”. Dyrektor jest młody, ma około trzydziestki. Nalewa mi herbaty i opowiada historię sanatorium. Zbudowali je w trzydziestym trzecim roku włoscy jezuici specjalnie na użytek trędowatych. Ilu mamy teraz pacjentów? Około trzydziestu. Ich stan jest stabilny. Większość mogłaby wrócić do domu, ale nikt ich nie chce przyjąć. Symptomy? Zgrubienia na skórze, wrzody, miejscowa martwica, utrata włosów... Odwiedzam ich domki. Ktoś stracił rękę, ktoś inny oko, ktoś jeszcze inny nos. Ale kto może to pracuje na kawałku roli, którą dysponuje leprozorium. U siebie w gabinecie dyrektor mówi, że gdyby nie warzywniak i trzy jabłonie, jego pacjenci umarliby z głodu. Nikt nie wyżyje z tego, co daje państwo. –Ale to przecież osoby niepełnosprawne, jak mają uprawiać ziemię? – Dwoje z nich może posługiwać się rękami, więc mogą wykonać jakieś podstawowe czynności. Reszta im pomaga tak jak może. –Pan dyrektor chcący mógłby załatwić sobie przeniesienie? –Może i tak, ale zbyt się do nich przywiązałem, teraz już nie mógłbym ich zostawić.

Niebezpieczna iluzja

Rankiem powracam na górską ścieżkę. Po kilku godzinach marszu rozpościera się przede mną kamienna niecka zalana słońcem. W oddali niczym klejnot skrzy się blaskiem niebieskie jezioro. Musi to być Sugan, opiewane w lokalnych piosenkach. Piękne, przepiękne – powtarzam, zaciskając w podnieceniu ręce. Podnoszę aparat i patrzę przez wizjer. Jezioro natychmiast staje się malutką plamką. Żadna fotografia nie odda jego piękna. Odkładam aparat i zaczynem schodzić ku jezioru. Po godzinie docieram do pustkowia. Spływam potem, ale ten natychmiast paruje. W butelce mam już tylko połowę wody. Marzę o tym, by dotrzeć na brzeg jeziora i zanurzyć twarz w jego zimnej wodzie. Cztery, może pięć godzin później widzę pojedyncze trzciny sterczące spomiędzy kamieni. Teren zaczyna się obniżać. Sprawdzam kompas. Sugan powinno być wprost naprzeciw mnie, ja jednak widzę tylko kamienny bezkres. Nagle uświadamiam sobie, jak złudna może być ocena odległości w klarownym powietrzu pustyni. Jezioro, które z przełęczy wydawało się tak bliskie, może naprawdę być odległe o sto kilometrów.

Bolesna lekcja życia

Za późno jednak na powrót; w butelce nie mam już ani kropelki wody. Słońce jest już nisko na zachodzie, gdy wreszcie pojawia się jezioro. Zrzucam plecak i po błotnistym gruncie przedzieram się do wody. Nareszcie! Niechże się w tobie zanurzę! Padam na kolana i zaczynam pić. Zgniły, odpychający smak. W przełyku rozpala się ogień. Podnoszę się i chwiejnym krokiem oddalam się od jeziora. Ileż bym dał za łyk czystej wody, aby wypłukać usta. Ciało i umysł mam wycieńczone, ale wiem, że jeśli się stąd nie wydostanę, skonam tu nad brzegiem. Padam na czworaka, pełznę jakiś czas, aż wreszcie ręce odmawiają posłuszeństwa i podam w błoto. Gdy wyruszałem z Pekinu, myślałem, że obojętnie, w którą ruszę stronę, gdyż mój grób może być wykopany gdziekolwiek w chińskiej żółtej ziemi. Ale teraz, gdy moje życie zawisło na włosku, myślę tylko o przetrwaniu.

Zaskakujące spotkanie

Idąc dalej na południe droga wykręca między żółte pagórki. Po prawej widzę wieżę strażniczą Wielkiego Muru i idę w jej kierunku. Pod blankami siedzą w kucki chłopi. Na motorze podjeżdża do nich facet w nylonowej kurtce, który na kierownicy i na ramieniu opiera wielki krzyż. Kiedy motocyklista zsiada i bierze krzyż na barki, chłopi padają na kolana. Podchodzę i pytam, co się dzieje. – Dzisiaj obchodzimy święto narodzin Jezusa Chrystusa – słyszę w odpowiedzi. – Przyjechałem tu prowadzić modły. Nie mogłem tego zrobić wczoraj – kontynuuje motocyklista – gdyż mam zbyt wiele wiosek do odwiedzenia. W tej okolicy jest ponad trzystu chrześcijan. Jestem kapłanem chrześcijańskiej parafii, na której istnienie władze zgodziły się po dwudziestu latach prześladowań.Patrzę na tych płaczących chłopów ze wzruszenia. Ich załzawione oczy... to także piękno mojej ojczyzny, którą jednak będę musiał opuścić, aby ratować swe życie...

Rozterki duchowe

Czego właściwie ja szukam? Wiem, chcę obejrzeć mój kraj, każdą rzekę, każdą górę. Chcę go poznać, zobaczyć na własne oczy. Chcę spotkać różnych ludzi, różne sposoby ich życia. Chiny są zbyt stare, nasze korzenie sięgają zbyt głęboko, czuję się ubrudzony kopaniem w poszukiwaniu ich. Dość już zobaczyłem.

Wspomnienia z podróży opisuje w książce pt. Czerwony pył. Droga przez Chiny, Poznań 2006. Wkrótce po zakończeniu opisanej w tej książce podróży Ma Jain wyjechał z Chin do Hongkongu, nadal jednak odwiedzał ojczyznę, zwłaszcza w roku 1989, gdy wspierał demonstrujących na placu Tiananmen, którzy domagali się demokratycznych reform. Kiedy Hongkong został przyłączony do Chin (1997 r.), Ma Jian przeniósł się do Niemiec, a potem do Londynu, gdzie mieszka do dziś.

Aniołowie święci, Bóg gorąco pragnie, by wszyscy ludzi zostali zbawieni. Sprawcie, by święty niepokój i tęsknota za prawdziwym Bogiem pomagała ludom pogańskim znaleźć drogę do Jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Amen.

Ks. Henryk Skoczylas CSMA (Marki, 22 II 2011 r.)