Szafarz Bożego Miłosierdzia

Wysłuchał i spisał: Zbigniew Gawron SSP

publikacja 31.05.2011 21:58

Papieska posługa nie jest jedyną, jaką ksiądz Karol Wojtyła pełnił w Rzymie. Przed wielu laty był spowiednikiem w jednej z tamtejszych parafii! Ślad obecności młodego krakowskiego kapłana przetrwał nie tylko w brązie i marmurze, lecz także w sercach tych, którym udzielał rozgrzeszenia.

Magazyn Familia 5/2011 Magazyn Familia 5/2011

 

Polscy pielgrzymi, którzy przybywają do Rzymu, kierują swoje kroki na Watykan, aby choć przez chwilę pomodlić się przed grobem błogosławionego Jana Pawła II. Zapewne mało kto wie, że w rzymskim kościele pod wezwaniem św. Franciszka Ksawerego (San Francesco Saverio), nieopodal stacji metra Garbatella, znajduje się jedyny w Wiecznym Mieście pomnik wielkiego Polaka. Na marmurowym cokole wyryty został napis, który wszystko wyjaśnia: „Młody ksiądz Karol Wojtyła, ówczesny student w Rzymie, w tym kościele parafialnym w latach 1947-1948 był pracowitym szafarzem Bożego Miłosierdzia”.

Pomnik i p. Ivana Colitti. Fot. Z. Gawron_Magazn Familia   Pomnik i p. Ivana Colitti. Fot. Z. Gawron_Magazn Familia

Polski kapłan przedstawiony jest w pozycji siedzącej, w sutannie i w stule. W lewej dłoni trzyma krzyż, a prawą rękę ma uniesioną w geście rozgrzeszenia. Wzrok kieruje prosto na tabernakulum w ołtarzu głównym. Miejsce, na którym siedzi, jest zwieńczone trójkątem, tradycyjnym symbolem Trójcy Świętej – jako przypomnienie, że właśnie w Jej imieniu ksiądz udziela przebaczenia wyznanych grzechów.

Posługa spowiednika była dla przyszłego Ojca Świętego niezwykle ważnym elementem pracy duszpasterskiej. Ta rola szafarza Bożego Miłosierdzia została natychmiast dostrzeżona i doceniona przez osoby, które z ks. Wojtyłą zetknęły się w konfesjonale. Oto wzruszające świadectwo jego posługi, którym podzieliła się z nami pani Ivana Colitti z parafii św. Franciszka Ksawerego w rzymskiej dzielnicy Garbatella.

Pomagał proboszczowi

Było to tuż po wojnie. Miałam wtedy 17 lat. Od końca wojny, czyli od 1945 roku, pełniłam przy parafii posługę katechetki. Czasy były wtedy takie, że każda z nas, nastolatek, na miarę swoich możliwości starała się służyć innym, a przy okazji także pracować, aby pomóc młodszemu rodzeństwu. Bardzo trudno żyło się w tamtych latach: ojcowie musieli pracować od świtu do nocy na utrzymanie domu, a matki zajmowały się dziećmi, których wtedy w każdej rodzinie było nawet kilkanaścioro.

A ja codziennie dziękowałam Panu Bogu, że zachował całą naszą rodzinę w czasie wojny!

Wtedy właśnie w moim życiu pojawił się ksiądz Wojtyła, który tuż po swoich święceniach zaczął studia doktoranckie na Papieskim Uniwersytecie Angelicum. Mieszkał niedaleko stąd, w Kolegium Belgijskim, i niemal co niedzielę pomagał naszemu księdzu proboszczowi.

Zaglądał do duszy

Do dziś pamiętam ks. Wojtyłę – młodego kapłana spacerującego z brewiarzem tam i z powrotem w bocznej nawie i modlącego się w skupieniu. Wyglądał na poważnego i surowego. Miał donośny głos, który w nas, młodych, wzbudzał szacunek, a nawet swego rodzaju strach – głównie z powodu obcego akcentu. Ksiądz Wojtyła był bardzo przystojny, a przy tym miał niezwykle przenikliwy wzrok: zdawało się nam, że kiedy na nas patrzył, zaglądał bezpośrednio do duszy. Do dziś nie mogę zapomnieć jego oczu, mocno skupionych na osobie, z którą rozmawiał… Teraz w zachowaniu tego w pamięci pomaga mi stojący w naszym kościele pomnik, którego autor bardzo realistycznie oddał ten przenikliwy wzrok młodego polskiego kapłana.

Niezwykle czuły

Po skończonej modlitwie brewiarzowej ks. Wojtyła siadał w konfesjonale – dokładnie w tym miejscu, w którym teraz jest jego pomnik – i przez długie godziny spowiadał. Wtedy w kościele było wiele konfesjonałów, dziś zostały tylko dwa.

Tragiczne przeżycia wojny spowodowały, że ja i moje kilkunastoletnie rówieśniczki byłyśmy jak na swój wiek bardzo dojrzałe, jeśli chodzi o podejmowanie codziennych obowiązków domowych, ale bałyśmy się obcych. Właśnie dlatego widok księdza z innego kraju wzbudzał w nas zarówno respekt, jak i strach. W naszym gronie nazywałyśmy go niemieckim księdzem, bo w tamtych powojennych czasach nieznany język kojarzył nam się z niemieckim, który mogłyśmy tutaj słyszeć w poprzednich latach.

 

 

Muszę przyznać, że każda spowiedź była dla mnie niełatwym doświadczeniem. Nam, nieśmiałym nastoletnim dziewczynom, nawet najzwyklejsze grzeszki, jak choćby to, że któraś z nas powiedziała brzydkie słowo lub nie posłuchała mamy, wydawały się bardzo nieprzyzwoite i tak trudne do wyznania, że już sama myśl o spowiedzi powodowała szybsze bicie serca.

Spowiadałam się wtedy wielokrotnie u ks. Wojtyły, na początku z tego powodu, że jako katechetka spotykałam się często z księżmi z naszej parafii i o wiele bardziej wstydziłam się spowiadać u nich niż u obcego księdza. Ponadto, w odróżnieniu od pozostałych kapłanów, ks. Wojtyła był niezwykle czuły, a w rozmowie i w pouczeniu w konfesjonale – serdeczny niemal jak ktoś z rodziny. Właśnie tę jego serdeczność zapamiętałam i tak postrzegałam go zawsze, aż do chwili śmierci.

Jak relikwia

Byłam wychowywana w surowej, powojennej atmosferze. Trudy codziennego życia sprawiały, że trzeba było pracować od najmłodszych lat, aby pomóc rodzinie. Pamiętam, że uśmiech ks. Karola Wojtyły, który udzielał nam Komunii Świętej, odbierałam jako błysk niezwykłego światła. Zwłaszcza gdy pochylał się nad dziećmi lub młodymi ludźmi, w ułamku sekundy obdarzał każdego tak niesamowitym uśmiechem, że robiło nam się ciepło na sercu. W tym uśmiechu było tyle nadziei, niemal ojcowskiej życzliwości, że potem lżej i radośniej wracało się do codziennych zajęć.

Wiele lat później, gdy już jako Jan Paweł II wizytował naszą parafię, właśnie z tym samym niezapomnianym uśmiechem udzielił mi Komunii Świętej. Ten moment, a zwłaszcza ten uśmiech, mam utrwalony na fotografii, którą przechowuję jak relikwię.

Nasza parafia św. Franciszka Ksawerego przeszła już do historii, bo właśnie do niej jako pierwszej z rzymskich parafii udał się z wizytą duszpasterską nowo wybrany papież Polak. Było to 3 grudnia 1978 roku – i od tego dnia rozpoczęła się praktyka wizytacji parafii rzymskich przez papieży, którzy pełnią posługę biskupów Wiecznego Miasta.

Podbił serca wszystkich

Nie zapomnę pierwszych chwil tej wizytacji. Niedługo po przybyciu na plebanię i po przywitaniu się z proboszczem i innymi księżmi Jan Paweł II pojawił się na balkonie. Na dziedzińcu kościelnym zebrało się wtedy mnóstwo ludzi, w tym bardzo dużo dzieci. I Ojciec Święty zaczął żartować: zadawał dzieciom pytania dotyczące katechizmu, a potem mniej lub bardziej chóralne odpowiedzi podsumowywał w tak zabawny sposób, że trudno było powstrzymać się od śmiechu. Nikt z nas nigdy nie wyobrażał sobie nawet, że papież może być taki…  bezpośredni i zwyczajny! Od razu podbił serca wszystkich – i dużych, i małych – a brawom i wiwatom nie było końca.

 W czasie Mszy św. bardzo się wzruszyłam, podobnie jak inni parafianie, zwłaszcza starsi, gdy w swojej homilii Jan Paweł II wyraził radość, że przybył właśnie do nas jako do pierwszej z rzymskich parafii. Wspomniał o powojennych latach i o swojej niemal coniedzielnej pomocy duszpasterzom w naszym kościele.

Zauważył, że od czasów jego posługi sporo się w tej części Rzymu zmieniło, czego przejawem jest mniej konfesjonałów w kościele. Pięknie i wzruszająco przemawiał do małżonków i dzieci, chorych i samotnych. Wypowiedział też słowa, po których na naszych twarzach pojawiły się nieskrywane łzy wzruszenia: podziękował wszystkim rodzinom, które nazwał „domowym Kościołem” i fundamentem istnienia nie tylko społeczności parafialnej, lecz także miasta, kraju i świata. Chciał odwiedzić wszystkie rodziny, co oczywiście nie było możliwe! Ale samo takie życzenie wyrażone przez Ojca Świętego było dla nas czymś bardzo mile zaskakującym i radosnym.

Niezapomniana homilia

Do dziś mam u siebie wydruk tej pięknej i wzruszającej homilii i często do niej wracam. Przez 10 lat służyłam w parafii jako katechetka, a przez ostatnie prawie pół wieku

– jako nadzwyczajny szafarz Eucharystii. Mimo że mam ponad 82 lata, dalej odwiedzam w domach wielu chorych, którym przynajmniej raz w miesiącu zanoszę Komunię Świętą. Przy okazji przekonuję się, jak wielki kryzys dotknął dziś rodziny: coraz więcej rozwodów, nieformalnych związków bez zobowiązań, wielu osamotnionych i schorowanych rodziców, o których dorosłe dzieci nie pamiętają.

Mnie samą boli serce, gdy patrzę na swoich czterech wnuków, którzy wychowywani byli przez zmieniające się opiekunki, a nie przez mamy i ojców zajętych karierą zawodową. Ci młodzi ludzie nie widzą już potrzeby tworzenia trwałych więzi rodzinnych, żyją bez ślubu kościelnego i cywilnego z tzw. partnerkami. W czasach mojej młodości i wtedy, gdy sama byłam żoną i matką trzech synów, taka sytuacja była nie do pomyślenia.

Dziś modlę się o wiarę, nadzieję i miłość – i dla moich wnuków, i dla wszystkich młodych ludzi. W moich uszach wciąż brzmią słowa z homilii Jana Pawła II z pierwszej wizytacji naszej parafii: że od wiary i miłości małżonków i rodziców zależy ten „domowy Kościół”, który potem przyczynia się do świętości rodzin, do właściwego wychowania dzieci – tak aby wszystkie kolejne pokolenia były apostołami Chrystusa i aby przykładem swojego życia głosiły Jego zbawcze orędzie wśród wszystkich ludzi na całym świecie.