Koreańscy katolicy

Mateusz Wyrwich

publikacja 05.07.2011 12:46

Dziś w Polsce mieszka ok. półtora tysiąca Koreańczyków. Pracują m.in. jako dyplomaci, przedsiębiorcy, menadżerowie, restauratorzy, muzycy. Kilkudziesięciu z nich studiuje na naszych uczelniach. Są to na ogół ludzie wierzący. Większość z nich jest wyznawcami buddyzmu. Jednak 10 proc. spośród przybyłych stanowią katolicy. To właśnie oni od kilkunastu lat uczestniczą w coniedzielnej Mszy św. odprawianej w języku angielskim i koreańskim w dominikańskiej świątyni na warszawskim Służewie

Niedziela 27/2011 Niedziela 27/2011

 

Przyjeżdżają na Mszę św. niemal z całej Polski, m.in. z Białegostoku, Gdańska, Łodzi, Mławy, Sosnowca, Włocławka, Wrocławia, Zabrza, Żor, głównie jednak z Warszawy. Z całymi rodzinami, zarówno z maleńkimi dziećmi, jak i całkiem dorosłymi. Uczestniczą najpierw w modlitewnych przygotowaniach do Mszy św., następnie w godzinnej liturgii. Później zaś zostają na wspólnym posiłku, przygotowywanym do niedawna przez koreańską siostrę zakonną Lucię. Od kiedy jednak siostra powróciła do kraju, poczęstunek przygotowują koreańskie kobiety.

Posiew prześladowań

Chrześcijaństwo w Korei znane jest od ponad dwustu lat. „Posiali” je nie kapłani czy zakonnicy, ale świeccy. Dotarło ono zaś z Chin, dokąd przybyła delegacja koreańskich uczonych zaciekawionych wieściami o „nowej religii”. Wrócili stamtąd – ochrzczeni i zaopatrzeni w religijne księgi. Jednym z pierwszych nowo ochrzczonych był Yi Sung-hun, który przyjął imię Piotr i po powrocie do Korei, w 1784 r., udzielił chrztu pierwszej grupie Koreańczyków. I od tego też roku, jak pisze ks. Konrad Keler SVD, przyjmuje się początki chrześcijaństwa w Korei. Dziś w miejscu, gdzie spotykali się na modlitwach pierwsi katolicy, stoi katedra Myeongdong. Nowa religia szybko spotkała się z dużym zainteresowaniem kręgów intelektualnych Korei. Rozwój nowej religii ówczesna władza uznała jednak za zagrożenie dla obowiązującego wówczas neokonfucjanizmu. Rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan. Więziono ich i dokonywano egzekucji. Apogeum miało miejsce w latach 60. i 70. XIX wieku, kiedy to wymordowano kilkadziesiąt tysięcy chrześcijan, w tym blisko 8 tys. katolików. Posiew krwi męczenników przyniósł jednak obfite owoce: w latach 80. tego wieku chrześcijaństwo zostało uznane w Korei i zaczęło się powoli rozwijać. W czasach najnowszych najbardziej rozpowszechniło się na Północy Korei. Jednak kiedy do władzy doszli komuniści, znów rozpoczęły się prześladowania chrześcijan. Całymi rodzinami osadzano ich w obozach. Obecnie uwięzionych jest tam ok. 30 tys. Natomiast ilu zostało zamordowanych od czasu definitywnego podziału Korei w 1953 r., tak naprawdę nie wiadomo. 

W Korei Południowej chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm, zaczęło się szybko rozwijać po wizytach Jana Pawła II w latach 80. ubiegłego wieku. A w szczególności po pierwszej pielgrzymce, w 1984 r., Koreańczycy, bez względu na wyznawaną wiarę, uznali wówczas Jana Pawła II za narodowego bohatera. Miał bowiem odwagę mówić w sposób niezwykle dobitny o prawie do wolności i o poszanowaniu godności dla Koreańczyków. Zabrzmiało to szczególnie mocno w Kwangju, mieście, gdzie w 1980 r., podczas manifestacji 200 tys. robotników i studentów, zastrzelono kilkuset manifestantów. Kilka dni później Papież spotkał się w seulskiej katedrze z koreańską opozycją, co również uznano za wydarzenie wyjątkowe. Podobnie jak spotkanie z trędowatymi. Od tych spotkań religię katolicką, nawet w mediach, zaczęto utożsamiać z godnością i odwagą. I tak z niespełna kilkuset tysięcy katolików u początku lat 80. XX wieku – koreańska wspólnota przez zaledwie kilka lat rozrosła się do prawie 2 mln. Obecnie jest ich już 5 mln. I – jak podkreślają sami Koreańczycy – dzisiejszą elitę intelektualną Korei stanowią chrześcijanie. W tym katolicy. Ambasador Korei w Polsce i jego rodzina również są katolikami.

Religia, która spaja naród

Yohn Kang jest po pięćdziesiątce. Żonaty. Jego żona przyjęła chrzest wcześniej niż on. Mają troje dorosłych dzieci. Yohn Kang jest przedsiębiorcą. Uważa, że katolicyzm jest bardzo ważny dla Koreańczyków. – Dało się odczuć pustkę społeczną, kiedy ludzie odchodzili od buddyzmu. A jednocześnie ludzie bardzo czekali na „coś”. I tym „czymś” okazał się katolicyzm – mówi. – Jakby Koreańczycy czekali na katolicyzm, myśląc o przyszłości. Uważam, że to jest głęboko przemyślany wybór.

Yohn Kang został ochrzczony przed 17 laty przez baskijskiego księdza w Brukseli. Niegdyś był buddystą, ale – jak przyznaje – niezbyt gorliwym. Jednak szukał jakiejś religii, która by go zbliżyła do Pana Boga. Uważał, że religia jest potrzebna dla przyszłości rodziny. I on jako głowa rodziny powinien jej zapewnić taki fundament. Mocno podkreśla, że od kiedy został katolikiem, jego życie radykalnie się zmieniło. Pan Bóg pewnego dnia głośno zapukał do jego drzwi. Jeszcze u początku lat 90. był kapitanem statku towarowego Koreańskich Linii Oceanicznych. Wielokrotnie doświadczał niebezpiecznych sytuacji na morzu. Jednak ta, w której wówczas się znalazł, była wyjątkowa. Płynęli między Japonią a Seattle. Ich ogromny statek został uwięziony przez tajfun na 3 dni. Wpadł w rodzaj wielkiego rowu wodnego i nie mógł się ruszyć. Woda była na równi z burtą. Lada moment groziło im zatopienie. – Cały czas wraz z oficerami patrzyłem z mostku kapitańskiego na to, co się dzieje. Chmury były tak ciemne, że dzień przypominał noc – wspomina tamten czas grozy Yohn Kang. – W pewnym momencie poszedłem się trochę zdrzemnąć, bo nie spałem ponad dobę. Przyśniło mi się, że rozpadła się ściana pomiędzy komorą silnikową a ładownią, bo z silnika do ładowni przepływał olej napędowy. Obudziłem się natychmiast i kazałem bosmanowi sprawdzić stan silnika. Wrócił i mówi: „Kapitanie, jest wielki problem. Olej silnikowy wlewa się do ładowni”. Gdyby mi się to nie przyśniło, nigdy bym nie sprawdził. Tymczasem byłoby to ogromnie niebezpieczne dla statku. Groziło pożarem albo zatarciem silnika i w rezultacie zatopieniem. Wtedy bardzo modliłem się do Boga o uratowanie siebie i załogi. Przyrzekłem wówczas Panu Bogu, że jeżeli przeżyję i wrócę do kraju, to wybiorę religię chrześcijańską, by czcić Boga. Następnego dnia zrobiło się tak jasno, że zobaczyłem wreszcie niebo i poziom morza. Wydostaliśmy się z tej otchłani. Po tym doświadczeniu nie miałem już wątpliwości, że Bóg istnieje i że to On uratował.

 

 

Szczęśliwie dopłynęli do portu i Yohn Kang oddał w ręce właściciela nienaruszony statek wraz z załogą. A sam zrezygnował z pływania. Osiadł najpierw w Rotterdamie, później w Brukseli, gdzie do dziś ma dom. W niedługim czasie przyjął chrzest. Taki był początek jego wiary. Dziś Yohn Kang podkreśla, że jest bardzo szczęśliwy, mieszkając w Polsce, otoczony katolikami i kościołami, gdyż pozwala mu to umacniać swoją wiarę. Jego zdaniem, religia bardzo spaja Polaków jako społeczeństwo. I bardzo nam tego zazdrości.

Religia pokoju w sercu

Stephano Park Kichang, uśmiechnięty czterdziestolatek, z wykształcenia jest literaturoznawcą. Pracuje w korpusie dyplomatycznym Ambasady Korei w Warszawie. W jednej z salek służewskiego klasztoru prowadzi dla dzieci koreańskich zajęcia z Biblii. Dziś mówił o Świętej Trójcy i Zesłaniu Ducha Świętego. Jakiś czas temu sam zapragnął zostać katolikiem. Widział spokój u ludzi, którzy chodzili do kościoła. Zazdrościł im nawet, że nie martwią się niczym. Kiedy już dokonał wyboru, odczuł ten sam komfort spokoju. I uważa to do dziś za jedno z głębszych doświadczeń w swojej relacji z Bogiem – pokój serca. Jego rodzice i rodzeństwo są bardzo wierzącymi buddystami. Nie byli zadowoleni, gdy został katolikiem. Nie pozwalali mu nawet chodzić do kościoła. Uważali, że życie chrześcijanina jest pełne cierpienia. Chrześcijaństwo bowiem kojarzyli tylko z cierpieniem na krzyżu. Po skończeniu Uniwersytetu w Seulu, w 1993 r., nie spodziewał się, że kiedykolwiek znajdzie się w Polsce. Chciał jechać do Rzymu, bo miał wizję Jezusa Chrystusa z krzyżem. Pomyślał wtedy, że Jezus zaprasza go do Rzymu. Został jednak wyznaczony przez MSZ do pracy w Polsce. Pomodlił się i zaakceptował tę decyzję. Wierzył, że jeżeli Pan Bóg tego chce, to niech tak będzie. I rychło zrozumiał, że Pan Bóg chce, aby był w Polsce. By modlił się i uczył modlitwy innych. Jako dyplomata marzy, by przyczynić się do ponownego zjednoczenia Korei. Owszem, przyznaje, że dla jednej osoby jest to zadanie niewykonalne. – Jednak jest to możliwe z Panem Bogiem – bardzo mocno zaznacza Stephano Park Kichang. – Sam też czuję, że potrafię zrobić wszystko, jeśli Bóg jest ze mną. Dla mnie bardzo ważnym doświadczeniem w czytaniu Biblii jest Księga Nehemiasza. Jest tam napisane, że kiedy Żydzi powrócili do Izraela, musieli odbudować świątynię. Już nie rozumieli Prawa i musieli się wszystkiego od nowa uczyć. I dlatego tutaj uczę rozumieć innych Pismo Święte i Pana Boga. I bardzo dziękuję, że możemy w polskim kościele mieć Mszę św. w języku koreańskim. To nas bardzo zbliża do innych katolików.

Otwarci podczas Eucharystii

Kilkudziesięciu koreańskich katolików w różnym wieku uczestniczy we Mszy św. W dawnej kaplicy przyklasztornej otoczonej pięknymi drzewami modlą się w niezrozumiałym dla Europejczyka języku. Zawsze elegancko ubrani. Głoszą wprowadzenia w języku koreańskim przed angielskimi czytaniami z Pisma Świętego. Próbują zrozumieć swoją relację w stosunku do reszty Kościoła, zwłaszcza do innych chrześcijan, a w szczególności katolików na świecie. Na warszawskim Służewie od kilku lat uczestniczą w wielkich świątecznych Mszach św. dla całej parafii. W ostatnich latach kilkudziesięciu ich przyjaciół, znajomych czy członków rodzin przystąpiło do chrztu i bierzmowania. Koreańscy studenci Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie śpiewają wówczas po koreańsku psalmy i narodowe pieśni religijne. Pochodzą z kultury, w której odrębność narodowa jest przeżywana bardzo głęboko. Wszędzie na świecie tworzą wspólnoty, które żyją w odrębnych enklawach i z zasady nie tworzą związków z osobami z innych krajów. De facto chcą pozostać we wspólnotach koreańskich, być nadal Koreańczykami. Tym samym trudno im się otworzyć na inne narody. O. Jacek Norkowski OP, który jest opiekunem Koreańczyków, jak również głównym celebransem podczas „ich” Mszy św., przyznaje, że rzeczywiście są na ogół bardzo hermetyczni. Jednak Eucharystia zbliża ich i on sam czuje, że podczas niej bardzo się otwierają. Głęboko się modlą i angażują w Liturgię. – Są tu osoby, w których życiu dokonał się wielki zwrot duchowy. Wcześniej byli buddystami albo pochodzili z rodzin buddyjskich czy też będąc ateistami, byli daleko od religii – mówi kapłan. – Dużo trudniejsze jest dla nich zrozumienie jedności w ramach Kościoła, jako ludu Bożego ponad podziałami narodowymi. Chcą zachować swoją tożsamość, swoją odrębność. Tożsamość koreańska jest bardzo ważną częścią każdego z nich. Być Koreańczykiem jest czymś niezwykle ważnym. Starannie też pielęgnują to, co składa się na koreańskość. Podkreślam zawsze, że na najgłębszym poziomie duchowym wszystkie „dzieci” Kościoła są jednym ludem. I oni odpowiadają na to. Coraz częściej zadają sobie pytania: Kim ja jestem jako jednostka? Jaka jest moja relacja z Bogiem i ludźmi? Takie poszukiwania są dla nich chyba trudniejsze niż dla nas, ponieważ żyją w kulturze kolektywnej i bardzo zhierarchizowanej. W kulturze, w której każdy bez żadnego zastanawiania się wie, gdzie jest i jaką rolę ma do spełnienia.

O. Jacek Norkowski OP przyznaje, że sam wiele korzysta w kontaktach z Koreańczykami. – Wyczuwam ich wielką sympatię, serdeczność, lojalność – mówi. – Ich obecność w Kościele przeżywam głęboko, jako symbol otwierania się chrześcijaństwa na nowe rzeczywistości, na nowe kraje, nowe kultury. Bo naprawdę inkulturacja chrześcijaństwa w Azji dopiero się zaczyna. A jest to największy kontynent. I – historycznie rzecz biorąc – największe wyzwanie dla chrześcijaństwa. Czy Azja przyjmie Chrystusa? Patrząc na Koreańczyków, mam nadzieję, że tak się stanie. Ich śladem mogą pójść Chińczycy i Hindusi. A to są kraje kluczowe dla Azji i świata.