Wszystkie nasze dzienne zdrady

Tomasz Ponikło

publikacja 11.08.2011 00:23

Jedna czwarta Polaków w stałym związku miała romans. Zdrady dotyczą także ludzi wierzących, choć w mniejszym stopniu osób praktykujących religijnie. Kościół mówiąc o kryzysie rodziny, coraz wyraźniej stawia na pracę u podstaw.

Tygodnik Powszechny 32/2011 Tygodnik Powszechny 32/2011

 

– Nie zaskoczyła mnie skala zjawiska – przyznaje prof. Mirosława Grabowska, dyrektor Centrum Badania Opinii Społecznej. – O przypadkach zdrad słyszymy przecież już nie tylko w kręgach towarzyskich i rodzinnych.

Z lipcowego badania CBOS wynika, że kontakty intymne z osobą w stałym związku lub z kimś innym niż partner wtedy, gdy sami byli w takim związku, przydarzyły się jednej czwartej ankietowanych. Problem badano po raz pierwszy. – Pytania stawialiśmy z uwagą i ostrożnością, właściwie to pionierskie badania w tej intymnej tematyce, a mimo to 14 proc. przyznało się do zdrady – wyjaśnia socjolog. Metodologia pozwoliła badaczom na oszacowanie zjawiska także wśród ludzi, którzy się do niego wprost nie przyznali. Stąd kolejne 11 proc. W sumie: 25.

Prof. Grabowska: – Zdrady nie występują jednak we wszystkich środowiskach z tą samą częstotliwością.

Na zdradę lub romans z osobą w stałym związku częściej decydują się mężczyźni oraz osoby rzadko praktykujące religijnie. To ludzie w przedziale wiekowym 25-34 lata, mieszkający w dużych miastach, dobrze sytuowani finansowo i wykształceni, o lewicowej orientacji politycznej. W życiu zawodowym są członkami kadry kierowniczej, specjalistami wyższego szczebla, pracownikami biurowymi.

– Nie spodziewałam się tak wyraźnej zależności opcji ideowej – komentuje prof. Grabowska. – Wpływ na to mają z pewnością częstość zjawiska w środowisku, jak i społeczne oraz osobiste przyzwolenie na romans.

W środowisku, gdzie dochodzi do zdrad częściej, problem romansu nie wywołuje skrępowania, częściej też dochodzi w nim do przypadkowych kontaktów seksualnych.

Z kolei najrzadziej do zdrad dochodzi wśród ludzi, którzy deklarują udział w praktykach religijnych: raz (18 proc.) lub kilka razy w tygodniu (17 proc.). Wśród praktykujących kilka razy do roku to już 29, a wśród tych, którzy nie praktykują wcale: 42 proc.

– Wyniki są spójne z danymi z innych badań uwzględniających zaangażowanie religijne – wyjaśnia prof. Grabowska. – W tym środowisku występuje mniejsze przyzwolenie osobiste i społeczne na zdradę. Dodatkowe analizy i korelacje zaprezentujemy w następnym raporcie.

Najwięcej romansów miało początek w pracy – 34 proc. – lub w kręgu znajomych i przyjaciół – 25 proc. Dyskoteki, sanatoria, internet mają w tym zaledwie po kilka procent udziału. Swoich partnerów zdradzali w pracy głównie mężczyźni i osoby z wyższym wykształceniem: 49 proc.; z podstawowym: 18. Natomiast kobiety romansowały w kręgu znajomych i przyjaciół (33 proc.). Zdradzający przyznawali, że ich ostatni romans miał charakter przelotny: 85 proc. Zaledwie 14 proc. – głównie wśród kobiet i osób starszych – uznawało go za coś w miarę trwałego.

A konsekwencje romansu: czy znajomość spotkała się z krytyką osób postronnych, czy dowiedział się o niej partner, czy doprowadziła do rozpadu związku? Romansujący zanadto nie odczuli skutków: każde z pytań uzyskało jedną czwartą pozytywnych odpowiedzi.

– Do zdrady nie przyznajemy się partnerowi: tylko jedna trzecia z nich dowiedziała się o romansie. To zrozumiała taktyka ukrywania. Ale to także przejaw prywatyzowania sfery relacji intymnych – tłumaczy prof. Grabowska. – Jeszcze przed kilkudziesięcioma laty zdrada to było wydarzenie społeczne, spotykał nas za nią ostracyzm. Dziś nawet wśród ludzi bardziej konserwatywnych dominuje podejście „nie wtrącania się”, nawet kiedy chodzi o własne dziecko. W wyniku m.in. takiej postawy zdrada nie jest wprawdzie akceptowana, ale coraz bardziej tolerowana jako wyłączny wybór człowieka.

Z badań wynika, że nawet ujawnienie romansu w wielu przypadkach nie jest powodem do zakończenia stałego związku. Jedna trzecia orzeczeń rozwodowych w Polsce zapada na podstawie niezgodności charakterów, ale jedna czwarta – w efekcie zdrady. Przyzwolenie na rozwód wzrasta, a dla zdrady pozostaje niskie – do tego stopnia, że rozwód uważamy raczej za rzecz normalną niż za tragedię (odpowiednio 20 i 15 proc.).

Statystyka potwierdza doświadczenie duszpasterskie – komentuje wyniki badań o. Mirosław Pilśniak OP. Znany duszpasterz małżeństw podkreśla, że dla wierzących zdrada jest tragedią, bo stanowi zamach nie tylko na wierność, ale na wyznawane w życiu wartości. – Każda zdrada, nawet świadomie realizowana, jest dramatem – twierdzi.

Pozostaje problem skali. – Statystyka podpowiada, że w grupie rozwodzących się Polaków, a w 2009 r. było to 72 tys. małżeństw, większość to katolicy – zwraca uwagę prof. Grabowska. – Kościół nieśmiało i z opóźnieniem wychodzi do ludzi zdradzonych, po rozwodzie, samotnych lub w nowych związkach – ocenia socjolog. – Ci ostatni zostają „odcięci” od sakramentów, co ma skutki społeczne: wpływa na ocenianie ich przez lokalną społeczność i na zmianę ich stosunku do Kościoła, z którym więzi zazwyczaj istotnie się poluźniają. A specjalistyczne duszpasterstwa to przywilej ludzi żyjących w dużych miastach.

 

 

– Faktycznie, duszpasterstwa dla osób opuszczonych przez współmałżonka, ale wiernych sakramentowi, rozwijają się zbyt wolno – przyznaje o. Pilśniak. Ale uważa, że dla małżeństw przeżywających kryzys i dla związków niesakramentalnych propozycji duszpasterskich jest wiele. – Mamy tu do czynienia raczej z brakiem zainteresowania niż z brakiem oferty – twierdzi.

Do tego dochodzi kontekst społeczny: spada liczba zawieranych małżeństw, wchodzą w nie osoby coraz starsze. Rośnie zaś liczba rozwodów i dzieci urodzonych poza małżeństwem oraz popularność związków nieformalnych. Mimo to w pokoleniu obecnych gimnazjalistów wzór stabilnej i trwałej rodziny jest pożądany i budzi szacunek. Co zrozumiałe, skoro w ubiegłorocznym badaniu CBOS ludzie po rozwodzie oceniali się jako szczęśliwi o połowę rzadziej niż małżonkowie, single i wdowcy – po rozpadzie małżeństwa poczucie ogólnego zadowolenia z życia spada dwukrotnie.

Kościół robi krok do przodu i stawia teraz na profilaktykę. Taki kurs symbolicznie przypieczętował Benedykt XVI. Kropkę nad „i” postawił w tegorocznym przemówieniu do roty rzymskiej. We wcześniejszych wystąpieniach przed tym gremium skupiał się na zasadach orzekania nieważności małżeństw – tym razem natomiast na ograniczeniu konieczności prowadzenia takich procesów. A przez dekadę liczba wniosków do sądów biskupich w Polsce podwoiła się: składamy ich przeszło 3,5 tys. rocznie. Papież napomniał i duszpasterzy, i wiernych: nakazał skupić się na duchowym wymiarze ślubowania i do składania przysięgi dopuszczać narzeczonych wyłącznie po gruntownym rozpoznaniu woli i predyspozycji.

– Kościół w Polsce jest w światowej czołówce pod względem skali przygotowania do zawarcia sakramentu małżeństwa – twierdzi o. Pilśniak. – Sam prowadzę nauki przedmałżeńskie. W ciągu roku, w różnych formach przygotowania narzeczonych, spotykam ok. tysiąca osób. Mamy rozbudowaną sieć przychodni, doradców, szkoleniowców. Warto to docenić. Powtarzane krytyczne opinie o kursach łatwo zweryfikować w internecie – mówi duszpasterz – gdzie na forach można znaleźć szczegółowe relacje i ocenę jakości zajęć w ośrodkach, a narzeczeni polecają sobie konkretne miejsca katechezy.

Doradca ruchu „Spotkania Małżeńskie” wskazuje też, że istnieją propozycje duszpasterskie dla wzmocnienia więzi małżonków, choć najczęściej spotyka się propozycje dla całych rodzin. Natomiast co roku „Spotkania” w samej Polsce organizują 80 weekendowych wyjazdów, mających służyć budowaniu relacji małżeńskiej, w których uczestniczy ok. 1200 par.  – Trzeba stawiać akcent na budowanie więzi między żoną i mężem, bo to jest najtrudniejsze, i od tego zależy zdrowe funkcjonowanie rodziny. Podstawą są partnerskie relacje męża i żony, na które wskazuje 75 proc. szczęśliwych małżeństw – wyjaśnia o. Pilśniak. – Kiedy pojawiają się dzieci, uwaga z konieczności pada na potomstwo, dlatego w pierwszej kolejności trzeba dbać o wzajemną relację, realizować biblijny postulat jedności w małżeństwie.

Najlepiej więc, jeśli najpierw są wymagające przygotowania do sakramentu, potem praca nad jego realizacją. Duszpasterz podpowiada sprawdzone sposoby, zależne od możliwości ludzi. Codziennie – sześć minut wieczorem dla siebie nawzajem: przez trzy mówi ona, on nie przerywa, przez następne trzy mówi on, ona słucha. Raz na miesiąc – „randka”, na której rozmawia się o małżeńskich sprawach (skuteczna, o ile nie ma na ten temat milczenia na co dzień). Raz w roku – tydzień na wyłączność, tylko dla siebie, żona i mąż, bez dzieci.

– Nie powinno się szukać wyłącznie specjalistycznych duszpasterstw, bo małżeństwo to proza życia wiernych, więc trzeba je wciąż bardziej doceniać i szanować – uważa o. Pilśniak.

Kościół chce dbać o tych, którzy źle się mają, ale tak samo chce rozwijać duchowość małżeńską. To kierunek dla chrześcijaństwa na trzecie tysiąclecie.

Kiedy się ono zresztą rozpoczynało, Jan Paweł II w 2001 r. wspólnie beatyfikował w Rzymie pierwszą parę małżeńską: Marię i Alojzego Beltrame Quattrocchi. O chrześcijańskiej formacji polskich małżonków może więc świadczyć też fakt, ilu z nas słyszało o tej błogosławionej parze. Bo ilu dopuściło się zdrady, z grubsza już wiemy.