Sztuka – okno na transcendencję?

Sebastian Duda

publikacja 26.08.2011 22:05

Utarło się przekonanie, że współczesnej sztuce (przynajmniej powstającej w obrębie cywilizacji zachodniej) z religią – a już z chrześcijaństwem w szczególności – nie po drodze.

Przegląd Powszechny 7-8/2011 Przegląd Powszechny 7-8/2011

 

Rzeczywiście, jeśli spojrzeć na zeszłowieczne awangardy, które, choć w większości dziś martwe, wciąż stanowią punkt odniesienia dla wielu współczesnych artystów, ich duch był generalnie, z nielicznymi wyjątkami, postoświeceniowo ateistyczny i antyreligijny. Sztuka zachodnia, która w dawnych wiekach karmiła się w dużym stopniu religią, od religii zaczęła się w pewnym momencie programowo odcinać. Nie znaczy to, że brakło nagle artystów, którzy z doświadczenia religijnego czerpali inspiracje. Tacy ludzie jak Rouault czy Nowosielski pojawiali się na marginesie głównych nurtów, przyznający się jednoznacznie w swojej twórczości do chrześcijańskich afiliacji. U innych (na przykład Balthusa czy Giacomettiego) głębokie inspiracje religijną wiarą nie zawsze były powszechnie dostrzegane. Przyjęło się bowiem twierdzić, że religijność w sztuce odsłaniać się dziś może bądź jako niezobowiązujący konfesyjnie cytat, bądź jako czysty estetyczny emblemat, bądź jeszcze jako innego typu gra z martwym już w swojej istocie dziedzictwem przeszłości.

Prawdą jest, że wielu artystów współczesnych dystansuje się od instytucjonalnych religijnych ortodoksji. W autentycznej działalności artystycznej można widzieć jednak pewne podobieństwo do uczciwie uprawianej teologii – w obu przypadkach powinno dochodzić do głębokiego eksplorowania duchowych rejonów, których zwyczajny zjadacz chleba z powodów różnych zwykle zwiedzać nie chce. Trzeba mieć świadomość, że zajęcie to raczej nie bardzo bezpieczne ani dla artystów, ani dla teologów. W sztuce ostatnich dekad za wyraz intrygujących poszukiwań uznawano (często bardzo płaską) krytykę społecznych funkcji i oddziaływań religii. Niewątpliwie krytyka skostniałych, niejednokrotnie pełnych hipokryzji rytuałów, quasi-wierzeń czy czego tam jeszcze jest nie tylko potrzebna ludziom nastawionym z gruntu antyreligijnie. Samo istnienie takiej krytyki trudno jednak uznać za czynnik podstawowy w uznaniu artystycznej wartości tego lub innego dzieła. Sztuka atakująca wszelkie (także religijne) społeczne skostnienia, choć użyteczna i łatwiej dla mas zrozumiała od innych „współczesnosztucznych” płodów, rzadko wybija się na poziom najwybitniejszych osiągnięć ludzkości. Dezaktualizuje się bowiem nader szybko. Ciekawe, czy są tego dziś świadomi ci, co do niedawna wyrażali zachwyty nad nową „sztuką krytyczną” w Polsce czy wystawą „Irreligia” zorganizowaną u początku poprzedniej dekady w Brukseli, gdzie pokazano antyreligijne czy też „krytycznie odnoszące się do polskiej religijności” dzieła polskich twórców.

Tymczasem głęboko przeżywany ateizm jest równie trudny (a może i trudniejszy) jak autentyczna wiara. Wiedział o tym Jerzy Nowosielski – jeden z gigantów polskiej sztuki ubiegłego stulecia, zmarły przed kilkoma miesiącami, który w młodości na lat kilkanaście stał się ateistą. Opisywał ten areligijny stan jako rodzaj absolutnego wyzwolenia, które jednak więcej wspólnego miało z mistyką niż suchym racjonalizmem. Ten „mistyczny komponent” charakteryzuje, jak się zdaje, w dużym stopniu dzieła najwybitniejszych twórców wywodzących się z naszej części Europy. Tak twierdzi w rozmowie, którą publikujemy w obecnym numerze „Przeglądu Powszechnego”, jeden z najbardziej uznanych współczesnych malarzy polskich Leon Tarasewicz.

Z pewnością ta sztuka mająca swoje źródło w mistyczności nie zawsze mieści się w ramach konfesji ograniczonych ortodoksjami. Dlatego możliwa jest twórczość de facto religijna, której autorami są zdeklarowani ateiści. Często objawia się to w sposób zresztą naprawdę przewrotny. Tak było pewnie w przypadku Francisa Bacona. Oto co mówił o malarstwie Irlandczyka Jerzy Nowosielski Zbigniewowi Podgórcowi: To jest absolutnie doskonałe unaocznienie zła. To niejako potwierdzenie w sztuce intuicji manichejskich. Zło, które w taki sposób manifestuje się za pośrednictwem formy artystycznej, zdaje się posiadać pozytywne substancjonalne, osobowe istnienie. Albowiem jedynie posiadając substancjonalny byt, zło zdolne jest nasycić formę artystyczną. Taka niepokojąca rzeczywistość artystyczna zaistniała dopiero w naszych czasach, sztuce dawnej obce były tego rodzaju doświadczenia.

Czy unaocznienie zła w sztuce musi być powodem zgorszenia? Dzieła ewokujące teologiczne prawdy niekoniecznie muszą być akceptowane przez ludzi wierzących. Wielu chrześcijan malarstwo Bacona odrzucało. To samo, choć w nieco innym kontekście, przydarzyło się Jerzemu Nowosielskiemu, któremu kilkakrotnie nie pozwolono w Polsce dokończyć malarskiej dekoracji świątyń. A przecież ich dzieła to jednak inna klasa niż osławiona „Pasja” – fotografia męskich genitaliów przymocowana do krzyża – Doroty Nieznalskiej (z całym szacunkiem dla artystki, którą, jak wiadomo, spotkały z powodu tej instalacji liczne akty agresji). W „sztuce krytycznej” łączenie erotyki z religią jest łatwe. Opiera się na zamierzeniu tyleż czytelnym, ile banalnym. U Bacona i Nowosielskiego wygląda to inaczej. Jeśli już na ich obrazach pojawia się – czasem gorsząca – erotyka, wewnętrznym celem tej twórczości zdaje się pragnienie odsłonięcia teologicznej prawdy (nawet gdy konkretne autorskie inspiracje odczytujemy jako ateistyczne albo akonfesyjne). Nowosielski próbował to wytłumaczyć następująco: Taką sferą podstawową [dla przetwarzania zła w dobro] jest erotyka. To zło, które chce dalej istnieć jako zło, musi w jakiś sposób oszukiwać pewne elementarne cząstki swego bytu, aby miały one siłę odtwarzania życia. I stąd powstaje dobro w sferze fascynacji seksualnej. Z tego podstawowego dobra wyprowadzamy inne: dobro etyczne, dobro estetyczne itp. Wyprowadzamy również z niego dobro metafizyczne. I powtarzam: cała rzecz nie w pytaniach o to, w jaki sposób zło może istnieć w sztuce, etyce, teologii, lecz w pytaniach o to, w jaki sposób sztuka, etyka, teologia mogą istnieć w morzu zła.

Czy można się jednak dziwić, że odbiorcy współczesnej sztuki, którzy są jednocześnie osobami religijnymi, najczęściej nie bardzo mogą w to uwierzyć? Nie każdy obraz ludzką ręką uczyniony jest ikoną. Nie każda sztuka jest oknem do Boskiego świata.