Jeszcze nie twój...

Wanda Półtawska

publikacja 30.06.2011 22:26

Jak się ma dwadzieścia lat, łatwo się kimś zachwycić. I o przystojnym młodzieńcu, o którym się nie wie prawie nic, mówić: „mój chłopak”. I planować wspólny wyjazd na wakacje. A potem niejedna młoda, niecierpliwa Ewa wylewa łzy…

Magazyn Familia 6/2011 Magazyn Familia 6/2011

 

Matka przyszła do mnie po radę. Dorosła córka, studentka pierwszego roku, zapowiedziała, że jedzie ze swoim chłopcem na wakacje. Puścić czy nie puścić? Rozmawiałam z matką. Zmęczoną, trochę zrezygnowaną, bezradną.

„Co to znaczy: «puścić»? Jak pani to zrobi? Siłą pani ją zatrzyma?”.
„No nie, ale mogę nie dać pieniędzy na wyjazd”.
„I sądzi pani, że nie wyjedzie?”.
„Pewnie pożyczy pieniądze”.
„Sama pani widzi, problem nie polega na tym, czy puścić, czy nie puścić, tylko co zrobić, żeby wspólne wakacje pani córki i tego chłopca nie stały się źródłem krzywdy czy bólu” – powiedziałam, a ona przyznała mi rację.

Niewiele wiedziała o tym chłopcu. Widziała go tylko raz – ładny, wysoki…

„Student?” – zapytałam.
„Nie, nie dostał się na studia”.
„Co robi?”.
„Nie wiem, chyba nic”.
„A gdzie chcą razem jechać?”.
„Tego też nie wiem. Chyba gdzieś na wieś, do jego rodziny”.

Zastanawiałam się przez chwilę, co poradzić tej matce.

„Jeżeli do rodziny, to może ktoś z państwa – pani albo mąż – pojedzie i sprawdzi wszystko na miejscu?”.
„Jeśli tak zrobimy, córka się będzie złościć” – odpowiedziała.
„A nigdy się nie złości?”.
„Przeciwnie – często”.
„No, to pozłości się jeszcze raz…”.

Co za utrapienie!

Matka wróciła po paru dniach dość zadowolona. Pojechała na tę wieś, gdzie, jak się okazało, babcia chłopca wynajmowała letnikom pokoje. Rodzice dziewczyny zarezerwowali jeden. „Co miałam zrobić? Zapłaciłam tej góralce za miesiąc z góry, powiedziałam, że córka przyjedzie z koleżanką, i spytałam ją o wnuka. A babcia w płacz: «Pani, co za utrapienie»”. Okazało się, że sympatyczna babcia była zmartwiona z powodu jedynego wnuka, który nie chciał się uczyć, zbijał bąki, niczego dobrego nie było w nim widać.

Poznałam też tę dziewczynę. Była zafascynowana chłopakiem. Mówiła o nim: „Mój chłopiec”. Uśmiechnęłam się. Zbyt często słyszałam te słowa i zbyt dobrze wiedziałam, jak to się kończy. „Nie mów tak. «Mój» to wielkie słowo i stoi za nim wielka treść. Nie może być twój – często tłumaczyłam to młodzieży. – Nie mów tak łatwo: «mój» – wtedy mimo woli następuje pewne uprzedmiotowienie: «moja rzecz», a człowiek nie może być twój… Chyba że ci się odda na zawsze, sam, ale wtedy to będzie «twój mąż». A czy ten dzisiaj «twój» chłopak będzie twoim mężem? Nie wiesz? Poczekaj!”.

Ale ona, jak żadna młoda Ewa, nie chciała czekać. Była niecierpliwa: „To jest mój chłopiec i ja z nim pojadę – czy mama chce, czy nie”.

Dostrzegłam w dziewczynie ten upór, z którym nie ma dyskusji – irracjonalny upór serca, gdy rozum milczy. Powiedziałam jej: „Przecież mama się zgodziła, żebyś pojechała”. Dziewczyna się nie rozchmurzyła, ale stała się jeszcze bardziej nadęta.

„Mama się wtrąca”.
„Tak, mama się wtrąca, ale to jest prawo matki. Konduktor nie ma tego prawa, ale matka ma”.
„Matka nie ma żadnego prawa! Ja jestem dorosła!”.
„Żadnego prawa? Matka?”.

Patrzyłam na nią w milczeniu. Myślałam, że dużo czasu upłynie, zanim ta śliczna dziewczyna zrozumie, jakie są prawa i bóle matki. Nie powiedziałam jej tego. Nie pora…

„Kiedyś to zrozumiesz, a teraz masz, co chcesz. Jedziesz przecież na wakacje z tym chłopcem”.
Pojechała. Jej matka opowiedziała mi później, co się tam stało.

Tak się złożyło, że zamiast pierwszego lipca (jak było zaplanowane) dziewczyna pojechała do babci góralki parę dni później, a ten chłopiec też przyjechał, ale… z inną dziewczyną. Przywiózł ją sobie, a może ona jego? Ta druga miała własny samochód. Babka ręce załamywała: „Pani, ona mu ten samochód daje i on jeździ bez prawa jazdy, a ja drżę, że coś się stanie”.

„No, a co z pani córką?” – zapytałam matkę.

„Kiedy do niej przyjechałam, rzuciła mi się na szyję i powiedziała: «Mamo, jak dobrze, że wynajęłaś ten pokój, a ja jestem tu tylko letniczką!» – i wyjechała ze mną przed końcem miesiąca. A teraz płacze. Wiem, musi płakać… Ale gdyby przedtem pomyślała, że nie warto tak od razu tego ładnego chłopca nazywać «mój», to może by nie płakała…”

Autorka jest członkiem Papieskiej Rady do Spraw Rodziny i Papieskiej Akademii „Pro Vita”. Żona, matka czterech córek.