W wersji pop

Paweł Kozacki OP

publikacja 12.10.2011 21:47

Akcentowanie miłosierdzia w połączeniu z mentalnością kształtowaną przez popkulturę, może prowadzić na manowce.

Tygodnik Powszechny 41/2011 Tygodnik Powszechny 41/2011

 

Odprawiałem kiedyś Mszę św. w niewielkim gronie osób mniej lub bardziej związanych z Kościołem. Przed przyjęciem Eucharystii wypowiedziałem półgłosem słowa: „Panie Jezu Chryste, niech przyjęcie Ciała i Krwi Twojej nie ściągnie na mnie wyroku potępienia, lecz dzięki Twemu miłosierdziu niech mnie chroni oraz skutecznie leczy moją duszę i ciało”. Wkrótce po zakończeniu Mszy podeszła do mnie kobieta oburzona wydźwiękiem modlitwy. „To jakiś absurd! Jak modlitwa, uczestniczenie we Mszy św. i przyjęcie Komunii może prowadzić do potępienia! Już samo mówienie o potępieniu jest podejrzane, niezgodne z Bożym miłosierdziem, a wspominanie o tym w takim kontekście to kosmiczny absurd!” – mówiła.

Próba tłumaczenia, że przyjmowanie największej świętości może w człowieku rodzić bojaźń, by Jej nie znieważyć, uczynić to godnie, by nie zabrudzić tego spotkania swoją grzesznością, zupełnie jej nie przekonywały.

Miej miłosierdzie dla nas...

Dla mojej rozmówczyni Bóg, jeśli jest rzeczywiście Bogiem, nie może człowieka potępić czy karać za grzechy, bo człowiek popełnia błędy co najwyżej ze słabości czy nieświadomości. Poza nielicznymi wypadkami perwersyjnych zbrodniarzy, Bóg musiałby działać wbrew sobie, wbrew miłości i sprawiedliwości, gdyby miał dopuścić do pozostawienia kogoś w piekle. Jednym słowem miłosierdzie to nie tyle wielki przymiot Boga, ale Jego obowiązek. Ta postawa jest charakterystyczna dla wielu ludzi, którzy orędzie miłosierdzia traktują jako powszechną amnestię. Jej konsekwencją jest fakt, że właściwie nie trzeba dbać o chodzenie Bożymi drogami, można lekceważyć wezwanie do życia duchem Ewangelii, a trzymanie się niedzisiejszych przykazań, przy których upiera się Kościół, traktować jako zaprzeczenie wolności. To wszystko w doskonałym samopoczuciu płynącym z przekonania o dobroci Boga.

Tak idea miłosierdzia staje się usprawiedliwieniem dla opierania moralności nie na fundamencie Boskiej prawdy, ale na płaszczyźnie własnych przekonań i aktualnych preferencji.

Dobrze pojęte orędzie miłosierdzia jest nadzieją dla grzesznika, który uwikłał się w grzech, który został sponiewierany przez zło. Dzięki przesłaniu Bożego przebaczenia otwiera się przed nim droga do pojednania z Miłosiernym, wyzwolenia z niewoli zła i przemiany życia. W takiej wizji akt Bożego miłosierdzia jest początkiem nowej drogi zmierzającej do zjednoczenia z Bogiem.

Gdy jednak z tej wizji usunie się obiektywny porządek moralny i miłość Boga potraktuje jako czynnik determinujący Go do łaskawego potraktowania człowieka bez względu na jego postawę, to otrzymamy rzeczywistość niebezpiecznie zbliżająca się do grzechu przeciwko Duchowi Św. O ile skutkiem akcentowania Bożej sprawiedliwości i mówienia o wiecznym potępieniu mógł być akt rozpaczy, czyli braku nadziei zbawienia, to dziś częściej mamy do czynienia z innym tego grzechu przejawem, czyli zuchwałym liczeniem na Boże miłosierdzie.

W opisanym przeze mnie przypadku i wielu podobnych mamy co prawda do czynienia raczej z bezmyślnością niż zuchwałością, jednak zgodzić się trzeba, że taka postawa nie otwiera, ale zamyka na przyjęcie Bożej łaski, pozostawiając człowieka w złudnym przekonaniu, że jego wieczność jest bezpieczna w ręku pluszowego boga.

...dla Jego bolesnej męki

Zdarza się, że chrześcijanin z wyższością patrzy na starszego brata z przypowieści o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu (Łk 15, 11-32). Niejeden słuchacz kazań czuje się moralnie lepszy od człowieka, który nie chce odpuścić swemu bratu i ma za złe ojcu, że łaskawie postąpił z nicponiem. Warto jednak na jego bunt popatrzeć inaczej niż na objaw faryzeizmu, który nie pozwala Ojcu na okazanie miłosierdzia i dostrzec w nim obawę, że takie potraktowanie marnotrawnego doprowadzi do rozmycia wartości, gdy już nie będzie ważne, czy ktoś służył ojcu przez lata, czy też przepuścił ojcowiznę i poniżył swoją godność.

Skoro każdy ma prawo do uczty, wszystko do synów należy, po co się starać, po co zwracać uwagę na wybory i decyzje, po co trwać w postawie wierności? Może nie ma żadnego znaczenia, że syn oddalił się od Ojca i stracił majątek? Może nic tak naprawdę się nie stało?

W postawie starszego brata można dostrzec pytanie, jakie są konsekwencje życiowych wyborów i decyzji, co jest dobre, a co złe, i czy jedno ma większą wartość od drugiego. Jeśli nie postawimy tych pytań, „okaże się, iż starszy brat, ten, który z niechęcią przyglądał się ojcowskiemu powitaniu młodszego brata, miał rację, kiedy protestował i mówił, iż pojednanie z ojcem nic nie kosztuje, że jest łatwe i nieuczciwe” (Richard J. Neuhaus, „Śmierć w piątek po południu”).

Rozwiązaniem tej sprzeczności jest fakt, że przypowieść opowiada syn, który wyruszył z domu ojca w dalekie krainy na poszukiwanie swoich marnotrawnych braci. To nieprawda, że nic się nie stało, a miłosierdzie nic nie kosztuje. Jezus Chrystus pchany miłością do braci i sióstr staje się człowiekiem, wchodzi w ich doświadczenie, czyli sytuację bezbronności i bezradności wobec zła. Przez Wcielenie zajmuje ich miejsce i bierze na siebie ludzki grzech. Daje się zmiażdżyć złu, ale na dnie ciemności, w poczuciu całkowitego osamotnienia i bezsensu zachowuje synowską miłość, którą odpowiada na stwórczą miłość Ojca. Jezus przez swoją śmierć zstępuje do piekieł i stamtąd wyprowadza wszystkich, którzy byli w niewoli diabła.

 


Miłosierdzie jest możliwe tylko dzięki temu, że Jezus oddał swoje życie, by wyzwolić marnotrawnych. Ojciec z przypowieści mógłby na pytanie starszego brata odpowiedzieć: „Mogłem przyjąć do domu syna marnotrawnego, dlatego że twój brat Jezus zszedł do jądra ciemności, by z stamtąd przyprowadzić do domu tych, którzy podlegali potędze zła i śmierci”.

Miłosierdzie nie jest nic nieznaczącym, lekkim gestem, do którego Bóg był zobowiązany wobec swoich stworzeń. Miłosierdzie jest odpowiedzią na grzech Adama, za który każdy z nas ponosi cząstkę odpowiedzialności. „Bóg nie mógł tak po prostu zdecydować się nie liczyć naszych grzechów, nie oświadczając równocześnie, że i sami się nie liczymy” (Richard J. Neuhaus). Ciesząc się z odzyskanej godności dzieci bożych, nie wolno zapominać o krzyżu, na którym Jezus skreślił zapis dłużny obciążający konto ludzkości. Skazanie Jezusa Chrystusa, który nie popełnił żadnego zła, Jego bolesna męka oraz dramat jego haniebnej śmierci są ceną zbawienia. Czerwone i świetliste promienie wychodzące z serca Jezusa zmartwychwstałego i uwielbionego, które widzimy na obrazie będącym ikoną Miłosierdzia, są owocem krzyża. Możemy śmiało ufać Jezusowi, że miłosierdzie nie jest tanim gestem bez pokrycia, ale została za nie zapłacona wielka cena Jego krwi.

Rzeczywistość miłosierdzia może poważnie potraktować tylko ten, kto potrafi przyznać się do odpowiedzialności za swoje grzechy, kto dostrzega swoją winę i jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nie potrafi sam naprawić zła, które uczynił. A w społeczeństwach Zachodu, nie pomijając naszego kraju, trwa ucieczka od odpowiedzialności, której konsekwencją jest narastający kryzys poczucia grzechu. Ważniejszy jest zewnętrzny wizerunek niż wewnętrzne dobro, częściej widzimy próby zatarcia niekorzystnego wrażenia niż naprawienia krzywdy.

Ten, kto nie uznaje swojej winy, nie potrzebuje też przebaczenia. Bez świadomości, jak daleko człowiek odszedł od domu Ojca i jak bardzo sprzeniewierzył się godności dziecka, bez wyznania „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem” prawda o miłosierdziu jest zawieszona w próżni. Głoszenie orędzia miłosierdzia ma sens tylko przy jednoczesnym przekonywaniu świata o jego grzechu.

...ofiaruję Ci Ciało i Krew

Powyżej opisane niebezpieczeństwa związane z kultem miłosierdzia mają wspólny mianownik. Ludzie, którzy są na nie narażeni albo przeżywają rzeczywistość wiary bezrefleksyjnie, albo są duchowymi egocentrykami, którzy starają się zyskać jak najwięcej jak najmniejszym kosztem. Czują się adresatami łatwego miłosierdzia bez zobowiązań, ale nie mają poczucia obowiązku świadczenia miłosierdzia, tak jakby nie docierały do nich słowa z Kazania na górze: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Ich uosobieniem jest nielitościwy dłużnik, któremu król darował wielki dług dziesięciu tysięcy talentów, a który sam nie chciał lub nie potrafił darować swemu dłużnikowi skromnych stu denarów (Mt 18, 23-35).

Każdy z nas jest oczywiście w mniejszym lub większym stopniu zapatrzony w siebie, dlatego nieustannie musimy sobie przypominać, że przyjmowanie daru miłosierdzia Bożego jest jednocześnie wezwaniem do okazywania go bliźnim. „Człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich” – pisał Jan Paweł II w „Dives in misericordia”. Nieprzypadkowo Papież w 2002 roku, w czasie swojej ostatniej pielgrzymki do Polski, podczas Mszy św. na krakowskich Błoniach zdecydował się beatyfikować czworo ludzi, których „jednoczy (...) ten szczególny rys świętości, jakim jest oddanie sprawie miłosierdzia”. W czasie tejże Mszy św. przypominał o wyobraźni miłosierdzia.

Trudno zatem przyjmować prawdę o Bożej miłości, którą daje się z nadmiarem, jeśli nie będzie to prowadzić do pragnienia naśladowania Boga bogatego w miłosierdzie. Ale w naszym przegadanym świecie łatwiej debatować, pisać artykuły i organizować kongresy, niż włączać się w dar Jezusa Chrystusa i naśladując naszego Mistrza ofiarować bliźniemu swoje ciało i krew, które są synonimami życia i śmierci.

Nie chcę patrzeć na świat, o którym pisałem wyżej, z jego rozbuchanymi przejawami okrucieństwa, chciwości czy narcyzmu. Rozglądam się jednak dookoła i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że łatwiej w naszym Kościele odnaleźć przejawy kultu Miłosierdzia niż obszary posługi miłosierdzia. Nie jest oczywiste, że te działania zaowocują wzrostem wyobraźni miłosierdzia, a nie tylko jednostek organizacyjnych ds. pomocy charytatywnej. Niebezpieczeństwo teoretyzowania na temat miłosierdzia Bożego i ludzkiego grozi czcicielom Jezusa Miłosiernego i propagatorom Koronki, a nie ludziom letnim i ateuszom.

***

Jan Paweł II mówił: „Nikt bowiem »nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich« (J 15, 13). Taka jest miara miłosiernej miłości! Taka jest miara miłosierdzia Bożego! Kiedy uświadamiamy sobie tę prawdę, zdajemy sobie sprawę, iż Chrystusowe wezwanie do miłości wzajemnej na wzór Jego miłości wyznacza nam wszystkim tę samą miarę. Doznajemy niejako przynaglenia, abyśmy korzystając z daru miłosiernej miłości Boga, sami z dnia na dzień oddawali życie, czyniąc miłosierdzie wobec braci. Uświadamiamy sobie, że Bóg, okazując nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie”. W świecie bez zobowiązań, który łaskawie przyjmie orędzie miłosierdzia, jeśli nic nie będzie go to kosztować.