„Przeprośmy Boga za nasze grzechy…”

Jacek Salij OP

publikacja 16.10.2011 20:50

Bóg zna naszą grzeszność do końca, tak jak my – ani siebie, ani naszych ułomności – nie poznamy nigdy. A ponieważ On naprawdę nas kocha, dlatego zależy Mu na tym, żeby nasze przyznanie się do grzechów nie było tylko pustą formalnością ani (tym bardziej!) dołowaniem samego siebie.

W drodze 10/2011 W drodze 10/2011

 

Dlaczego każdą mszę świętą rozpoczynamy od przeproszenia Boga za nasze grzechy? Niektórzy się nawet niepokoją, czy w ten sposób nie wpędza się nas w nadmierne lub wręcz nieuzasadnione poczucie winy.

W drodze do „człowieka doskonałego”

Jednego możemy być pewni: Skoro Pan Jezus oddał życie za nas wszystkich, każdy jest dla Boga skarbem. Nie zależy Mu więc na tym, by ktoś czuł się wyłącznie grzeszny i nic nie wart. Nie zapominajmy też, że Eucharystia znaczy dziękczynienie – jej obrazem jest uczta, którą ojciec przygotował dla marnotrawnego syna, ciesząc się z jego powrotu. Na Eucharystię przychodzimy do Boga nie w postawie kogoś, kto nagrzeszył i pragnie wrócić, ale w postawie dziecka, które wie, że jest kochane, choć to i owo można mu zarzucić.

Niektórzy rodzice tak niewłaściwie upominają swoje dzieci z powodu przewinień, których się dopuściły, że w końcu młody człowiek traci wiarę w siebie i czuje się nieudacznikiem. Mądry ojciec czy matka starają się, by uwaga kierowana w stronę dziecka była zawsze komunikatem miłości – przecież nie pokazywaliby dziecku jego błędów, gdyby go nie kochali i gdyby im nie zależało na jego rozwoju. Można powiedzieć, że tacy rodzice naśladują Bożą miłość. Rzecz jasna, Bóg kocha każdego z nas głębiej i prawdziwiej niż ktokolwiek z ludzi. Kiedy więc wyznajemy Bogu nasze grzechy, to stajemy nie tylko przed Kimś, kto nas kocha i jest nam życzliwy, ale także przed Kimś, komu na naszym dobru zależy bardziej niż nam samym.

Bóg zna naszą grzeszność do końca, tak jak my – ani siebie, ani naszych ułomności – nie poznamy nigdy. A ponieważ On naprawdę nas kocha, dlatego zależy Mu na tym, żeby nasze przyznanie się do grzechów nie było tylko pustą formalnością ani (tym bardziej!) dołowaniem samego siebie. On jest Miłością, zatem po to wyznajemy Mu nasze grzechy, ażeby je poznawać i przezwyciężać, ażeby coraz bardziej przybliżać się „do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa” (Ef 4,13).

Akt pokuty na początku mszy świętej trwa krótko, dlatego ograniczamy go jedynie do wyznania Bogu żalu, że nieraz sprawiliśmy Mu zawód, oraz gotowości poznawania i wyrzucania z siebie tego, co nas od Niego oddala.

Lęk przed świętością Boga

Kiedy przychodzimy do kogoś ważnego, zazwyczaj przed wejściem do jego gabinetu sprawdzamy, czy do butów nie przyczepiła się nam jakaś grudka błota i czy mamy prawidłowo pozapinane guziki. Obrzęd pokutny na początku mszy świętej to poniekąd odpowiednik takiego ogólnego ogarnięcia się na samym początku naszego spotkania z Bogiem.

W Piśmie Świętym znajdziemy wiele świadectw tego, że spotkanie z Bogiem budzi w nas – nawet gdybyśmy byli ludźmi naprawdę świętymi – tajemniczy lęk. „Biada mi! Jestem zgubiony! – wołał przerażony prorok Izajasz. – Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!” (Iz 6,5). Podobny lęk odczuł Manoach, ojciec Samsona (por. Sdz 13,22), dopiero żona zwróciła mu uwagę na to, że przecież Bóg objawił im się po to, żeby okazać im dobrodziejstwo.

Również Nowy Testament odnotowuje ten religijny lęk przed Bogiem. Na widok cudownego połowu ryb „Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5,8). Z kolei apostoł Jan – ten sam, który podczas ostatniej wieczerzy poczuł, że wolno mu położyć głowę na piersi Jezusa – kiedy Ten objawił mu się w znakach swojej boskiej wszechmocy, „do stóp Jego upadł jak martwy” (Ap 1,17).

Przypomnijmy dalszy ciąg tamtego spotkania: „Wówczas On położył na mnie prawą rękę, mówiąc: Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni, i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków, i mam klucze śmierci i Otchłani”. Te słowa: „przestań się lękać!”, „nie lękajcie się!” – to w Piśmie Świętym nieodmienna odpowiedź na religijny lęk w obliczu wielkości i niepojętości Boga.

Współcześnie staliśmy się mało wrażliwi na ten wymiar naszych relacji z Bogiem. Poniekąd zapomnieliśmy o tym, że dostęp do Boga jest przywilejem, a nie czymś, co nam się należy. W czasach, kiedy często ulegamy pokusom zuchwałego spoufalania się z Bogiem, trzeba o tym przypominać. Bo zdarza się nam niekiedy zapominać do tego stopnia, że Boga krytykujemy lub nawet potępiamy, tak jakby On był jednym z nas. A przecież ludzie, którzy mają wypaczony obraz Boga, nie mogą wiedzieć, jak bardzo wzbogaca człowieka pozytywny lęk przed Bogiem prawdziwym.

Człowiek współczesny nie tylko nie rozumie tych fragmentów Pisma Świętego, w których podkreśla się naszą małość i ułomność w obliczu Boga, ale i nieraz się na nie oburza. „Czyż u Boga człowiek jest niewinny, czy u Stwórcy śmiertelnik jest czysty? – przypomnijmy retoryczne pytania z Księgi Hioba (4,17–18; por. 15,15) – On i w aniołach braki dostrzega”. Mało kto przejmuje się dzisiaj prośbą psalmisty: „Nie wzywaj na sąd swojego sługi, bo nikt z żyjących nie jest sprawiedliwy przed Tobą” (Ps 143,2). I jego niepokojem: „Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie, Panie, któż się ostoi?” (Ps 130,3).

Otóż warto także w tym wymiarze odkrywać znaczenie owego: „Przeprośmy Boga za nasze grzechy” na początku mszy świętej. Tu chodzi o prawdę naszego spotkania z Jezusem podczas tej świętej Eucharystii. Mówiąc krótko: To ogromnie ważne, żeby nasze własne spotkania z Jezusem były zarówno pełnym miłości przybliżaniem się do Niego, aby wsłuchiwać się w Jego miłość do nas; jak i by były pełne dobrego, religijnego lęku przed Jego boskim majestatem.

„Chcieliśmy wyznać grzechy, lecz nie było komu”

Współczesne pragnienie wyspowiadania się ze swoich grzechów, a zarazem ucieczkę od spowiedzi prawdziwej, genialnie przedstawił Czesław Miłosz w krótkim wierszu pt. W pewnym wieku. Zdaniem poety, podejmowane przez nas, współczesnych, kolejne próby wyznawania swoich grzechów okazują się daremne i nieskuteczne. Nie da się bowiem wyspowiadać bogu panteistycznemu, tzn. potężnym żywiołom przyrody, bo nie jest on kimś osobowym. Nie wysłuchają też naszej spowiedzi zwierzęta, bo one nie rozumieją wartości moralnych. Trudno również spowiadać się przy wódce albo kawie, bo szybko znudzimy słuchaczy. Z kolei przed psychoterapeutą – to poniżające spowiadać się za pieniądze.

Wsłuchajmy się w zakończenie wiersza, które znakomicie oddaje podstawowy mankament naszych religijnych spowiedzi:

Kościoły. Może kościoły. Ale wyjawić tam co? Że wydawaliśmy się sobie piękni i szlachetni, A później na tym miejscu szkaradna ropucha. Półotwiera grube powieki. I już wiadomo: „To ja”.

Zauważmy, że wielkim nieobecnym w tym wierszu o spowiedzi jest Pan Bóg. Chcemy wprawdzie wyznać grzechy, ale z egocentrycznej potrzeby potwierdzenia – mimo że są one nieraz bardzo wielkie – naszego rzekomego piękna i szlachetności. W Kościele sens ma tylko spowiedź rzetelna. Ale strach się spowiadać rzetelnie, bo wtedy musimy uświadomić sobie swoją szkaradną brzydotę.

W wezwaniu kapłana „Wyznajmy Bogu nasze grzechy” słyszymy: grzechy, nie słyszymy: Bogu. Gdybyśmy wreszcie naprawdę zaczęli spowiadać się Bogu, zrozumielibyśmy, że On grzechy przebacza, a to znaczy, że nawet wstrętną ropuchę przemienia w prawdziwego księcia lub w piękną księżniczkę.  

JACEK SALIJ – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie.