Antykościelny bunt młodych

Józef Baniak

publikacja 27.10.2011 10:56

Antyklerykalizm ma dwa oblicza. Pozytywne – kiedy poprzez krytykę wskazuje właściwe miejsce kleru w świeckim państwie, oraz negatywne – kiedy zwalcza kler, próbując wypchnąć go w ogóle ze sfery publicznej.

Tygodnik Powszechny 43/2011 Tygodnik Powszechny 43/2011

 

Artur Sporniak: Czy zaskoczył Pana Profesora sukces wyborczy kampanii prowadzonej w oparciu o hasła antyklerykalne?

Prof. Józef Baniak: Sprawa antyklerykalizmu ma swoją odległą historię. Nie jest prawdą, że pojawił się on dopiero wraz z wystąpieniem Janusza Palikota. Antyklerykalizm istniał „od zawsze” w społeczeństwie polskim – zarówno w środowisku miejskim, jak wiejskim, robotniczym i inteligenckim, był również widoczny w środowiskach naukowych.

Co wobec tego zrobił Palikot, że udało mu się zbić polityczny kapitał, zwłaszcza wśród młodych?

Jako człowiek wykształcony na uczelni katolickiej doskonale orientuje się, jak funkcjonuje Kościół strukturalnie. Wie, że często ludzie Kościoła na wysokich szczeblach władzy sami przyczyniali się do tego, by wierni występowali przeciwko nim, przez swoje wypowiedzi, np. w dziedzinie życia moralnego czy przez zaangażowanie w sprawy społeczne i polityczne, a więc w sfery życia świeckiego. To nie znaczy, że Palikot i inni, którzy głoszą poglądy antyklerykalne, są nastawieni zupełnie przeciwko klerowi i Kościołowi. Oni przypominają jedynie to, na co kiedyś wskazywał ks. prof. Jan Krucina, socjolog i teolog z Wrocławia, że pewne sfery życia muszą koniecznie pozostać poza wpływami religii i Kościoła instytucjonalnego, że muszą być „pozakościelne”.

Młodzi spodziewają się, że poseł Palikot będzie ambasadorem ich spraw w Sejmie polskim. Chcą, żeby ich państwo było państwem świeckim i nie „klękało” przed Kościołem, co teraz zauważają, a Kościół żeby był „kościelny” i zajmował się życiem religijnym ludzi, a nie przypominał partii politycznej i nie usiłował wpływać na sprawy typowo państwowe i ustawodawcze. Kościół powinien dawać ludziom religijne wskazówki, jak mają żyć, jak wzbogacać duchowo własną religijność i moralność, a nie instruować ich, z wykorzystaniem ambony i sal katechetycznych czy plebanii, na kogo mają głosować podczas wyborów politycznych.

Myślę, że Janusz Palikot, podobnie jak kiedyś premier Donald Tusk, pozytywnie wykorzystał oczekiwania młodych. 85 proc. wyborców, którzy poparli jego hasła, to przecież młodzież, w tym akademicka! Co czwarty młody Polak głosował na Palikota. Jeżeli ich zlekceważy, to na dłuższą metę czeka go klęska. Jeśli natomiast będzie konsekwentny, jest w stanie doprowadzić do reform w kraju.

Po transformacji Kościół także znalazł się w nowej sytuacji i uczy się na własnych błędach.

To prawda, że nowa sytuacja polityczna i społeczno-gospodarcza w Polsce zaskoczyła większość społeczeństwa, w tym także Kościół. Musieliśmy się uczyć nowych ról. Ról tych uczy się też Kościół, lecz nauka ta idzie mu opornie. Powiem ostrzej: Kościół nie chce podjąć się odrobienia lekcji z demokracji i zrozumieć swoich błędów w tej dziedzinie, chociaż wiernym przesyła inny komunikat. W konsekwencji traci ludzi, których sam wykształcił, a którzy mogliby przyczyniać się do naprawy jego stosunków z państwem i ze społeczeństwem. Proszę przyglądnąć się, co się dzieje ze świeckimi absolwentami teologii, którzy nie mogą w większości znaleźć miejsca w strukturach kościelnych, a często mówią, że studiując ten „nieżyciowy” kierunek, zmarnowali życie. Kościół jedynie mówi o dialogu, ale sam nie jest dialogiczny, dialog pojmuje opacznie, jeśli chce optować wyłącznie za własnym punktem widzenia. W ten sposób unika spotkania z ludźmi, z ich życiowymi problemami.

Myślę, iż w ten sposób Kościół objawia swoje zagubienie, nieumiejętność zrozumienia dzisiejszego człowieka i jego problemów. Systemem sankcji pomocy im nie okaże. Ponadto, Kościół posługuje się specyficznym językiem, którego młodzież nie rozumie. Z moich badań przeprowadzonych wśród gimnazjalistów i licealistów wynika, że na większość z nich Kościół przestaje mieć wpływ, że oni sami już nie chcą mieć związku z „takim” Kościołem. Tymczasem Kościół epatuje młodych i społeczeństwo spektakularnymi „sukcesami” religijnymi, jak choćby spotkania młodzieży organizowane na Lednicy przez ojca Jana Górę, które jednak praktycznie mają „śladowy” wpływ na młodzież. Być może mają one ciekawy aspekt teatralny, natomiast sferę głębokiej religijności czy duchowości religijnej trudno tam zauważyć; zresztą w podobny sposób mówią o tym zdarzeniu liczni jego uczestnicy.

Czyli antyklerykalizm jest zjawiskiem pozytywnym?

Antyklerykalizm ma dwa oblicza: pozytywne – wtedy, kiedy poprzez krytykę wskazuje na właściwe miejsce kleru w świeckim państwie i społeczeństwie, oraz negatywne – kiedy zwalcza kler, próbując wypchnąć go w ogóle ze sfery publicznej. Można też mówić o postawie antykościelnej jako procesie szerszym od antyklerykalizmu, w którym wskazuje się na niewłaściwą rolę Kościoła instytucjonalnego w państwie świeckim czy na zacieranie granic kompetencyjnych Kościoła w państwie i społeczeństwie w zakresie jego wyborów wolnych od presji racji religijnych i kościelnych. Niepokojące jest to, że w ekipie Palikota znajdują się antyklerykałowie zwalczający nie tylko niewłaściwe postawy i działania księży i Kościoła, lecz także chcą usunąć zupełnie jego instytucje z życia społecznego. Można się obawiać, że w Sejmie partia ta będzie reprezentować agresywny antyklerykalizm.

Jak Pan wyjaśni powściągliwość hierarchów podczas kampanii wyborczej, mimo zapowiedzi, że Kościół nie będzie milczeć?

Biskupi najprawdopodobniej uznali, że poseł Palikot raczej nie żartuje i że będzie skutecznie dążył do zrealizowania swoich zamiarów politycznych. Niektórzy wręcz upominali swoich księży, aby nie angażowali się w kampanię wyborczą. Taka postawa biskupów jest właściwa, choć zdziwiła wielu, gdyż ludzie już przywykli do otrzymywania „swoistych wskazówek” w sprawach politycznych. Nie można oczywiście tego powiedzieć o Radiu Maryja, które ciągle głosi swoją „nieomylność” polityczną i definiuje, kto jest „prawdziwym” Polakiem i katolikiem, kto kocha swoją ojczyznę, a kto jest jej zdrajcą.

Kościół w Polsce, czy tego chcemy, czy nie chcemy, pełni także rolę kulturową czy wręcz narodową. Ignorując to, popadamy w ahistoryzm. Czy Palikot proponując, aby zdjąć krzyż w sali Sejmu, nie wylewa dziecka z kąpielą?

Rzeczywiście, religia katolicka w Polsce mocno zrosła się z kulturą narodową. Na tej glebie wyrosła też potęga Kościoła. Sytuacja ta ma oczywiście swoje plusy, jak i minusy. Przede wszystkim bardzo wyraźnie zatarła się granica między tym, co świeckie i co powinno takie pozostać, a tym, co religijno-kościelne. Dobro wspólne społeczeństwa jest dobrem świeckim. Tymczasem to, co polskie i narodowe, w wyniku tej fuzji stało się wręcz wartością sakralną i jest utożsamiane z kościelnością. Stąd wywodzi się też wypaczenie utożsamiające katolickość z polskością. W tym sensie głos młodych Polaków przypominających, że państwo musi być świeckie, a nie religijne czy antyreligijne, jest bardzo trzeźwy.

Natomiast wracając do trudnego problemu krzyża w Sejmie, należy jasno powiedzieć, iż w istocie sens tego symbolu jest wyłącznie religijny, zaś przestrzeń Sejmu ma charakter świecki, jest miejscem dla wszystkich posłów, nie tylko katolików. Obrońcy pozostawienia krzyża w Sejmie wołają, że gdyby został stamtąd zdjęty, byłaby to dyskryminacja katolików. Pamiętajmy jednak, że w Polsce żyją nie tylko katolicy, lecz także innowiercy i niewierzący, a wśród nich są też posłowie i senatorowie, którzy chcą zachować świeckość dla sejmowej przestrzeni.



Uważam, że w Sejmie jest miejsce tylko dla godła państwowego, które jest historycznym symbolem polskiej państwowości i winno łączyć wszystkich Polaków. Taką sytuację winien zaakceptować także Kościół katolicki, a nie starać się zdominować instytucji państwowej tylko dlatego, że ma największą w kraju reprezentację demograficzną, czy też motywować swoją pozycję względami kulturowymi i narodowymi. Religia nie musi być eksponowana w każdym publicznym urzędzie, gdyż zasłania niepotrzebnie jego świecki z natury charakter.

Kolejny problem, jaki może zaistnieć, jest związany z religią w szkole. Na szkole ciąży obowiązek formacji intelektualnej uczniów, ale nie religijnej! W szkole powinna być przekazywana kompetentnie wiedza naukowa o różnych religiach, łącznie z katolicką. Katecheza jest zadaniem Kościoła i powinna być ona realizowana w jego obiektach. Z licznych badań socjologicznych, w tym z moich, wynika, że młodzież chce poważnej wiedzy o religiach, a nie jakichś religijnych piosenek i formułek do zapamiętania. Młodzi chcą, aby uczyli ich nauczyciele mający przygotowanie filozoficzne i religioznawcze. Natomiast katechezy, jako formacji duchowo-religijnej, chcą się uczyć w kościele.

Podobnie jest z wiedzą z zakresu etyki obiektywnie pojętej – ksiądz nie nadaje się, aby jej nauczać, gdyż jest przygotowany tylko do nauczania etyki katolickiej, a ta nie wyczerpuje całej problematyki etycznej i moralnej. Niestety, szkoła polska jest bardzo sklerykalizowana, nastawiona na przekaz wyłącznie wiadomości z zakresu religii katolickiej.

Katecheza stała się niechcący źródłem antyklerykalizmu?

I to bardzo poważnym! Z badań socjologicznych na ten temat wynika, że katecheci często nie mówią językiem młodzieży, nie rozumieją jej problemów, w związku z tym młodzież bojkotuje katechezę, podczas jej trwania zajmuje się innymi sprawami, odrabia inne lekcje. Niedorzecznością jest także zrównywanie katechezy rozumianej jako formacja religijna z innymi przedmiotami i uwzględnianie jej na świadectwach maturalnych.

Spotkałem się z argumentem, że antyklerykalizm młodych można wytłumaczyć naturalnym pokoleniowym buntem, który z wiekiem mija.

Taka postawa oznacza infantylizowanie młodych ludzi. Oni mają swój świat, w którym jest też właściwe miejsce dla religii. Oczywiście ludzie starsi, którzy siedzą w Sejmie już np. 20 lat, przyzwyczaili się, by młodym urządzać świat. Taką „starczą” tendencję jeszcze wyraźniej widać w Kościele. Tymczasem rolą starszych pokoleń jest przygotowanie młodych, by umieli urządzić świat po swojemu. Ks. Janusz Mariański w jednym z artykułów pisał, że hierarchia powinna pokazać młodym ich własne miejsce w Kościele, powinna uczyć ich odpowiedzialności za Kościół. To oni kiedyś będą profesorami, ministrami, biskupami. Tymczasem Kościół przemawia do młodych językiem sankcji i nakazów. Myślę, że Kościół instytucjonalny w Polsce nie ma sensownego pomysłu na zagospodarowanie energii młodych ludzi, na zatrzymanie ich w swoich strukturach, na zainteresowanie ich przesłaniem ewangelicznym.

Czy to znaczy, że dotychczas dominujący duszpasterski model pokoleniowego Kościoła masowego wypala się i za jakiś czas zostanie zastąpiony modelem „Kościoła przekonanych”?

Już pół wieku temu ks. prof. Władysław Piwowarski pytał, czy w Polsce jest Kościół wyboru, czy Kościół losu? Oczywiście ciągle widzimy tu Kościół losu. U nas poprzez chrzest w struktury Kościoła włącza się już niemowlęta. Można zapytać, jaki ich odsetek zechce odejść z Kościoła, po uzyskaniu świadomości, w tym religijnej? Gdy pytałem młodzież licealną, czy gdyby miała teraz wybór, czy zdecydowałaby się na chrzest dla własnych dzieci w obecnej formule Kościoła, ponad jedna trzecia odpowiedziała, że nie, że decyzję tę pozostawiłaby dziecku na późniejszy czas jego życia.

Z badań ks. Mariańskiego przeprowadzonych wśród uczniów szkół ponadpodstawowych wynika, że około 70 proc. odpowiedziało, iż księża są im potrzebni. Jak to wytłumaczyć?

W moich badaniach 48 proc. gimnazjalistów odpowiedziało, że potrzebuje księży, ale księży innej formacji, nie takich, którzy nie spełniają ich oczekiwań w wielu aspektach. Kościół powinien radykalnie zmienić formację kleryków do kapłaństwa.

Ksiądz nie jako wyrocznia, tylko towarzysz?

Wbrew pozorom, młodzież nie chce się „kumplować” ani z nauczycielami, ani z księżmi, zna swoje i ich miejsce w Kościele i w szkole.

Przewodnik, sokratejski akuszer?

Coś w tym rodzaju. Młodzież potrzebuje mistrza, mądrego przewodnika, który będzie umiał jej pokazać, jak wielki posiada potencjał, również religijny, i nauczy ją podejmować odpowiedzialne wybory. Słowem, powinien mieć nie tylko powołanie religijne, lecz też powołanie pedagogiczne, na wzór korczakowskiego.
 

Młodzież pozostaje otwarta na duchowość, ale prawie połowa (47 proc.) uważa, że można być człowiekiem religijnym poza Kościołem. Oznacza to, że większość z nich chce kontaktu i rozmowy, ale jeśli Kościół nie zaproponuje czegoś nowego, straci tę młodzież. Czy czeka nas eksodus młodych z Kościoła?

Religijność zinstytucjonalizowana, ale bez duchowości nie rozwija się, tylko wpada w rutynę i powoli zanika w codziennym życiu ludzi. Co najwyżej może ona dawać złudzenie bezpieczeństwa i stabilizacji, ale w istocie prowadzi do stagnacji. Młodzież to doskonale wyczuwa, gdyż jest w niej naturalne pragnienie rozwoju. Zatem woli duchowość bez instytucji religijnej niż instytucję religijną bez duchowości. Młodzi będą przychodzić do Kościoła, który potrafi im przypominać przekonująco miejsce wartości i Boga w ich życiu. Ale, by tak się stało, księża najpierw muszą zrezygnować z roli instruktorów społeczno-politycznych, bo na tym się nie znają, a zająć się życiem religijnym swoich uczniów.

Prof. dr hab. Józef Baniak pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.