Bóg w nas

Antoni Mokrzycki SJ

publikacja 27.10.2011 17:00

Poniżej publikujemy trzecią konferencję rekolekcyjną z pierwszej serii zarejestrowanych na taśmie rekolekcji. Zostały one wygłoszone w klasztorze Sióstr Urszulanek w Rybniku w dniach 16-25 sierpnia 1970 roku. W spisanych z taśm naukach rekolekcyjnych została dokonana nieznaczna korekta stylistyczna i językowa. Od redakcji pochodzą także tytuł i śródtytuły.

Życie duchowe 68/2011 Życie duchowe 68/2011

 

Antoni Mokrzycki SJ był wybitnym rekolekcjonistą, oryginalnym kaznodzieją, doskonałym kierownikiem duchowym. Urodził się 8 października 1923 roku w Chodorowie koło Drohobycza. Do nowicjatu wstąpił 30 lipca 1946 roku w Starej Wsi. Studiował filozofię na Wydziale Filozoficznym Towarzystwa Jezusowego w Krakowie (1948-1951), a teologię w Warszawie (1952-1956). Święcenia kapłańskie przyjął 31 lipca 1956 roku. W latach 1959-1966 był najpierw duszpasterzem akademickim, a następnie przełożonym domu zakonnego we Wrocławiu. W latach 1969-1972 pełnił funkcję wychowawcy kleryków i rektora kolegium zakonnego w Krakowie. Dwukrotnie (1968-1969; 1974-1976) pracował w Polskiej Sekcji Radia Watykańskiego. Po powrocie do kraju w 1976 roku objął funkcję kapelana sióstr służebniczek.

Chociaż całą swoją podstawową formację o. Antoni Mokrzycki odbył w Polsce, za żelazną kurtyną, to jednak żywo interesował się tym, co działo się w Kościele powszechnym. Z największą uwagą śledził myśl Soboru Watykańskiego II, którą zainteresował się w czasie swego pierwszego pobytu w Rzymie. Soborowe nauczanie miało dla o. Mokrzyckiego znaczący wpływ zarówno na osobiste doświadczenie duchowe, jak też na przepowiadanie kapłańskie.

Miałem możność zetknąć się z o. Antonim dwukrotnie. Najpierw był moim przełożonym w czasie moich studiów filozoficznych w Krakowie. Jako wychowawca odznaczał się wysoką kulturą osobistą, a nas, kleryków, traktował z ogromnym szacunkiem i taktem. Co tydzień jako wychowawca przeprowadzał z nami tak zwane godziny szczerości, w czasie których zwracał nam uwagę na zakonne niedociągnięcia, ale jednocześnie dawał możliwość wyrażania krytycznych uwag wobec niego jako wychowawcy. Był dla nas wzorem autentycznego kapłana i zakonnika. Drugi raz zetknąłem się z nim dziesięć lat później w Starej Wsi, gdzie posługiwał jako kapelan siostrom służebniczkom. Wielokrotnie słuchałem jego konferencji i kazań. Jeden raz odprawiłem też pod jego kierunkiem rekolekcje indywidualne.

Ponieważ o. Antoni Mokrzycki miał słaby wzrok, przygotowując się do konferencji i kazań, nie robił notatek, nie pisał nauk, ale przepowiadał „z pamięci”. Mówił pięknym językiem polskim z charakterystycznym wschodnim akcentem.

Zmarł nagle w kolegium w Starej Wsi 21 lutego 1982 roku, w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat, pozostawiając po sobie ogromny żal współbraci, przyjaciół i penitentów.

Wiele lat po jego śmierci odnalazłem w starowiejskim kolegium szpule magnetofonowe z nagraniem dwu serii jego rekolekcji dla sióstr zakonnych. I choć głoszone były na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, nie straciły nic ze swej aktualności. Z konferencji rekolekcyjnych o. Mokrzyckiego przebija autentyczność wiary, zaangażowanie duchowe, fascynacja rzeczywistością nadprzyrodzoną, postawa pokory, przejrzystość moralna oraz ogromny szacunek do człowieka. W naukach rekolekcyjnych o. Mokrzycki umiejętnie łączył doświadczenie Boga z codzienną ludzką egzystencją.

Poniżej publikujemy trzecią konferencję rekolekcyjną z  pierwszej serii zarejestrowanych na taśmie rekolekcji. Zostały one wygłoszone w klasztorze Sióstr Urszulanek w Rybniku w dniach 16-25 sierpnia 1970 roku. W spisanych z taśm naukach rekolekcyjnych została dokonana nieznaczna korekta stylistyczna i językowa. Od redakcji pochodzą także tytuł i śródtytuły. W najbliższych numerach „Życia Duchowego” będziemy publikować kolejne nauki rekolekcyjne Antoniego Mokrzyckiego SJ.

Józef Augustyn SJ

 

Tajemnica łączności Boga z człowiekiem

Musimy sobie uświadomić, że łączność, jaka zachodzi między Bogiem a nami, jest tajemnicą, jest pełna głębokich tajemnic. Tajemnica ta nie będzie ukazywać się nam stale, w jakiejś narzucającej się formie. Będzie przeważnie ukryta pod jakąś zewnętrzną formą. W miarę naszych możliwości musimy „dogrzebać się”, „dokopać się” do głębi tych tajemnic. Uświadomić je sobie. Musimy spostrzec, że Boży świat ukryty pod zewnętrznymi formami jest nie mniej realny jak sprawy, z którymi stykamy się bezpośrednio. Bóg i Jego sprawa nie są mniej realne niż całe moje naturalne, doczesne, fizyczne życie. Bóg jest bardziej realny, bardziej rzeczywisty. Można powiedzieć: Bóg w moim życiu jest bardziej prawdą aniżeli ja sam.

Boża inicjatywa

Ten etap kontaktu Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem – jak powiedziałem – pełen jest tajemnic. Inicjatywa nawiązania łączności wychodzi od Boga. Myśl o tym jest nam potrzebna na co dzień w naszym życiu i współżyciu z Bogiem. Jest nam potrzebna od momentu powołania nas do istnienia, aż do doprowadzenia nas do końca. Inicjatywa wychodzi od Boga. Już stwarzając nas, Bóg włożył w nas zalążek, poprzez który się z nami kontaktuje.

Możemy się tu posłużyć pewną analogią z ludzkiego doczesnego życia: matka i dziecko. Dziecko, przyszedłszy na świat, jest w jakiś sposób dla tego świata zamknięte, a raczej może na odwrót – świat jest dla niego jeszcze zamknięty. Początkowo między dzieckiem a matką nie ma więzi, nie ma kontaktu. Ale matka, obcując z dzieckiem, uśmiecha się do niego i w pewnym momencie następuje odpowiedź ze strony dziecka. Odpowiada ono na uśmiech matki. Nawiązuje się już jakaś świadoma łączność w miłości. Gdyby jednak w dziecku nie istniał zalążek miłości, który można by było rozbudzić, dziecko nie odpowiedziałoby tym samym na wyjście matki w jego stronę. Musiało w dziecku istnieć coś, co było do rozwinięcia, do rozbudzenia, do wprowadzenia w aktywność.

Podobnie i w nas Bóg zaszczepił swój obraz. Stworzył nas miłością i swoim stałym działaniem wywołuje w nas ożywienie tej miłości. My możemy Bogu na miłość odpowiedzieć. Tak jak On stale się do nas uśmiecha w miłości, tak i my możemy tym uśmiechem odpowiedzieć. Jesteśmy zdolni do tego. On sam nas jako pierwszy do tego uzdolnił.

To współżycie z Bogiem On sam rozwijał w człowieku poprzez różne etapy. Tak jak powiedziałem, inicjatywa wyszła ze strony Boga i z Jego strony jest podtrzymywana. Jednak Bóg, rozumiejąc naszą sytuację, dostosował się do nas i zawsze się do nas dostosowuje. Rozumiejąc, że nie potrafimy Go inaczej uchwycić, jak tylko na nasz ludzki sposób poznania, wychodzi do nas poprzez środki dla nas uchwytne. Bóg staje się w jakiś sposób dla nas dotykalny, osiągalny, widzialny. I to jest także Jego wielka łaska, Jego wielka miłość, Jego wielka dobroć. Bez tego nie moglibyśmy Go osiągnąć.

 

 

Wcielenie Boga

Wciąganie człowieka w Boży świat przechodziło przez różne etapy, aż wreszcie osiągnęło formę niesłychaną: Bóg sam wszedł w losy i przeznaczenie ludzi, w ich świat. Przyjął ich warunki, ich sposób bycia. Po co? Tylko i wyłącznie po to, by można było z Nim nawiązać kontakt. Jego inicjatywa i działanie posunęły się do tego stopnia, że kiedy człowiek w swojej nieudolności i nieumiejętności zerwał więzy, jakie Bóg z nim nawiązał, i stał się niezdolny do kontaktu z Bogiem, wtedy Bóg wszedł w jego położenie i samym sobą uzdolnił go do nawiązania łączności na nowo.

To jest coś niesłychanego. Myśmy się z tym „otrzaskali”. Tyle razy zastanawialiśmy się nad tym, że w jakiejś mierze – trzeba by także na to zwrócić uwagę – uważamy to za zupełnie naturalne. Nawet, powiedziałbym, należne nam. Przyzwyczailiśmy się do tego i nawet jeżeli nie mamy tej Bożej pomocy i łaski, to idziemy do Boga z wyrzutem: „Czemu mi, Panie, nie dajesz? Dlaczego mnie zostawiłeś?”. Uważamy, że to się nam należy. Tymczasem musimy z głęboką pokorą przyjąć, że to wielka łaska Boża dla mnie. To Bóg w swojej miłości wszedł w moje istnienie. To jest po prostu niesłychane. I trzeba odnowić, odświeżyć w sobie zarówno treść tej głębokiej tajemnicy, jak i jej wagę, wartość w naszym świecie.

Bóg posługuje się naszymi sposobami, byśmy mogli Go poznać. Dlatego wszedł w nasze życie w sposób dla nas uchwytny. Posłużył się widocznymi znakami, byśmy mogli do Niego dotrzeć, byśmy mogli z Nim nawiązać łączność. I tym najwspanialszym znakiem, najbardziej do nas przemawiającym, poprzez który Bóg wszedł w nasze istnienie, jest Jezus Chrystus. On sam, który przyjął naszą naturę i stał się człowiekiem.

To ważny moment tajemnicy Bożej w nas: Wcielenie Boga. Może także do tego za bardzo się przyzwyczailiśmy, a to moment niesłychany. Człowiekowi nigdy by nawet na myśl nie przyszło coś takiego, gdyby sam rozważał możliwość nawiązania kontaktu z Bogiem. To niesłychane w ludzkim rozumieniu, jeżeli weźmiemy pod uwagę, kim jest Bóg, a kim jesteśmy my, Jego stworzenia. Jednak On zdobył się na to. Wszedł w nasze istnienie. Stał się jednym z nas. Nieskończenie przybliżył nam Boga.

Poprzez Jego działanie człowiek odrodził się na nowo. Stał się nowym stworzeniem. Na tym etapie kontaktu człowieka z Bogiem następuje zupełna przemiana stosunków. Mamy to wyraźnie podkreślone w Objawieniu Bożym, zwłaszcza w Ewangeliach i listach św. Pawła. Przemiana stworzenia – stworzenie przechodzi w nową fazę. Rodzi się na nowo. Rodzi się – można powiedzieć – w Bóstwie. Człowiek wszedł w zupełnie nowy etap istnienia złączonego poprzez Chrystusa w Bóstwo, w Boga. To stwierdzenia bardzo lapidarne, ale pod nimi kryje się nieskończony świat. Świat, który został nam dany do przeżycia.

Kościół Boży i ludzki

Posługując się dalej ludzkim sposobem poznawania, Bóg kontynuuje łączność między sobą a człowiekiem, między sobą a światem. Stworzył płaszczyznę łączności – płaszczyznę przedziwną. Na niej musimy się teraz zatrzymać. Płaszczyzną tą jest Kościół święty, w który jesteśmy włączeni.

W naszych czasach przeżywamy bardzo silne reakcje związane z pojęciem Kościoła. I nawet jeżeli bierzemy pod uwagę teoretyczne rozważania o Kościele, to posługujemy się tutaj określeniami paradoksu: paradoks Kościoła. Mówimy o paradoksie Kościoła, ponieważ złączone są w nim sprawy, które pozornie nawzajem się niemal wykluczają. Kościół jest bowiem Boży, pochodzi od Boga, ale równocześnie jest ludzki. Kościół jest widzialny, ale równocześnie niewidzialny. Kościół jest historyczny, włączony w czas, ale równocześnie ponad czasem, usytuowany w wieczności, eschatologiczny.

Mamy tu więc do czynienia z szeregiem paradoksów. Biorąc pod uwagę choćby to pierwsze zestawienie: mówimy, że Kościół to kontynuacja Wcielenia. Wiemy, że Kościół wywodzi się z życia Trójcy Świętej, jest więc Boski. Określamy Kościół jako Ciało Chrystusa. Mówimy o nim, że jest obecnością Chrystusa i to jest prawda. Z drugiej strony, ten Kościół, który jest Chrystusem, który jest podporządkowany Chrystusowi, złożony jest także z ludzi. Ma ludzki autorytet, ludzką strukturę, ludzkie władze.

Ale mówiąc, że jest ludzki, widzimy równocześnie, jak w tym Kościele odbija się to wszystko, co jest paradoksalne w życiu człowieka. Kościół, będąc ludzki, przyjmuje w siebie wszystkie ludzkie słabości. I one w nim są, ale nie jako jego część konstytutywna. Te słabości są w nim, ponieważ w Kościele jest człowiek. To my tworzymy Kościół, więc nic dziwnego, że dostrzegamy w Kościele także wszystkie ułomności, które dostrzegamy w człowieku.

Kościół jest widzialny i niewidzialny. Mieści się w swoich ziemskich strukturach. Są one konieczne, by każdy z nas mógł Kościół uchwycić, by Kościół mógł do każdego z nas dotrzeć. Równocześnie jednak Kościół przerasta siebie, przerasta widzialne struktury – jest niewidzialny, Boski. Zagłębia się całkowicie w Boży świat. I ta niewidzialność Kościoła, ten Boży świat bardzo często wymyka się naszej świadomości. My tak często zatrzymujemy się na powierzchni struktur ludzkich, widzialnych.

I tu jest moment niemożliwości dojścia do porozumienia między nami, wierzącymi, a tymi wszystkimi, którzy z pełną świadomością realizują ateistyczną rzeczywistość. Miałem możliwość rozmawiania wiele razy z takimi ludźmi i powiedziałem im to wyraźnie: „My nie będziemy mieli wspólnego języka”. Nawet w polskiej ambasadzie w Rzymie interpelowano mnie o te sprawy. Dlaczego my nie możemy dojść do porozumienia? Zupełnie prosta rzecz: Bo wy bierzecie tylko tę cząstkę, która dla nas jest ważna, ale w której dopiero mieści się istotna dla nas sprawa – to, co w Kościele jest niewidzialne, a co dla was jest niczym, czego wy nie przyjmujecie. Dlatego nasze porozumienia, jeżeli chodzi o Kościół, o działanie Kościoła, będą się zupełnie rozmijać.

W Kościele jest to, co trwa w tej chwili, i coś, co przeminie, czasowość Kościoła, historyczność. W Kościele trwa coś, co jest już nastawione na wieczność, co nie przemija i co będzie trwało zawsze. To jest paradoks Kościoła. My w tym Kościele jesteśmy, bo trwamy w Kościele, stanowimy Kościół. Ale tutaj także trzeba wiele spraw przemyśleć. To są niezmiernie trudne kwestie. Tak jak powiedziałem, nie można przyjmować jednej strony bez uwzględnienia drugiej. My zresztą nigdy nie zgłębimy tajemnicy Kościoła. Musimy sobie uświadomić, że nie znajdziemy jednej definicji, jednego określenia, które by nam zamykało obraz Kościoła.

 

 

Weźmy ostatnią konstytucję soborową o Kościele. Czy my mamy w niej jakieś jedno określenie Kościoła? Nie, nie mamy. Konstytucja posługuje się całym szeregiem najróżnorodniejszych obrazów, naświetlających treść Kościoła od różnych stron, ukazujących Kościół z różnych perspektyw. I każdy ten obraz jest prawdziwy. Z drugiej strony, możemy zobaczyć, że niemalże żaden z tych obrazów nie da się sprowadzić do wspólnego mianownika. Żaden z tych obrazów po prostu nie pokrywa się w zupełności z innym, ale każdy jest prawdziwy i każdy ze swojego punktu widzenia ukazuje prawdziwość Kościoła.

Kościół jest ogromną tajemnicą. I nawet kiedy mówimy, że my tworzymy Kościół, my jesteśmy członkami Kościoła – św. Paweł posługuje się często właśnie tym porównaniem – to nie można brać tego dosłownie. Bo tak samo jak palec jest częścią organizmu ludzkiego, ale częścią odrębną, jednym członkiem, to znowu my, mówiąc o naszej przynależności do Kościoła, nie możemy pojmować Kościoła jako sumy wszystkich członków. To znowu ta głęboka tajemnica, nie zawsze przez nas uchwytna. Tak jak Chrystus jest cały, niepodzielny, w całej hostii i w każdej jej cząsteczce, tak samo i my stanowimy Kościół. Wspólnie razem tworzymy Ciało Chrystusa w każdej jego cząstce. I to pozostaje dla nas głęboką tajemnicą.

Wspólnota Kościoła

Trzeba wnikać w sprawy Kościoła, a równocześnie zrozumieć, że właśnie poprzez Kościół i tylko poprzez Kościół mamy możność nawiązania kontaktu z Bogiem, z Chrystusem. I tu znowu ważny moment do refleksji: w naszej codzienności jesteśmy indywidualistami. W książkach ascetycznych można spotkać określenia typu: ja i Bóg; Bóg sam i ja sam; reszta wszystko nieważne. Takie indywidualistyczne skoncentrowanie się na relacji Bóg – ja: ja przyjmuję Boga i cały świat mnie nie obchodzi; Bóg jest skoncentrowany na mnie i On mnie kocha.

Musimy sobie uświadomić, że Bóg w swoim zbawczym planie objął całą ludzkość. Nikogo z niej nie wyłączył. Bóg stworzył przez Jezusa Chrystusa społeczność, którą zbawia, w której zbawia i poprzez którą zbawia. My się nie zbawimy indywidualnie. To wykluczone. Nikt z nas indywidualnie do Boga nie dojdzie, jak tylko przez Kościół. I my tę tajemnicę musimy zrozumieć.

Chciałbym, byśmy sobie uświadomili przede wszystkim, że włączeni jesteśmy w ogromną tajemnicę. I przeżywamy więcej niż to, co się nam z zewnątrz narzuca. Przeżywamy nie tylko przemiany zachodzące w Kościele: liturgiczne, strukturalne, takie czy inne, konferencje biskupów na takim czy innym poziomie, lecz przede wszystkim przeżywamy tajemnicę samego Chrystusa, w którego jesteśmy wszczepieni przez Kościół.

Chciałbym, żeby do naszej świadomości dotarło, że naszą rzeczywistością nie jest jedynie narzucone nam środowisko, które nas nieraz może „przyciska”, ogranicza naszą swobodę, wolność. Nie tylko to jest naszą rzeczywistością. Moją rzeczywistością jeszcze bardziej jest żyjący Chrystus, w którego jestem włączony. Realnie, rzeczywiście, prawdziwie! Bardziej realnie aniżeli w swoją rodzinę. Bardziej realnie aniżeli w inne powiązania, jakie mnie łączą z ludźmi. Jestem włączony w rzeczywistość Bożą i w tej rzeczywistości żyję.

To w naszej świadomości jest dosyć zasypane i przygniecione doczesną rzeczywistością, rzeczywistością ludzką, która nas ze zrozumiałych powodów tak bardzo absorbuje. Zbytnio się na niej koncentrujemy. Gdybyśmy przynajmniej w takiej mierze, w jakiej oddziaływa na nas rzeczywistość doczesna, mieli świadomość rzeczywistości nadprzyrodzonej, w którą jesteśmy włączeni nie mniej realnie, to byśmy po prostu odczuwali ustawiczną euforię. Mielibyśmy bezsprzecznie tę świadomość niezmiernego, bezpośredniego, stałego i żywego kontaktu z Chrystusem.

Można tutaj mnożyć porównania prześwietlenia nas promieniami. Nieraz stajemy między dwoma źródłami, które przesyłają sobie promienie, korzystamy na przykład z aparatu rentgenowskiego. I przez nasz organizm te promienie przechodzą, a my ich zupełnie nie czujemy. One jednak są, realnie, rzeczywiście. Dokonują w nas zmian, działają na nas. I tak samo, bez przerwy, stale dzieje się z Bożą rzeczywistością w nas. Ona w nas jest, działa, przepromieniowuje, wprowadza przemiany.

I można by od czasu do czasu uświadomić sobie to, z czego często nie zdajemy sobie nawet sprawy: ot, przechodzimy ulicą, mija nas człowiek, taki prosty, zwykły, pospolity, który może z wyglądu nie budzi żadnego zaufania, wręcz przeciwnie. Czasem wzruszamy ramionami, bo rodzi w nas jakąś odrazę. A tam przechodzi obok nas tajemnica współżycia z Bogiem, realny Boży świat, w którym coś się dokonuje. Bóg wychodzi z inicjatywą do tego właśnie konkretnego człowieka. Bóg w nim działa.

Nie jesteśmy zaszokowani, nawet w naszym rozumowaniu, tym, co się dzieje na ołtarzu: przemiana chleba w Ciało Chrystusa. Przechodzimy do porządku dziennego nad tym, co się dzieje w nas – jeszcze coś większego. Stale, aktualnie, bez przerwy. We mnie i w każdym człowieku, który jest obok mnie. Jesteśmy wtopieni w Bożą rzeczywistość. I to jest realność. To jest mój świat.

Jeżeli się zatrzymuję tylko na świecie doczesnym, to jest niepełna rzeczywistość. To jest tylko cząsteczka. To musi dotrzeć do naszej świadomości. Musimy sobie uświadomić swoją tajemnicę. Każdy z nas z osobna. Prawdziwą tajemnicę, życiową tajemnicę. To znaczy – moją łączność z Bogiem. Ta tajemnica musi być przeżyta. Musi być zrozumiana, uchwycona, ale przede wszystkim musi być przeżyta. Mnie się zdaje, że właśnie przeżycia tej tajemnicy brakuje nam nieraz na co dzień – że my jesteśmy tak realnie, tak rzeczywiście włączeni w Boży świat.

Prośmy więc Boga, by za Jego łaską pomógł nam uświadomić to sobie i przeżyć tę tajemnicę. Żeby ona nie tylko była dla nas teorią, ale przede wszystkim żebyśmy nią żyli. Prośmy, by Bóg głęboko zakorzenił w nas tę świadomość, aby z naszego wnętrza dotarła do naszej rzeczywistości zewnętrznej, niemalże na naszą powierzchnię. By skierowany do nas uśmiech Boży, jak uśmiech matki do dziecka, wywołał w nas pełnię Bożej rzeczywistości. Amen.