Prawdziwe świeczki na choince

Tygodnik Powszechny 52/2011 Tygodnik Powszechny 52/2011

Dziś prezentem dla innych jest czas. Pora roku sprzyja. Trzeba się spotkać, dodawać sobie animuszu, zjeść i wypić, pośpiewać i się pomodlić, żeby dotrwać do wiosny.

 

Roża Thun: Najbardziej niezwykła Wigilia? Wszystkie były niezwykłe, ale jedną z nich spędziłam w Nepalu. Pojechałam tam w latach 90. z mężem i trójką dzieci. Franz pracował w Katmandu – był koordynatorem projektów humanitarnych, Niemcy robili ich wtedy sporo. W Nepalu mieszkają buddyści i hinduiści, tak więc nie obchodzi się tam Bożego Narodzenia, to normalny dzień roboczy.

Pracodawcy Franza sprowadzili z Europy prawdziwe iglaste choinki. My także otrzymaliśmy jedno drzewko – powiesiliśmy na nim śliczne tamtejsze dekoracje. Na wieczerzę wigilijną zaprosiliśmy znajomych i poznanych turystów, była Polka z nepalskim mężem – kuzynem królowej, Niemka, żona Szerpa, z Nowego Jorku przyjechał też mój brat z żoną – na lotnisku zaginęły ich bagaże, w których był mak potrzebny do polskich tradycyjnych potraw. No i ubrania Jana. Sprowadziliśmy więc krawca – Nepalczycy świetnie szyją, na ogół siedząc na ulicy. Są niscy, a Jan jest bardzo wysoki – pamiętam krawca, który mierzył go, stojąc na krześle.

W Nepalu pod koniec grudnia kwitną gwiazdy betlejemskie, tyle że te krzewy są wielkości jabłonek. Wtedy nie mają już zielonych liści, zostają na łodygach tylko czerwone płatki. O tej porze roku jest tam bardzo przejrzyste błękitne niebo, więc te purpurowe płatki prześwietlały promienie słońca, a na horyzoncie widać było ośnieżone Himalaje – olśniewające.

Katarzyna Kubisiowska, Artur Sporniak: A pasterka gdzie się wtedy odbyła?

To była Msza odprawiona po południu przez amerykańskich jezuitów, którzy przebywali na misji. Odbyła się w takim zwykłym pokoju, z zewnątrz nieoznakowanym, aby nie siać podejrzeń o nawracanie i aby nie narażać Nepalczyków. W Nepalu nie używa się stołów, zatem ołtarz był niski, kapłani siedzieli za nim na poduszkach po turecku. Buty zwyczajowo zostawiało się na zewnątrz, paliły się kadzidełka, a po wyjściu z Mszy dostawało się tikę, czerwony proszek wymieszany z wodą – to, co Hinduiści noszą na czołach po odprawieniu modlitw.

Byliśmy tam jeszcze za panowania króla Birendry, który później, już po naszym wyjeździe, został zabity przez swojego najstarszego syna. Książę Dipendra podobno nie chciał się podporządkować decyzjom rodziców dotyczących jego przyszłego małżeństwa i w czasie obiadu otworzył ogień z pistoletu maszynowego, zabijając dziewięcioro członków najbliższej rodziny, a na końcu siebie. W każdym razie wierzono, że król Birendra jest wcieleniem boga Wisznu. Każdy, kto zmieniłby wyznanie, a także ten, który do tego doprowadził, trafiłby do więzienia. Jezuici nie chcieli narażać Nepalczyków na kłopoty, więc nie prowadzili ewangelizacji, tylko z nimi po prostu byli: prowadzili szkoły, pomagali. Bardzo mądrzy i głęboko doświadczeni ludzie, mówili piękne kazania.

Czy Nepalczycy pytali o Boże Narodzenie?

Kriszna, który nam gotował i w ogóle prowadził dom, pytał o różnice między naszą religią a hinduizmem. Zaczęłam mu tłumaczyć, że w chrześcijaństwie nie ma kast, wszyscy jesteśmy równi wobec Boga od początku życia do jego końca. Ogromnie go to rozbawiło. „Przecież ja widzę gołym okiem, że jedni są biedni, a inni bogaci” – mówił. Drugiej rzeczy, której nie mógł pojąć, to jeden Bóg. Hinduizm ma ich mnóstwo, a do tego dochodzą wcielenia bogów w ludziach. Zawsze mnie zastanawiało, jak Nepalczycy nad tym tłumem boskim panują. Jakiś kamień uznają za boga, przechodzą dostojnie po jego prawej stronie i wiedzą, że to właśnie ten kamień, a nie żaden inny. Inny kamień, bardzo do niego podobny, bogiem nie jest. Trudno się w tym połapać.

Kriszna był przekonany, że naszym bogiem jest to drzewko bożonarodzeniowe, któremu, jego zdaniem, oddawaliśmy cześć.

A które święta najbardziej Panią poruszyły?

Te ostatnie, spędzone w Nowej Zelandii. Pojechaliśmy do naszej córki Maryni, która pracowała w detoksie dla kryminalistów. Pojechała tam specjalnie ze względu na nowatorski program „sprawiedliwość naprawcza”. Dawał on szansę np. ludziom, którzy popełnili przestępstwo wskutek głodu narkotycznego. Jeśli w trakcie procesu deklarowali, że chcą przejść odwyk, to trafiali do specjalnego więzienia, gdzie byli odtruwani i przechodzili terapię. Założenie programu jest takie, że jak się wyciągnie tych ludzi z narkomanii, to pomaga się im wyjść ze świata przestępczego.

Samą Wigilię spędziliśmy nad morzem – choinkę zrobiliśmy, dekorując liście palmy. A w dzień Bożego Narodzenia pojechaliśmy z Marynią do Auckland. Poszliśmy na Mszę do kościoła, gdzie, ku mojemu zdumieniu, siedzieliśmy pod tabliczką upamiętniającą w języku polskim ofiary Katynia. Okazało się, że tam mieszka mnóstwo Polaków – dzieci zesłańców syberyjskich, którzy wyszli z Rosji wraz z armią Andersa. Mówi się o nich „dzieci z Pahiatua”. W 1944 r. dotarły one statkiem do brzegów Nowej Zelandii, część z nich osiadła tam na zawsze, część wróciła do rodziców, jeśli przeżyli.

Potem wszyscy poszliśmy na przyjęcie do ratusza. W pierwszy dzień świąt burmistrz rok w rok udostępnia go organizacji społecznej, urządzającej dla ubogich obiad bożonarodzeniowy. Obsługują ich kelnerzy-wolontariusze, Marynia do tego zgłosiła całą naszą szóstkę. Mieliśmy się stawić w ciemnych spodniach i jasnych koszulach, już na miejscu dostaliśmy ogromne fartuchy. Stoły były cudownie nakryte, w każdej sali grała orkiestra. W pewnym momencie otwarły się drzwi i wparował tłum biedaków z Auckland i okolic. Wypucowani, elegancko ubrani, a jednak przynieśli ze sobą charakterystyczny zapach biedy. Burmistrz witał się z każdym z nich. Ci biedni ludzie mieli ze sobą torby plastikowe, do których pod stołami chyłkiem chowali smakołyki. Organizatorzy, oczywiście, byli na to przygotowani: jedzenia nie zabrakło, a na koniec jeszcze każdy dostał paczkę z prezentem.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...