Proszę księdza, wypraszam sobie…

Życie duchowe Lato/2015 Życie duchowe Lato/2015

Z Wawrzyńcem Grotkiem SJ, kapelanem w Areszcie Śledczym Warszawa-Mokotów, rozmawia Jacek Siepsiak SJ

 

Jest Ojciec kapelanem więziennym i na co dzień pracuje w środowisku, w którym chyba nietrudno o prowokację i obrazę… Czy często zmuszony jest Ojciec użyć „mocnych” argumentów?

Kapelanem więziennym jestem od ponad czterech lat i wydaje mi się, że mam w sobie dużo „świętej cierpliwości”. Nie zdarzyło mi się jeszcze ani krzyczeć na osadzonych, ani wygrażać pięścią, jak czynił ponoć jeden z moich poprzedników. Zdarza mi się natomiast zażartować, powiedzieć coś dosadniej i nazwać rzeczy po imieniu, zwłaszcza w czasie spowiedzi.

Kiedy na przykład słyszę od penitenta: „Zgrzeszyłem przeciw wszystkim przykazaniom Dekalogu”, to od razu pytam: „Bracie, ile osób zabiłeś?”. Wtedy najczęściej spowiadający się mówi: „A nie, ja taki nie jestem…”. To z mojej strony rodzaj prowokacji, która pozwala przejść z poziomu ogólników na poziom bardziej szczegółowy, by penitent zobaczył swoje życiowe błędy i dostrzegł, co trzeba zmienić. Spowiadając się z ogólników, nie widzimy potrzeby poprawy. A tu potrzebny jest konkret, ponieważ tylko nazywając rzeczy po imieniu, mamy szansę dotrzeć do więźnia, poruszyć go i zmobilizować do nawrócenia.

Ważne jest też bezpośrednie odwołanie się do życia osadzonych. Kiedy dealer usprawiedliwia się i mówi, że sprzedawał narkotyki, ale nie pod szkołą podstawową i nie pod gimnazjum, tylko pod liceum i wyżej…

Ma zatem jakieś zasady…

No tak, ale skoro to takie fajne, pytam od razu, czy zanim go złapali, schował coś dla swojej żony i dzieci. Poza tym czy ma pewność, że ci, którym sprzedawał, nie dealerowali wśród gimnazjalistów i uczniów podstawówki. Więźniowie popadają nieraz w swoisty typ obłudy: jestem dobry dla swojej rodziny, poza domem to co innego: mogę krzywdzić innych, bo to obcy. Dosadne nazywanie rzeczy bez owijania w bawełnę pozwala wytrącić ich z tej swoistej schizofrenii. Chrześcijaństwo to przecież także miłość bliźniego, nie tylko najbliższej rodziny.

Staram się też dotrzeć do więźniów przez humor. Kiedy w celi wisi zdjęcie roznegliżowanej kobiety, pytam w żartach, czy to ktoś z rodziny, siostra, żona, narzeczona… Więźniowie oczywiście zaprzeczają i mówią, że plakat wisi, bo coś muszą mieć na ścianie. Proponuję wtedy kalendarz z krajobrazami. Chcę przez to dać im trochę do myślenia. Dotarcie do więźniów jest bardzo ważne, ponieważ więzienie to dla nich nieraz jedyna okazja do rozmowy duchowej, spowiedzi czy modlitwy. Często słyszę od więźniów: „Ostatni raz u spowiedzi byłem, jak tu byłem…”: osiem, siedem lat temu. To trochę tragikomiczne, ale wielu z nich prawdziwe życie w wymiarze duchowym prowadzi w więzieniu, a nie na wolności.

Mają wtedy czas na refleksję…

Więzienie jest dla człowieka sytuacją graniczną, zmuszającą do pochylenia się nad swoim dotychczasowym życiem. To smutne, ale nieraz więźniowie otwierają się na Boga dopiero w czasie odsiadki. Na wolności nie potrzebują ani modlitwy, ani spowiedzi. Świat zamyka ich na Boga.

Z czego to wynika? Czy wyrok staje się impulsem do zmiany?

Niezbadane są Boże wyroki… Może sprzyja temu również łatwy dostęp do posługi kapelana. Duża grupa osadzonych chętnie z niej korzysta. Również z tego względu, że rozmowa z księdzem – ale też z lekarzem czy pielęgniarką – to rozmowa z kimś z zewnątrz. Więźniowie bardzo cenią sobie spotkania z kimś spoza świata więziennego. To dla nich swoista „atrakcja” w ciągu dnia i powiew wolności: bo ktoś spoza krat porozmawiał z nimi, zapytał, jak się czują, poświęcił im swój czas.

Zdarza się, że w rozmowie ze mną pytają o rzeczy naprawdę podstawowe, na przykład dlaczego w piątek nie można jeść mięsa. Być może pytają, bo rzeczywiście nie wiedzą, ale czasami mam wrażenie, że chcą mnie tylko zatrzymać i trochę „podyskutować”. Choć rzeczywiście wiedza religijna niektórych jest naprawdę bardzo skromna. Któregoś roku w środę popielcową chodziłem po celach i posypywałem głowy popiołem. Wszedłem do jednej z cel i nawiązała się mniej więcej taka rozmowa: – „Bracie, czy życzysz sobie posypania głowy popiołem?”. – „Nie, proszę księdza, bo nie byłem u spowiedzi”. – „To się nawet dobrze składa, bo to jest zewnętrzny znak nawrócenia dla wielkich grzeszników”. – „Proszę księdza, wypraszam sobie, ja taki nie jestem”. – „Średni też się załapią”. – „To poproszę”.

Nieświadomie użył Ojciec „mocnych” słów…

W tym przypadku osadzony był ostrożny, pomylił tylko posypywanie głowy z Komunią. Zdarza się jednak, że osadzeni chcą przystąpić do Komunii bez spowiedzi. Zawsze mówię wówczas: „Bracie, Komunia jak najbardziej, ale najpierw trzeba uporządkować swoje sprawy przez sakrament pojednania”.

W rozmowach z osadzonymi nie używam więc dosadnego, „mocnego” słownictwa, ale nazywam rzeczy po imieniu. Mówię na przykład: „Bracie, jeśli skrzywdziłeś kogoś, obcinając mu paznokcie z palcami, to nazwij rzecz po imieniu. Palce temu człowiekowi już nie odrosną, ale masz obowiązek modlić się i prosić dla niego o Boże błogosławieństwo”. Osadzonymi trzeba nieraz poruszyć, by mieli świadomość, że za swoje czyny muszą odpokutować. I nie chodzi tu tylko o odprawienie zadanej przez księdza pokuty, ale o zadośćuczynienie: Bogu i bliźniemu.

Odprawianie zadanej pokuty bez refleksji dotyczącej potrzeby zadośćuczynienia za popełnione grzechy to problem dotyczący nie tylko środowiska więziennego.

Tymczasem pewne krzywdy trzeba wynagrodzić i uświadomienie tego penitentom może być wstrząsem…

Na ile więźniowie uważają karę pozbawienia wolności za „zemstę” społeczeństwa, strach przed przestępcą, a na ile to dla nich okazja właśnie do pokuty i zadośćuczynienia?

Często więźniowie nie mogą naprawić popełnionego przez siebie zła w sposób wymierny. Nie mogą wyrównać straty: nie mają już skradzionych pieniędzy, bo je wydali, czy skradzionego samochodu, bo auto zostało rozbite. Więźniowie mają natomiast dużo czasu i zachęcam ich, by wykorzystali go na modlitwę za skrzywdzonych przez siebie ludzi, by straty, jakie ponieśli, jak najszybciej wyrównało Boże błogosławieństwo. Nieraz więźniowie mówią: „Proszę księdza, ja mam takie grzechy, o których nie wie wymiar sprawiedliwości”. Odpowiadam wtedy: „Bracie, niech czas w więzieniu będzie dla ciebie zadośćuczynieniem za nie”.

Zachęcam, by wyrok i pobyt w więzieniu osadzeni potraktowali właśnie jako czas na przemyślenie, rachunek sumienia, modlitwę i szukanie sposobu zadośćuczynienia skrzywdzonym. Nigdy nie mówię, ile różańców czy litanii mają odmówić. Chodzi mi jedynie o to, by mieli świadomość, że w jakiś sposób muszą spłacić swój dług. Zdarzyło mi się raz czy drugi, że ktoś przyszedł i powiedział: „Proszę księdza, napisałem listy z przeprosinami do ludzi, których skrzywdziłem”. W jednym przypadku mam co prawda podejrzenie, że listy zostały wysłane, by wykazać się przed sądem, ale może się mylę.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...