Zabrani w kamasze

Internowani w wojskowych obozach specjalnych w czasie stanu wojennego muszą być wyrozumiali dla władz III RP. Oficjalnie nie zostali uznani za represjonowanych, a ich wnioski o odszkodowania sądy traktują w rozmaity sposób. Jedne je przyznają, ale większość odmawia. Niedziela, 25 października 2009



Kilkudziesięciu izolowanych jesienią 1982 r., pod pozorem ćwiczeń wojskowych, zdecydowało się wystąpić o odszkodowania. Powoływali się i wciąż powołują na tzw. ustawę lutową, która dała prawo do rekompensaty osobom internowanym.

Tyle że w przeciwieństwie do nich, działacze, których w stanie wojennym wcielono do wojska, często odchodzą z sądu z kwitkiem. Ich wnioski sędziowie traktują w bardzo różny sposób. Nie do końca jest to ich wina. – Nie mamy prawa wydać innej decyzji – tłumaczą często. Twierdzą, że są po stronie wnioskodawców moralnie, ale nie formalnie. Wszak ustawa mówi o uwięzionych w ośrodkach dla internowanych. O obozach wojskowych nie wspomina ani słowem.

Tymczasem – jak podkreśla Józef Pintera, przewodniczący Stowarzyszenia Osób Internowanych Chełminiacy 1982 – powołania na ćwiczenia były tylko pretekstem. – W rzeczywistości była to druga fala internowania. Tego ani Sejm III RP, ani sądy wciąż nie chcą przyjąć do wiadomości – ocenia.

Ze względów formalnych

Problem dotyczy ok. półtora tysiąca osób, w większości działaczy „Solidarności”. Gdy w listopadzie 1982 r. podziemie wezwało do protestów, komuniści potraktowali sprawę poważnie. Na najwyższych szczeblach władzy zapadła decyzja o wyprzedzającej je brance. Rozkazano wojewódzkim szefom SB pilnie wytypować osoby podejrzane o działalność w opozycji. Wykazy trafiły do wojskowych komend uzupełnień w całym kraju.

Pobór pod pozorem ćwiczeń pozwalał na uniknięcie przepełnienia ośrodków internowania, a władze starały się o poprawę wizerunku na forum międzynarodowym. Osadzono ich w kilku obozach, z reguły daleko od miejsca zamieszkania. Największą grupę – w Czerwonym Borze k. Łomży i Chełmnie nad Wisłą. Była ostra zima, a osadzeni mieszkali przez trzy miesiące w namiotach, barakach albo w wagonach kolejowych.

Marek W., dawny działacz „Solidarności” z Łodzi, został skierowany do Chełmna. Nie miał wątpliwości, że to represja za działalność związkową, bo w obozie byli tylko działacze „Solidarności”. Gdy zwrócił się – tak jak osoby internowane – o zadośćuczynienie od państwa, sąd odrzucił wniosek. – Brakuje decyzji o internowaniu, a to wymóg formalny, który musi być spełniony – tłumaczył sędzia. – Poza tym – ocenił – państwo, powołując rezerwistów, działało zgodnie z obowiązującą wtedy ustawą o powszechnym obowiązku obrony...

– Obowiązująca ustawa dzieli ludzi na lepszych i gorszych. Jej twórcy mieli na myśli wszystkich pokrzywdzonych w czasie stanu wojennego, a sędziowie czepiają się względów formalnych – denerwuje się Pintera.

Sędziowie oddalili m.in. wniosek Stanisława Szukały, dziś szefa słupskiej „Solidarności”, dawnego więźnia obozu w Chełmnie. – Pieniądze chciałem przeznaczyć na pomoc kolegom, którzy są w potrzebie. Wniosek był wyrazem solidarności z innymi, którzy zwrócili się o odszkodowania, ale także formą nacisku, aby uznano obozy za formę represji. Sąd nie chciał uznać tego, że było to faktyczne internowanie pod pozorem ćwiczeń, trzymał się literalnie przepisu ustawy – mówi.





«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...