Anonimowa wolność słowa?

Jakiś czas temu w felietonie zamieszczonym w portalu „Interia” zaprotestowałem przeciwko pełnej anonimowości blogerów, odwołując się do głośnego sporu pomiędzy blogerką Kataryną a redaktorami „Dziennika”. Przewodnik Katolicki, 5 lipca 2009



Sporu, który na krótko rozpalił emocje, szczególnie w redakcjach „Rzeczpospolitej” i „Dziennika”, i wygasł. Jeszcze 23 czerwca pospierali się na łamach „Rzeczpospolitej” Igor Janke i Piotr Semka, ale w istocie dyskusja wygasła. Szkoda, bo spór dotyka samej istoty problemów współczesnej demokracji.

Przeobrażenia demokracji

Analizując mechanizmy demokratyczne, widzimy wyraźnie, że następuje głębokie przeobrażenie współczesnej demokracji przedstawicielskiej. Obserwując Silvio Berlusconiego, ale również Baracka Obamę czy liderów polskiej sceny politycznej widzimy, że fundują nam oni spektakl medialny. Demokracja stała się demokracją telewizyjną.

A już za rogiem czyha kolejna jej odmiana – demokracja internetowa. Jeżeli upowszechni się zwyczaj głosowania przez internet (a już obecnie jest to możliwe np. w Estonii), nie będzie przeszkód dla powszechnego systemu referendalnego. Zapytanie obywateli o zdanie w dowolnej sprawie jest przecież bardziej demokratyczne niż posługiwanie się sondażami. I być może w tym kierunku zmierzamy. Zwłaszcza że poważna debata publiczna opuszcza telewizje i gazety zafascynowane kolejnymi „tańcami z...”, na rzecz internetu.

A skoro tak, to debata dotycząca tożsamości najbardziej znanej polskiej blogerki staje się sporem o charakterze fundamentalnym w sferze ważnej i dosyć słabo zdefiniowanej, czyli wolności debaty sieciowej i jej ograniczeń. Pierwszy odruch normalnego obserwatora jest taki, że ma się ochotę krzyknąć: „A odczepcie się od biednej Kataryny!", gwarancją internetowej wolności jest przecież prawo do anonimowości w sieci. Po chwili przychodzi pytanie, czy jednak tak pojmowana wolność nie jest psuciem debaty publicznej?

Komentarze czy pomówienia

Nawet pod dosyć spokojnymi tekstami, publikowanymi przeze mnie w INTERIA.PL, pojawiają się regularnie komentarze czule określające mnie mianem a to „agenta komuny", a to „pieska Sikorskiego". Rzecz jasna, intencje, którymi się kieruję, są wyłącznie złe i wynikają z poleceń, jakie otrzymuję od wrażych ośrodków. Czytając takie komentarze, miałoby się ochotę zapytać Autorów o powody ich nienawiści (lub źródła głupoty). Ale zwykle mamy do czynienia z nickiem. No dobrze, takie są koszty aktywności publicznej.

Zapewne wszystkim nam się zdarza w prywatnych rozmowach powiedzieć, że X to krętacz i złodziej, Y jest ubekiem, a Z zrobiła karierę dzięki walorom swojego ciała a nie intelektu. Natomiast nie powtórzymy tego publicznie, bo narazimy się na proces sądowy, a co najmniej na obicie pyska przez - powiedzmy – wielbiciela panny Z.

Nawet tabloidy zaprzestają już brutalnych pomówień po zapłaceniu solidnych odszkodowań. Mogą sobie na nie natomiast pozwolić anonimowi komentatorzy i blogerzy. Jeśli nie wyeliminujemy chamstwa spod publikowanych w internecie tekstów, to coraz więcej autorów będzie wycofywało się z debaty. Inaczej mówiąc, zaraza, która odstręcza przyzwoitego człowieka od lektury tabloidów i obserwowania żenujących kłótni polityków w TV, zainfekuje i zawłaszczy nowe medium, jakim jest internet.

Czymś innym jest jednak przypadek blogera systematycznie komentującego rzeczywistość. Wydaje się, że dopóki są to opowieści o kłopotach z doborem tipsów albo zwierzenia zmartwionej mamy trzylatka, to wszystko jest w porządku. Ale gdy blog dotyka debaty publicznej, szczególnie ad personam - a to jest przypadek sporu Kataryny z ministrem Czumą - autor powinien być gotowy na ujawnienie swojej tożsamości.



«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...