Kraj za metropolią

Niedziela 30/2010 Niedziela 30/2010

Od wielu lat mam merytoryczne zastrzeżenia do tych partii, które w swoich programach deklarują „reprezentację wszystkich Polaków”, a bagatelizują kwestie wsi i rolnictwa

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Pani Doktor, dlaczego w wyborach prezydenckich, i to już w pierwszej turze, polska wieś tak gremialnie poparła Jarosława Kaczyńskiego z PiS?

DR BARBARA FEDYSZAK-RADZIEJOWSKA:  – Nie powiedziałabym, że było to poparcie gremialne, ale rzeczywiście Jarosław Kaczyński zyskał poparcie 59 proc. mieszkańców wsi i 40 proc. mieszkańców miast. Dodajmy, że w liczbach bezwzględnych oznacza to poparcie 3,5 mln mieszkańców wsi i 4,3 mln mieszkańców miast. Proponuję więc rozwagę w kreowaniu stereotypowych uogólnień. Interesujący jest regionalny rozkład głosów oddanych na obu kandydatów. Jarosława Kaczyńskiego wybierały województwa „zakorzenione”, które nie przeżyły wielkich migracji, gdzie ziemia jest dziedziczona z dziada pradziada, czyli na Podlasiu, Lubelszczyźnie, w Małopolsce i Podkarpaciu... Tam mieszkają wyborcy, dla których bardzo ważne są takie wartości, jak: tradycja, patriotyzm, wiara i państwo. Niewiele było w tych wyborach pytań o religijność, jako że obydwaj główni kandydaci zadeklarowali, iż są praktykującymi katolikami – to jednak Jarosław Kaczyński, pytany o in vitro, okazał się bardziej posłusznym synem Kościoła niż Bronisław Komorowski.

– Dlaczego tak nikłe poparcie – także na wsi – uzyskali przedstawiciele wiejskich partii, Samoobrony, a zwłaszcza zasłużonego PSL?

– Trzeba by tu postawić pytanie, czy te tradycyjnie chłopsko-rolnicze partie są w stanie reprezentować dzisiaj rolników i wieś w sposób wystarczająco skuteczny. Po wejściu do Unii Europejskiej, gdy negocjowanie interesów rolnictwa musi się odbywać na poziomie premiera i ministra spraw zagranicznych, rolnicy i mieszkańcy wsi widzą – lepiej niż eksperci i dziennikarze – że potrzebują wsparcia takiej formacji politycznej, która będzie w stanie wyłonić życzliwego im premiera, a nie być tylko wiecznym koalicjantem, który co najwyżej może liczyć na stanowisko ministra rolnictwa…

– Jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej głosiła Pani Doktor tezę, że w Polsce „powinna powstać centroprawicowa formacja dbająca o interesy wiejsko-rolnicze”. Jest nią właśnie PiS?

– Nie miałam na myśli jakiejś nowej, specjalnej formacji politycznej. Od wielu lat mam merytoryczne zastrzeżenia do tych partii, które w swoich programach deklarują „reprezentację wszystkich Polaków”, a bagatelizują kwestie wsi i rolnictwa, zakładając, że za ten fragment Polski powinny odpowiadać albo Samoobrona, albo PSL, czyli „zawodowo-związkowe” partie chłopskie.

– Uważa Pani, że te „zawodowo-związkowe” partie nie mają już żadnych szans?

– W państwach europejskich partie ludowe współtworzą dzisiaj formacje centroprawicowe. W Polsce zawodowo-rolniczy elektorat będzie się stopniowo zmniejszał, ponieważ mieszkańcy wsi już obecnie stanowią bardzo zróżnicowaną grupę społeczno-zawodową. Dzisiaj z rolnictwem jako źródłem utrzymania tak naprawdę związanych jest ok. 30 proc. jej mieszkańców. Oznacza to, że o interesy tej grupy trzeba dbać tak, jak się dba o interesy nauczycieli, młodzieży, rodzin wielodzietnych… I nie można tej grupy dłużej marginalizować, i przesuwać poza obszar zainteresowania dużych partii politycznych, jak to się w Polsce zazwyczaj działo i nadal dzieje. Formacja polityczna, która chce w Polsce wygrywać wybory i sprawować władzę w interesie wszystkich obywateli, musi poznać i zrozumieć specyfikę problemów wsi i rolnictwa, musi włączyć ją do swojej debaty, musi mieć w swoim składzie takich polityków i kandydatów na stanowiska ministerialne, którzy będą w stanie profesjonalnie dbać o tę część Polski.

– To marginalizowanie i przesuwanie donikąd problematyki wiejskiej ma w Polsce chyba dość głębokie korzenie; polskie partie chłopskie bodaj nigdy nie były zbyt wpływowe, także w czasach przedunijnych...

– Ależ nie, czasami odgrywały naprawdę ważną rolę. W wyborach w 2001 r., tuż przed zakończeniem negocjacji akcesyjnych, za sprawą Samoobrony reprezentacja wsi w parlamencie (wraz z PSL) zyskała poparcie 20 proc. wyborców, co wymusiło na polskich negocjatorach bardziej zdecydowaną postawę. To Samoobrona „gardłowała” w tej sprawie, a PSL dzięki temu gardłowaniu lepiej negocjował. Leszek Miller miał świadomość, że jeżeli nie będzie słuchał Jarosława Kalinowskiego, który był wtedy ministrem rolnictwa, to w referendum akcesyjnym wieś i rolnicy powiedzą „nie”. Tamta mobilizacja wsi przełożyła się na lepszy wynik negocjacji akcesyjnych. Trzeba też przyznać, że zarówno PSL, jak i Samoobrona są formacjami, których politycy znają się na rolnictwie. Ale – żartobliwie rzecz ujmując – Samoobrona ma szczególnie trwałą „zasługę” polityczną. Uważam mianowicie, że to Andrzej Lepper zepsuł styl polskich elit i język debaty publicznej. Dzisiaj w lepperowskim stylu mówi Władysław Bartoszewski i filozof z Lublina – Janusz Palikot. Można nawet powiedzieć, że to Andrzej Lepper uformował polską elitę polityczną! A przecież powinno być odwrotnie. Ale żarty na bok.

– Ani PSL, ani Samoobrona nie są w stanie skutecznie zadbać o sprawy polskiego rolnictwa i, jak Pani Doktor mówi, powinny się tym wreszcie poważnie zająć duże formacje polityczne, a te nie dość dobrze rozumieją rolnictwo i wieś…

– Wszystkie partie, które mają zamiar reprezentować Polaków i wykraczać poza wąskie grupowe interesy, mają obowiązek potraktować mieszkańców wsi i rolników jako część polskiego społeczeństwa, którą trzeba rozumieć, znać, szanować i cenić. A niewątpliwie dzisiaj te największe formacje, czyli PO i PiS, bardzo się różnią pod tym względem.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...