Zafundowano im „złotą” jesień

Przewodnik Katolicki 17/2011 Przewodnik Katolicki 17/2011

Któż z nas nie chciałby mieć spokojnej starości? Przez całe życie staramy się na nią zapracować. Okazuje się jednak, że mimo naszych usilnych starań nie wszystko da się przewidzieć.

 

Kiedy Edward Gierek w latach 70. pytał: „No to jak, pomożecie?”, ludzie głośno odpowiadali: „Pomożemy!”. I rzeczywiście popierali swoje słowa czynami, m.in. powierzając ciężko wypracowane pieniądze PZU i wykupując polisy tzw. rent odroczonych czy polisy posagowe dla dzieci. Tymczasem państwo zawiodło. Jego polityka doprowadziła do szybkiego spadku wartości pieniądza. Niestety, przy zawieraniu umów z ubezpieczycielem nikt nie przewidział załamania gospodarki i hiperinflacji. Cóż stało się potem? Skrupulatnie, zgodnie z rosnącą w zawrotnym tempie inflacją, podwyższano oprocentowanie kredytów, co wielu ludzi doprowadziło do bankructwa. Natomiast pieniądze, które obywatele w czasach PRL-u mieli zdeponowane w państwowych instytucjach finansowych, takich jak PZU, były waloryzowane niewspółmiernie do rzeczywistej zmiany siły nabywczej pieniądza.

Tylko to, co mi się należy

Przez 40 lat Zenon Morawski razem z żoną Stanisławą prowadzili prywatną piekarnię w Sulechowie k. Zielonej Góry. W tamtych, PRL-owskich czasach nikt nie chciał zatrudnić się u „prywaciarza”, więc właściciele pracowali po nocach, nie szanując swojego zdrowia. − Zależało mi na tym, żeby moja rodzina zawsze miała co jeść, bo jako dziecko przeżyłem straszny głód i biedę. W czasie wojny wysiedlono nas z Wielkopolski w Lubelskie i tam, w 1943 r., moich rodziców rozstrzelano. Zostałem sam  i mogłem tylko wspominać szczęśliwe dzieciństwo w naszej rodzinnej posiadłości w Karczewie – dodaje.

Pan Zenon przez lata pracy cały czas myślał też o zabezpieczeniu starości swojej i żony. Nie ukrywa więc, że kiedy pojawiła się możliwość wykupienia polisy ubezpieczenia renty odroczonej, która miała być wypłacana dożywotnio po osiągnięciu określonego w umowie wieku, chętnie z niej skorzystał. – W 1979 r. wpłaciłem na rentę odroczoną dla mnie i dla żony po 150 tys. zł. Wtedy za te wszystkie pieniądze można było wybudować dwa domki jednorodzinne. Byliśmy więc pewni, że na starość będziemy otrzymywali rentę, za którą spokojnie wyżyjemy – przyznaje dzisiaj 76-letni, schorowany człowiek. Panu Zenonowi świadczenia zaczęto wypłacać zgodnie z umową, gdy skończył 65 lat. Pierwsze, jakie otrzymał wynosiło... 12 zł. – Po procesie sądowym i zawarciu ugody z PZU obecnie dostaję 522, a żona 380 zł. Jak za to wyżyć, kiedy na same leki żony miesięcznie wydajemy tysiąc złotych? – pyta rozżalony. − Nie chcę jałmużny od państwa, tylko tego, co mi się słusznie należy – stwierdza pan Zenon, dodając, że czuje się dwukrotnie oszukany. Do dzisiaj bowiem nie odzyskał również rodzinnego majątku w Karczewie, który zabrało państwo.

Daliśmy się nabrać...

Szacuje się, że w całym kraju polisę renty odroczonej w latach 70. i 80. wykupiło kilkanaście tysięcy osób. Byli to głównie rzemieślnicy, ogrodnicy i rolnicy, którzy kiedyś nie byli objęci ubezpieczeniem społecznym i chcieli sobie w ten sposób zapewnić na starość środki do życia. Joanna Stolarz, obecnie mieszkająca w Poznaniu, dawniej prowadziła razem z mężem gospodarstwo rolne. – Po tym, jak mąż przeżył zawał serca, sprzedaliśmy je częściowo Skarbowi Państwa i w grudniu 1987 r. wpłaciliśmy na moją rentę odroczoną milion złotych – mówi pani Joanna. Rentę zaczęła pobierać po ukończeniu 55. roku życia, a więc w lutym 1992 r. Początkowo otrzymywała 80 zł miesięcznie. Od czterech lat, po ugodzie zawartej z PZU, dostaje 205 zł.

W podobnym okresie, bo w latach 1983–1987, Paweł Ziemecki z Czerwonaka wpłacił na rentę odroczoną  710 tys. złotych. − Agent, który sprzedawał mi polisę, tłumaczył, że wypłata zawsze będzie w wysokości mniej więcej średniej krajowej. Powinno więc to być w tej chwili ok. 2 tys. zł, a dostaję, po podpisaniu ugody z PZU 480 zł – wylicza Ziemecki.

Z kolei Alicja Adamska z Szamotuł w czasach PRL-u pomagała mężowi w prowadzeniu firmy. − ZUS nie uznawał wtedy współpracy małżonków jako pracy zawodowej. Abym zamiast emerytury miała jakąś rekompensatę dla siebie, mąż wpłacił mi na rentę odroczoną 100 tys. zł – tłumaczy. Pierwszą wypłatę pani Alicja dostała w 1991 r., gdy skończyła 55 lat. − To była szokująca suma 25 zł. Obecnie mam 186 zł renty. Żal, że człowiek tak dał się nabrać – przyznaje Adamska. Nie wnosi jednak sprawy do sądu, obawiając się „gehenny”, jakiej się tam spodziewa. Tak jej przynajmniej opowiadali ci, którzy się na to zdecydowali.

Pozostaje jedynie sąd

Trzeba przyznać, że sądy nie cieszą się powszechnym społecznym zaufaniem. Stąd też tylko część ubezpieczonych decyduje się na proces. Niestety, droga sądowa jest jedynym sposobem walki z ubezpieczycielem, a procesy kończą się różnymi ugodami. Bywa, że zasądzającymi kwoty niewiele większe od dotychczas otrzymywanych. Jak wyjaśniają bowiem specjaliści, PZU Życie, które przejęło renty odroczone po sprywatyzowaniu PZU, wypłaca świadczenie według zasady nominalizmu, a więc nie uwzględniając zmiany siły nabywczej pieniądza. Umówione sumy ubezpieczenia powiększone zostały jedynie o procent umowny i stąd w rezultacie świadczenia wypłacane są w kwotach o znikomej wartości.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...