Wiara w krainie cudów

Tygodnik Powszechny 27/2011 Tygodnik Powszechny 27/2011

Z takim świętym można wypić piwo, wypalić papierosa lub wytatuować go na ramieniu. Zawsze jest do dyspozycji i bez skrępowania można prosić go o każdy cud: od powodzenia w miłości po nowy samochód.

 

Święty ludowy w Argentynie ma ogromną moc i bezpośredni dostęp do Boga, choć gdy przyjrzeć się jego zwyczajnemu i grzesznemu życiu – czasem trudno zrozumieć dlaczego. W przypadku ludowej kanonizacji liczy się jednak nie życie, a śmierć. Nagła, tragiczna, w młodym wieku. Cierpienie wzrusza, więc ludzie zaczynają modlić się za dusze nieszczęśników, potem ofiarowują im swoje prośby i wierzą, że zostaną wysłuchane. Opowieści o niezwykłych zjawiskach szybko się roznoszą: tu ktoś ułoży o nowym santo piosenkę, tam powstanie jego kapliczka.

Vox populi, vox Dei. Dlatego tutejszy Akropol zapełniają kowboje, gwiazdy estrady, nieszczęśliwe kobiety oraz męczennicy rodem z kroniki policyjnej.

Bez wody na pustyni

Wygląda trochę jak aktorka: czerwona suknia, kruczoczarne, poplątane włosy, zamknięte powieki, blada skóra, ręce rozrzucone na boki. Nie żyje. Dlatego mówią na nią Difunta Correa – Zmarła Correa. Na imię miała Deolinda i jako święta ludowa ma najdłuższy staż w kraju – jest nią od lat 30. XIX w.

Jej kapliczki rozrzucone są od Ziemi Ognistej po wodospady Iguazú. Obfitują w nie zwłaszcza te regiony, gdzie niebiosa skąpią deszczu, a poznać je można po stosach plastikowych butelek z wodą, które w darze zostawiają wierni. Bo Difunta Correa umarła z pragnienia. Miasteczko Vallecito w prowincji San Juan, w pobliżu którego znaleziono jej ciało, dziś z tej śmierci żyje. Jest oazą dewocji i konsumpcji pośrodku suchej pampy i pagórków.

Deolinda musiała być szalona albo zdesperowana, że odważyła się pieszo wyruszyć na tę pustynię, w dodatku z niemowlęciem na ręku. Dziecko ssące pierś jest jej najważniejszym atrybutem. To dzięki niemu została świętą. W opinii ludzi Bóg sprawił bowiem cud i chociaż umarła, zachowała pokarm i zdołała podtrzymać niemowlę przy życiu. Uratowali je przejeżdżający w pobliżu gaucho (argentyńscy kowboje), których zwabił płacz małego.

Legenda mówi, że Deolinda uciekała przed miłosnymi zakusami komisarza policji, który wcześniej usunął z drogi jej męża, wysyłając go do jednostki stacjonującej w prowincji La Rioja. Nieszczęsna chciała tam dotrzeć. Dzisiaj jest bohaterką dewocjonaliów. Przedstawia się ją na zegarach, magnesach, tasiemkach – w towarzystwie Matki Bożej z Luján lub Kubusia Puchatka, w ołówku, gipsie, plastiku, mono lub full color, w sosie surrealistycznym lub w stylu manga.

Wierni modlą się: „Difunta, duszo błogosławiona, przez wzgląd na twą śmierć, może bardziej okrutną od mego życia, jesteś bliżej Boga. Pomóż mi, spraw dla mnie cud”. O cud proszą, udając się do grobu świętej – niektórzy na kolanach, składając śluby. Gdy sprawa zostanie załatwiona pomyślnie, znoszą jej dziękczynne cuda-wianki: od żeliwnych plakiet, przez suknie ślubne, ceramiczne kotki, aż po gipsy ze złamanych rąk i nóg. Świec pali się tu tyle, że zainstalowano specjalny kanał odprowadzający wosk.

Difunta traktowana jest jako opiekunka domowego ogniska, co wyraża się w postaci setek modeli domków, które zapełniają zbocza sanktuarium. Zrobione są z kamieni, drewna, blachy, niektóre dość prymitywnie – cztery ścianki i dach; inne z wiernością odtwarzają szczegóły w rodzaju anteny czy koloru tynku. Każdy jest podpisany: rodzina Sanchez, Olivares, Perez. Po miniaturowej osadzie błąkają się bezdomne psy.

Difunta Correa spełnia marzenia, więc w Vallecito na parillach (grillach) od rana smażą się kurczaki, kozły i wołowina.

Robin Hood z czerwoną chustą

Żywot ziemski Gauchito Gila dokonał się w pobliżu Mercedes w prowincji Corrientes w czasie argentyńskiej wojny domowej pod koniec XIX w. Od tego czasu odbiera cześć jako ludowy święty w tamtejszym sanktuarium i tysiącach przydrożnych kapliczek w całym kraju, które zadziwiają kowbojską fantazją. Kawałek blachy skrzyżowany ze starą oponą i fragmentem błotnika, ozdobiony kartonem po winie marki „Rey de copas”, paskiem klinowym, bateriami oraz naręczem papierosów. Do tego figurka albo obrazek.

Najważniejszy jest olbrzymi krzyż, który wyłania się zza głowy świętego – czytelny znak świętości, podkreślony niekiedy otokiem z promieni. Gauchito Gil ma wąsy, długie i ciemne włosy obwiedzione czerwoną opaską, nosi białą lub błękitną koszulę, bombachas de campo – typowe gauchowskie spodnie z szerokim pasem, a w ręku trzyma boleadoras, które służyły mu do rabowania bydła: oczywiście w szczytnym celu rozdania krów ubogim i potrzebującym. Najważniejszym bowiem faktem w biografii świętego jest ten, że po tym, jak brał udział w wojnie z Paragwajem i uciekł z wojska w czasie wojny domowej, został argentyńskim Robin Hoodem. Za to oraz za czerwień chusty, którą ma zawiązaną na szyi, pokochali go ludzie.

Pierwszym wyznawcą Gauchito Gila został jego zabójca. Ta podwójna rola przypadła jednemu ze strażników, którzy mieli odprowadzić kowboja do więzienia, a zamiast tego postanowili zaoszczędzić sobie drogi i pozbyli się aresztanta pod drzewem. Zanim oprawca zatopił nóż w szyi przyszłego świętego, usłyszał: „Gdy wrócisz do domu, oprócz rozkazu o moim uwolnieniu usłyszysz, że twój syn ciężko zachorował. Wezwij mnie wówczas i proś, bym wstawiał się przed Panem za twoje dziecko, ponieważ niewinnie przelana krew czyni cuda”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...