Salon mnie śmieszy

Niedziela 35/2011 Niedziela 35/2011

O polityce, obrażaniu Polski oraz o zbyt rustykalnej babci Józi i przystojnym strażaku – z aktorką Katarzyną Łaniewską rozmawia Wiesława Lewandowska

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Przez ponad pół wieku pracy zawodowej zawsze oprócz aktorstwa było w Pani życiu coś jeszcze – społeczne zaangażowanie, o którym świadczą liczne nagrody państwowe, medale, krzyże zasługi, ostatni (Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski) w 2007 roku… Skąd u Pani ta nieobojętność na świat poza teatrem i kinem?

KATARZYNA ŁANIEWSKA: – Z genów. Zawsze byłam społecznicą, bo wywodzę się z rodziny spółdzielców. Mój ojciec był spółdzielcą w prawdziwym tego słowa znaczeniu, tuż przed wojną zakładał oddziały „Społem”, za co Niemcy aresztowali go już 11 listopada 1940 r., zginął w Oświęcimiu… To po nim odziedziczyłam tę pasję do działania. Byłam w harcerstwie, potem na studiach w organizacjach młodzieżowych i – niestety – także w partii… To „niestety” mogę sobie, oczywiście, teraz powiedzieć, bo wtedy wierzyłam w sens takiego działania.

– Teraz myśli Pani, że nie było sensu?

– Też nie do końca… W tej mojej ówczesnej aktywności utwierdzali mnie, młodą dziewczynę, moi starsi profesorowie, żołnierze AK… Byłam więc radną w Radzie Narodowej w Komisji Kultury, dzięki czemu mogłam pomagać ludziom, choćby załatwiając warszawskie meldunki… Takie były wtedy czasy.

– A później były z tego powodu przykrości?

– Oczywiście, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Koledzy chętnie wyciągali mi tę jakoby wstydliwą przeszłość – były anonimy i szkalujące publikacje… A władze stanu wojennego gnębiły mnie bardziej niż tych kolegów, którzy wówczas przyłączyli się do naszego aktorskiego bojkotu, a nigdy wcześniej nigdzie się nie udzielali…

– W jaki sposób znalazła się Pani po tej dobrej stronie społecznej i politycznej barykady?

– To był, oczywiście, pewien proces dojrzewania, analizy sytuacji, w wyniku czego decyzja zaangażowania się w działania opozycyjne wydała się jedyną uczciwą postawą… A niezwykłym wyzwaniem było zaproszenie przez ks. Jerzego Popiełuszkę na Msze św. za Ojczyznę. To było wtedy coś tak wielkiego, jak znalezienie się na skrawku polskiej wolnej ziemi! Mówiłam w żoliborskim kościele mocne teksty, za co spalono mi samochód, tu, pod domem, na Kruczej… W ten sposób nas, aktorów bojkotujących wówczas media i występujących w kościołach, chciano zastraszyć.

– Nie zastraszono jednak!

– Tak, to rzeczywiście był niezwykły czas. Prawie 90 proc. całego aktorskiego środowiska brało udział w bojkocie, nawet młodzież wychodząca wprost ze szkoły teatralnej, która jeszcze nie zdążyła wejść do zawodu, nie pędziła natychmiast do telewizji po sławę i kasę. Wszyscy utrzymywaliśmy się wtedy wyłącznie z pracy w teatrach. A teatry byłe pełne, jak nigdy! Ludzie przychodzili nam dziękować, bili wielkie brawa za naszą postawę… I trzeba powiedzieć, że choć niektórzy z nas nie mieli nawet porządnych butów, to mieli jakieś niezwykłe poczucie wyższych, ważniejszych wartości. Nikt nie żałował pracy, czasu, zdrowia, by wędrować po kraju z patriotycznymi koncertami. Potworzyły się takie grupy artystyczne, które jeździły po całej Polsce. Podliczyłam, że wraz z przyjaciółką śpiewaczką Krysią Kwasowską, z Darkiem Zawadzkim i z różnymi muzykami byliśmy z programem aż w 460 miejscach. Grało się w kościołach, w domach parafialnych, w domach prywatnych. Od katedry wawelskiej po framugę w drzwiach pewnej izby pod Kraśnikiem…

– Ale swoim zwyczajem, nie tylko przecież tym „społeczno-politycznym” aktorstwem zajmowała się Pani w owym czasie?...

– No tak. Zajmowałam się mocnym knuciem w założonej przez Czesława Bieleckiego podziemnej Niezależnej Oficynie Wydawniczej „CDN”. Mój samochód, jeszcze przed spaleniem, służył do rozwożenia tzw. bibuły. Co tydzień woziłam „Tygodnik Mazowsze” z drukarni do tzw. dziupli… Wtedy też przydawały się aktorskie zdolności, które dwa razy uratowały mnie przed bardzo dużą wpadką… W tę podziemną pracę wciągnięta była cała moja rodzina, mąż i córka z zięciem. „CDN” wydał około 100 pozycji!

To była wielka przygoda.

– I jednak wielkie ryzyko, konieczność poświęcenia się. Niektórzy spędzili ten czas bojkotu po prostu na salonowych rozmowach…

– Tak, miałam świadomość ryzyka i kosztów. Bez wahania sprzedałam biżuterię po babci, ale pieniądze zabrali esbecy, gdy tuż przed Wigilią przyszli aresztować męża… Teraz sobie myślę, że może ja to wszystko robiłam jako rekompensatę za to, że byłam kiedyś w partii… A może przez pamięć o Powstaniu Warszawskim, które przeżyłam w Warszawie jako 10-letnia dziewczynka, może to była moja odpowiedź na ten żal, że nie mogłam walczyć razem z moim starszym o cztery lata bratem, który był w powstaniu łącznikiem? Po prostu wiedziałam, że nie można inaczej, że muszę, że powinnam.

– Czy dziś nie jest Pani czasami przykro, że przepadła gdzieś tamta atmosfera wspólnego działania, że nie ma już tamtego wspólnie myślącego środowiska?

– Trochę tak, ale tłumaczę to tym, że aktorstwo to zawód oparty na indywidualności. I dlatego też dziwię się temu dzisiejszemu stadnemu poparciu naszego środowiska dla jednej, obecnie jedynie słusznej opcji politycznej. Czasem wydaje mi się, że to nasze środowisko nie jest już takie odważne jak wtedy… Że dziś taki bojkot byłby niemożliwy, bo każdy jednak woli pieniądze niż ideały. Może dlatego większość środowiska aktorskiego jest dziś zdecydowanie prorządowa.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...