(Nie) warto rozmawiać

Tygodnik Powszechny 37/2011 Tygodnik Powszechny 37/2011

Żeby społeczeństwo trwało w swojej funkcjonalnej strukturze, świętych musi być mało. Wybieramy to, co jest łatwe do zaakceptowania.

 

Tomasz Ponikło: W kraju, gdzie większość z nas jest ochrzczona, przyznaje się do religii, regularnie praktykuje – nie rozmawiamy o sprawach wiary. Ani w rodzinie, ani z przyjaciółmi, ani w kontekście towarzyskim. Dlaczego?

Prof. Irena Borowik: Jest tak, jak gdyby rytuał nie wymagał wiary. Przekazywanie wiary w rodzinie i we wspólnotach kościelnych następuje poprzez praktykowanie, pilnowanie, a nawet kontrolę uczestnictwa w rytuałach. Zobaczyłam to w wywiadach biograficznych z młodzieżą: w domu nie ma rozmowy o wierze, jest wprowadzanie w formy religijności typu: „masz iść na Mszę”. W efekcie rodzi to rozdźwięk między rzeczywistymi przekonaniami a tym, jakie powinny one być, by pozostać w zgodzie z wyznawaną religią. To zaś, że „czyni się”, a nie mówi, na przekór stanowi i siłę, i słabość. Siłę, bo to model religijności praktykowanej, ale bezrefleksyjnej, ze słabym powiązaniem sfer codzienności, moralności i wiary. Ale daje poczucie stabilizacji i stanowi motor przekazu religijnego.

Wypełniając formę docieramy do treści?

Nie wiem, czy za praktyką stoi potrzeba docierania do treści. Dla wielu uczestniczenie we Mszy, wykonywanie gestów, np. znaku krzyża czy pojednania – samo w sobie ma charakter uświęcający. Nie treść, ale działanie, jego powtarzalność są ważniejsze, przez nie uobecnia się sacrum.

Wiara staje się rytuałem, a rytuał jest zamknięty w przestrzeni kościoła?

Niekoniecznie, bo jest też modlitwa indywidualna. Dzieci są jej uczone, ale jako formy do wypowiadania. Nawet przy tej okazji nie zdarzają się rozmowy o treściach wiary. Młodzi przyznają, że o tym się milczy. Wiara jako temat dyskusji pojawiała się w opowieściach badanych przeze mnie osób wyłącznie w przypadkach szczególnie pogłębionej religijnej formacji i – konwersji. Bo wówczas uzasadnić trzeba nie to, co jest, ale to, co się zmieniło. Tymczasem to, co jest – oczywistość tego, że jest się katolikiem, poza siłą, stanowi też słabość. Bo o tej sile decyduje masowość...

Ta siła wygasa?

Religijność bezrefleksyjna dobrze realizuje się w społeczeństwie, które zmienia się powoli i gdzie religię się dziedziczy. Dziś w miejsce powtarzalności mamy nieustanne zmiany.

Np. po upływie dwóch dekad wyższe wykształcenie posiada już nie 8, ale 30 proc. ogółu Polaków. Wielu emigruje, po kilku latach wracają, będąc innymi ludźmi po konfrontacji z obcym społeczeństwem. Wzrasta napięcie między wiarą bezrefleksyjną i tą, która wymaga aktywnego myślenia o własnym życiu.

Wiara jest w tym życiu punktem odniesienia?

Wyobraźmy sobie szeroką drogę, która po bokach ma dwa chodniki. W Polsce jest ok. 3 proc. niewierzących, nieco mniej członków mniejszości wyznaniowych, a ok. 95 proc. to zadeklarowani katolicy. Spośród nich jednym chodnikiem idą ludzie indyferentni religijnie, drugim – mocno zaangażowani. Pośrodku szerokim traktem sunie religijność kulturowa, 60-70 proc. wierzących. To osoby przywiązane do rytuałów, które kultywują na zasadzie oczywistości. Nie dręczy ich ani niepewność wiary, ani nie przeżywają ekscytacji nią. Nie mają też potrzeby zastanawiania się, dlaczego właściwie jest tak, jak jest.

Wiara jest żywą wartością dla 15-20 proc., którzy intensywnie nią żyją – to naprawdę bardzo dużo. Ich wiara jest spójna (w przeciwieństwie do pozostałych), są skłonni jej bronić, zdarza się, że cierpią z powodu swoich przekonań, bo na ich podstawie podejmują niepopularne decyzje. W tej grupie ok. 4-5 proc. należy do grup, w których sporo się dyskutuje, czyta Pismo św., stawia problemy.

Trzecia grupa to ludzie zdystansowani do religii, ale kulturowo identyfikujący się z katolicyzmem i okazjonalnie praktykujący, którzy np. mimo niechęci do nauk przedmałżeńskich i niezgody na katolicką etykę seksualną przystępują do kościelnego ślubu.

I dokąd nas ta droga prowadzi?

Nie wiadomo, bo to szeroki trakt, a chodniki się rozchodzą. W polskiej specyfice istotna jest nie intensywność, ale ciągłość zjawisk. Powoli, ale systematycznie spadają praktyki religijne. W młodym pokoleniu (19-29 lat) następuje to szybciej. Najważniejsze jest zaś to, że upodabnia się model religijności dziewcząt i chłopców – zawsze to kobiety były bardziej religijne i częściej praktykujące niż mężczyźni. To może nieść daleko idące zmiany w modelu przekazywania wiary, za który wciąż najbardziej odpowiedzialne są kobiety. Ale nie zobaczymy żadnego spektakularnego załamania religijności, jak to miało miejsce w Hiszpanii czy Irlandii. Szeroki trakt utrzyma się, stopniowo tracąc nieco z tej szerokości na rzecz osób indyferentnych. W Polsce Kościół przez wieki pełnił istotne funkcje zastępcze dla społeczeństwa – kulturowe, polityczne. Był gwarantem równowagi, mediatorem, mobilizatorem społeczeństwa obywatelskiego. I teraz, w warunkach traumy transformacyjnej, jest tak samo funkcjonalny, jak był w przeszłości. A więc żadne zmiany nie nastąpią z dnia na dzień.

Czy jednak dla młodych ludzi, sunących szerokim traktem, wiara nie jest „obciachowa”?

Takie poczucie mają młode osoby zaangażowane religijnie, ludzie po konwersji i z mniejszości wyznaniowych. W pewnym sensie społeczeństwo nie chce, jak mówił Weber, wirtuozów religijnych. Tak samo jak w każdej dziedzinie życia społecznego, najbardziej pożądane jest religijne przeciętniactwo. Religie rutynizują się i uspołeczniają. Wyobraźmy sobie, że po Krakowie chodzi tuzin mesjaszów, a na każdym rogu inny prorok wieszczy bliski koniec świata – gdyby choć część z nas im uwierzyła, życie społeczne byłoby zdezintegrowane, np. ludzie nie chcieliby chodzić do pracy, bo czekaliby na rzeczy ostateczne. Dlatego społecznie bezpieczna jest letnia religijność; żarliwość niesie zagrożenie.

W północno-wschodniej Polsce, mieszkając z wyznawcami różnych religii, badałam wpływ wiary na codzienne życie zielonoświątkowców, prawosławnych, katolików i mahometan. Wszyscy poza zielonoświątkowcami poddawali się zwykłym sprawom: krowa chora, autobus się spóźnił, sąsiedzi pokłócili. A zielonoświątkowcy pracując śpiewali religijne pieśni, modlili się kilka razy w ciągu dnia, a ich bieżące komentarze miały odniesienia religijne. Np. jedziemy po zboże, na drodze pijany rowerzysta: „Pytają, gdzie piekło. Tu piekło. Czy trzeba siarki gorejącej?”. Albo chmurzy się, niedziela, a przez wieś toczą się furmanki: „Boga się nie boją, w niedzielę pracują. Jak siano zmoknie, to i wyschnie. Pan Bóg za wszystko odpowiada”. Ale tak praktykując religię całkowicie się izolowali od życia wiejskiego i popadali w anachronizm: mleka do mleczarni nie nosili, bo tam oszukują, nie można się do tego przykładać. Albo jak żniwa, to kombajnu nie wezmą, bo kierowca chciałby za to wódkę, a picie jest grzechem. W rezultacie nie mieli regularnych dochodów.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...