Zdecydował, że będzie święty. Rodzina i przyjaciele uważają, że postanowienie spełnił, choć nie umarł męczeńską śmiercią, nie napisał traktatu teologicznego, nie założył dzieła miłosierdzia. Tygodnik Powszechny, 13 września 2009
Jerzy Ciesielski, nieżyjący od 39 lat wykładowca Politechniki Krakowskiej, dla Danuty mąż, dla Marii tata: pomagał ludziom, pracował i modlił się. Tyle. Nic specjalnego.
Uda się, potrafisz
Skromnie urządzony pokój na piętrze był jedynym, jaki Ciesielscy zajmowali zaraz po ślubie. Zamieszkali w Krakowie na Podgórzu, w domu ojca Danuty, Mariana Plebańczyka, pioniera polskiego kajakarstwa. W tamtym pokoju urodzili trójkę dzieci: w 1958 r. Marię, w 1961 – Katarzynę, a rok później – Piotra. Sąsiedni pokój wynajmowali studentom. Danuta pamięta, że kiedy rodziła się Marysia, mąż poprosił, by na ten czas wyszli z domu. Jerzy grzał wodę na węglowej kuchni znajdującej się na parterze.
Biegał po dębowych schodach, targając wodę, znosząc ręczniki i prześcieradła. Kiedy położna zorientowała się, że Danuta będzie rodzić, chwyciła go za rękaw: „Teraz niech ktoś inny przyniesie wodę, a pan zostanie i będzie pomagał żonie”.
Marysię i Kasię urodzili na biurku. Piotruś przychodził na świat tak szybko, że Danuta nie zdążyła na nie wejść.
Danuta: – Nikt nie zalecał wówczas rodzinnych porodów w domu, ale oboje czuliśmy się bardziej tradycjonalistami niż nowatorami. Przecież i ja, i Jerzy urodziliśmy się w domu. Jurek na dodatek w srogą, lutową zimę w asyście położnej latającej do jeszcze jednej kobiety, bo w tym samym czasie rodziło się jeszcze jedno dziecko.
Maria: – Rodzice byli po studium wychowania fizycznego. Mieli świetną kondycję i dużą świadomość własnego ciała. Wiedzieli, na co ich stać.
Danuta uczy w szkole. Jerzy jest wykładowcą inżynierii lądowej na Politechnice Krakowskiej. Każdy dzień szczegółowo rozpisuje na kartkach: zajęcia, spotkania, domowe obowiązki, modlitwa, czas dla dzieci... W tygodniu czasu ma dla nich mało, więc stara się wyrównać straty w niedziele i wakacje. W wietrzne dni zabiera dzieci własne i przyjaciół na Błonia, by puszczać latawce. Wymyśla gry, uczy pływania albo jazdy na nartach – z dużą cierpliwością, nawet wobec najbardziej opornych.
Chce rozbudzić w młodych sportowe zainteresowania i trudno się temu dziwić: od czasów gimnazjalnych organizuje wyprawy na kajaki czy w góry; gra w koszykarskiej lidze akademickiej. Nawet w podróż poślubną wybrali się z Danutą rowerami do Częstochowy, a potem kajakiem z Nowego Targu do Szczawnicy, przełomem Dunajca. Marysia pierwszą górę w życiu zdobyła na plecach ojca, siedząc w plecaku na odwróconym do góry dnem nocniku.
Jerzy pracuje także w soboty, bo tego wymaga polityka czasów gomułkowskiej „małej stabilizacji”, ale często pisze listy. Kiedy jako visiting professor trafia w 1969 r. do Chartumu, Danuta dwa razy w tygodniu otrzymuje pakiet pisanych codziennie listów.
Wiele lat później Danuta zrobiła porządek w zdjęciach. Wszystkie podwójne przekazała córce. Maria zobaczyła siebie półtoraroczną, jak przechodzi przez wąską kładkę przerzuconą nad strumykiem na wysokości ponad metra. Zupełnie sama. Zastanowiła się, czy pozwoliłaby na to swoim synom. Czy zna innych rodziców, którzy tak zaufaliby dziecku, jego sprawności? Nigdy nie usłyszała od rodziców: „Nie potrafisz...”, „Uważaj, bo...”. Wręcz przeciwnie: „Uda się, potrafisz”.
Maria: – Można sobie wyobrażać, że jeśli tata założył sobie świętość, stał się nie do zniesienia, że np. był skrupulancki przy tym drobiazgowym, prawie co do minuty, rozpisywaniu dnia i przeznaczał trzy minuty na Marysię, trzy na Kasię, trzy na Piotrusia. A jak coś się przesunęło, trzeba było komuś zabrać... To nie tak: zawsze mogłam na niego liczyć, nie kazał czekać na rozmowę, był cały dla mnie, kiedy tego potrzebowałam.
Danuta: – Dajmy spokój notatkom. Gdy skończył studia i założył rodzinę, życie samo pisało notatki, a „rozkład jazdy” na każdy dzień pomagał mu się nie zgubić w tym, co każdy ma na głowie, gdy pracuje, ma rodzinę i przyjaciół, a w tym wszystkim chce znaleźć czas i dla ludzi, i dla Boga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.