Okna

Tygodnik Powszechny 12/2012 Tygodnik Powszechny 12/2012

Kiedy słyszę po raz kolejny ulicznego ewangelizatora obwieszczającego mi, że Jezus mnie kocha, czuję opór. Łatwość, z jaką wypowiada te i inne słowa, samo ich brzmienie oraz banalność, wywołuje niechęć i raczej odwrotny skutek niż ten zamierzony przez apostoła.

 

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi może być kilka. Po pierwsze, dlatego, że już nie wierzę. Utraciłem naiwność i świeżość wiary, która stała się jak poszarzałe i zbyt ciasne dla dorosłego komunijne ubranko. Dorastam, ale moja wiara nie zmienia się wraz ze mną, a to oznacza, że grozi mi religijny infantylizm. A wtedy wraz z mądrymi tego świata powtarzam bezmyślnie mantry o wierze jako bajkach i opium dla ludu. Jako oświecony i wyzwolony wyznaję, że już tego nie potrzebuję. Dlatego nie modlę się, nie szukam, nie pamiętam. Radzę sobie z życiem, bo rozwijam swoje „ja”, kieruję się zdrowym rozsądkiem i praktycznie podchodzę do życia, a żyję „tu i teraz”. Po co mi więc Jezus?

Odpowiedź druga: wierzę, ale to skomplikowane. Jestem jak supeł wątpień, nauczyło mnie tego doświadczenie życiowe. Za dużo było bólu, rozczarowań, zresztą samo życie jest na granicy sensu. Przebywam więc w sferze egzystencjalnej szarości. Nie spodziewam się żadnej zmiany, żadnego nowego początku, było ich zresztą zbyt wiele. Wypalona nadzieja nie pozwala już angażować się w cokolwiek, a przysłowiowe czekanie na Godota, który nie nadchodzi, nie daje ulgi. Łatwy i w pewnym sensie propagandowy Jezus nie przebije się przez skorupy niechęci i znużenia. Ewangelizacja domaga się różnych tonacji.

W trzecim wypadku, chyba najczęstszym, po prostu nie wierzę mówcy. Podejrzewam go o to, że jest zbyt oderwany od świata. Niedojrzały, najczęściej młody, po jakimś ewangelizacyjnym szkoleniu albo po życiowym zwrocie. Entuzjasta bez korzeni, fanatyk albo sprzedawca idei. Słyszę więc, jak sprawnie żongluje słowami o niebie i zbawieniu, ale czuję, że za słowami tak niewiele jeszcze stoi. Niewiele też ważą i dlatego rodzi się dystans. Podobnie w Kościele, gdy mówi ksiądz, który jest zawodowcem od Pana Boga. „Płyną słowa nad głowami się unoszą” („Homilia” Herberta).

Poza tymi nastawieniami zdumiewa fakt, że już samo mówienie o Jezusie i przyznawanie się do Niego dla wielu wierzących staje się dzisiaj coraz bardziej kłopotliwe. Można rozmawiać o duchowości, dobrych dziełach albo charytatywnych zaangażowaniach, ale mówienie wprost o Jezusie Chrystusie często wprowadza konsternację i zawstydza. Jakbyśmy zapominali, że nie ma chrześcijaństwa i wiary bez Chrystusa. Co więcej, wiara bez Niego jest martwa i daremna.

Jak więc zaryzykować żywą wiarę, a przez to stać się „głupim dla świata”?

O wschodnich ikonach często mówiono, że to „okna na Boga”. Ich kontemplowanie sprawiało, że człowiek uzyskiwał nie tylko dostęp do Bożych tajemnic, ale i sam stawał się widzialnym dla Najwyższego. Według mnie tu właśnie możliwe jest znalezienie odpowiedzi. Pokornie pozwolić, żeby On na mnie patrzył. Jezus jest wyćwiczony w troskliwym i rozumiejącym spojrzeniu. Z miłością spoglądał na jawnogrzesznicę, której nie potępił. Zasiadł do stołu z celnikiem, od którego odwracano twarze. Widział zło i biedę świata, cierpienie tylu chorych, niewidomych, sparaliżowanych. Reagował, to znaczy skracał dystans, podchodził i dotykał ran ludzkości. Na chwilę zatrzymywał się w życiu konkretnych ludzi i przywracał im zdrowie, wiarę w siebie, a często utraconą godność. Za każdym razem spojrzenie Jezusa inspirowało do nowego życia. Wbrew wewnętrznym ciemnościom i diabelskim szeptom, że to bez sensu. A więc pierwszy krok odzyskiwania utraconego piękna to stać się widzialnym dla Boga. „Albowiem Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa” (2 Kor 4, 6).

Spojrzenie Jezusa daje odwagę zobaczenia siebie i własnych słabości we właściwym świetle i proporcjach. Jest łaską, która nie tylko usprawiedliwia, uzdrawia, ale uświęca, a więc przenosi na inny poziom istnienia. Włącza człowieka w życie samego Boga, dla którego jestem umiłowanym dzieckiem – to właśnie dlatego w Nim się przeglądam.

O. Tomasz Zamorski pracuje w Dominikańskim Ośrodku Kaznodziejskim w Łodzi.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...