Koło ratunkowe. Drabinka do nieba. Różaniec. Nie ulega wątpliwości, że to trudna modlitwa. Bardzo prosta i jednocześnie bardzo trudna.
Ks. Jan miał stereotypową, polską wizję Żywego Różańca – „różańcowe babcie”. Pamiętał proboszcza, który robił z owymi „babciami” jakieś krótkie spotkania po Mszy św. i odmawiał z nimi jedną dziesiątkę. Już wtedy myślał, że to nie ma sensu. Kiedy jemu samemu przyszło się zająć Żywym Różańcem, postanowił dowiedzieć się więcej i zrozumieć, o co tak naprawdę tu chodzi.
– Moje intuicje były trafne, potwierdzone zresztą przez statut Żywego Różańca, zatwierdzony przez prymasa Wyszyńskiego w 1977 r., który odkryłem dużo później – tłumaczy ks. Jan. – Zacząłem pytać siebie, co to znaczy, że Różaniec ma być „żywy”? I dotarło do mnie, że jeśli jest w parafii grupa, która każdego dnia odmawia cały Różaniec, to spełnia ona tak samo ważne zadanie, jakie w diecezji pełni Karmel! Dziś mam odwagę powiedzieć, że nie można wyobrazić sobie normalnie funkcjonującej parafii bez Żywego Różańca. Taka modlitwa jest bardzo prostą rzeczą, dostępną zarówno dla teologów, jak i pani ze sklepu. Każdy, dosłownie każdy może wziąć do ręki różaniec i powiedzieć: „W ten sposób jestem odpowiedzialny za Kościół, jestem odpowiedzialny za swoją parafię”. Trochę przypomina mi się tu postać Abrahama, który targował się z Bogiem i prosił o ocalenie miasta, jeśli znajdzie w nim kilku sprawiedliwych. Przecież samo istnienie Żywego Różańca w parafii daje nam pewność, że przynajmniej tylu ludzi naprawdę się tu modli – nie tylko mówi coś do Boga, ale rozmyśla o tajemnicy Boga, który stał się człowiekiem. Takie podjęcie odpowiedzialności za własną parafię nie kosztuje więcej niż 5–10 minut czasu dziennie. Czy to jest tak dużo? Pięć minut dziennie i mamy pewność, że codziennie jedna ważna, parafialna sprawa powierzana jest Bogu, w modlitwie przypominającej prośby ewangelicznej natrętnej wdowy.
W każdej parafii potrzebni są różni ludzie – tacy, którzy śpiewają, którzy grają, którzy służą przy ołtarzu – a prymasowi Wyszyńskiemu chodziło o to, żeby każda parafia miała takie własne modlitewne zaplecze, własny duchowy Karmel, właśnie w postaci Żywego Różańca. To prawdziwa armia ludzi, która po cichu, we własnych domach, wyprasza dla innych Boże błogosławieństwo.
Kiedy nie ma już nic
Pytany o swoją osobistą modlitwę różańcem, ks. Jan przyznaje: – Mam problem do dziś. Wiem, że ta modlitwa jest też moim zobowiązaniem jako opiekuna Żywego Różańca. Wciąż się z tym zmagam i nawet nie potrafię nazwać tego, w czym tkwi trudność. Może w moim temperamencie? Rozumiem różaniec i chcę się nim modlić, i wciąż się z tą modlitwą zmagam, i próbuję, i powoli coraz bardziej do niej dojrzewam. Zawsze czekam na październik, bo nie lubię odmawiać różańca sam, łatwiej modlić się na nim z kimś jeszcze – w kościele czy w samochodzie. Na razie doszedłem do tego, że w każdej kieszeni mam różaniec, że go dotykam, że pamiętam, że myślę. I coraz bardziej czuję, że upraszczam swoje życie przed Panem Bogiem. Wszystkiego już dotknąłem, przeżyłem tyle zachwytów różnymi formami modlitwy i różnymi ruchami. I gdzieś po tym wszystkim przychodzi moment, kiedy staję tak jak teraz – bezradny. Co może zrobić człowiek, który czuje się bezradny, co ma powiedzieć poza „Zdrowaś Maryjo”? Myślę i doświadczam, że różaniec wpada w ręce wówczas, kiedy już wszystko inne z nich wypada – kiedy nie ma pieniędzy, zdrowia, argumentów. Kiedy tyle chciałoby się Panu Bogu powiedzieć, a na wszystko brakuje słów.
Nam się czasem wydaje, że dla Boga trzeba robić nie wiadomo co. A czasem wystarczy bardzo mało, takie prawie nic. Może dla Pana Boga jedna dziesiątka Różańca znaczy więcej niż długie czuwania w kościele?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.