Sklepany przez Kościół, kocham Kościół

Tygodnik Powszechny 48/2012 Tygodnik Powszechny 48/2012

„Czy ksiądz z tego wyjdzie” – pytają. „Nie wiem, raczej nie” – odpowiadam. Ale mówię też: „Jestem otwarty na cud”. Popiełuszce też mówię: „Jak mnie w to wpakowałeś, to mnie teraz z tego wyciągnij”. Z ks. Janem Kaczkowskim rozmawia Przemysław Wilczyński

 

Wchodzę, w konfesjonale siedzi ksiądz (nie byłem u spowiedzi siedem lat). Pamiętam tylko, że nazywał się ojciec Wacław. Czasami masz wrażenie, że znasz gościa od lat – on taki właśnie był, a moje grzechy były naprawdę młodzieżowe (powiedzmy, że Sopot w tamtym czasie był nazywany Jamajką Północy...). Ta spowiedź trwała długo, a pod koniec zapytał: „Czy ty nie myślisz o kapłaństwie?”. A że myślałem, więc przyszło mi do głowy: „Prorok czy jak?”. Jednocześnie zalatywało ode mnie niestrawioną gorzałą. Na koniec mi powiedział: „Zgłoś się do Gdyni, do jezuitów”.

Najpierw to olałem i zgłosiłem się dopiero przed następnymi wakacjami. Pojechałem na rekolekcje powołaniowe do Świętej Lipki. I tutaj zaczyna się kolejna historia – wykluczenia w Kościele...

...o której opowiedział Ksiądz w marcu podczas wystąpienia na IX Zjeździe Gnieźnieńskim, wywołując poruszenie, ale też oklaski. „Liczba sytuacji, które mnie w Kościele »przejechały«, jest potworna” – tak Ksiądz powiedział.

Mówiłem o rzeczach oczywistych, które na pewno dotykają nie tylko mnie. Mam wadę wzroku, minus siedemnaście, na jedno oko prawie nie widzę, ale jakoś sobie radzę, do dzisiaj jeżdżę samochodem. To znaczy: jeździłem do czerwca.

Od początku, kiedy starałem się dostać do jezuitów, zgrzyt: „Ty masz ten problem ze wzrokiem, nie wiem, czy ciebie przyjmiemy”.

Przyszło zniechęcenie?

Ależ skąd! Ja byłem wtedy wpatrzony w Kościół jak w partię. „Partia ma rację, choćbym nawet tego, co mówi, nie rozumiał”. No więc się kajałem, sumitowałem: „Jak tylko zdam sobie sprawę, że przeszkadzam, to sam zrezygnuję”. Ale nikt nie poświęcił mi czasu na rozmowę – o moim wzroku i w czym on mi może przeszkadzać.

Nie zniechęcałem się jednak. Co więcej, wkurzało mnie, kiedy ludzie mówili: „Przejdzie ci, zrezygnujesz”. Pewne rzeczy się z wiekiem zmieniają, kształtują, ale fundamenty – Pan Bóg, Eucharystia, wiara w obecność Chrystusa w Ofierze – nie przechodzą.

Więc złożyłem aplikację i dostałem odpowiedź na jakimś świstku: „Nawet gdyby nie istniały inne przeciwwskazania, wzrok byłby wystarczającą przeszkodą”. Najbardziej zabolało mnie to „nawet gdyby”. Nie wiem, o co chodziło, bo nikt ze mną na ten temat nie chciał rozmawiać. Jakie „inne przeciwwskazania”?

Do jezuitów nie przyjęli, a do seminarium diecezjalnego tak?

W swojej naiwności powiedziałem w seminarium, że u jezuitów mi odmówili. Na szczęście tata znał Macieja Płażyńskiego, który poprosił biskupa, żeby mnie przyjęli. Potem Płażyński mówił, że dwa razy w życiu interweniował w sprawach prywatnych: żeby mnie przyjęli do seminarium i żeby jakiegoś chłopaka przyjęli do wojska. No i że w obu sprawach nie żałuje.

Jest ksiądz już w seminarium.

I dopiero tutaj zaczyna się historia upokorzeń. Idzie profesor i krzyczy: „Przeczytaj mi to na głos, bo ja w ogóle nie wiem, czy ty widzisz!”. Miałem ksywę „Skaner”, bo gdy czytam bez okularów, przykładam tekst pod same oczy – wygląda to, jakbym wąchał kartki. Miałem kiedyś dyżur w furcie, leżę na biurku i czytam. Wchodzi arcybiskup Gocłowski i mówi: „Janie, śpisz?”. „Nie, czytam”. Potem jak wracał, to mnie klepnął i powiedział: „Przepraszam, że tak się zachowałem, ale boimy się, jak ty będziesz przy ołtarzu czytał”.

Czyli o tej „przeszkodzie” mówiono wprost?

Zwykle nie. W seminarium słyszy się „pewne głosy”: że ktoś się „niepokoi”, „wyraża opinię”, „troszczy się”. I ja te „pewne głosy” też słyszałem. Poszedłem w końcu do rektora. „Księże rektorze – powiedziałem – jeśli poczuję, że moja posługa będzie dla Kościoła i ludu Bożego nieprzydatna, to sam zrezygnuję”. On był taki zawadiacki: „Nie przejmuj się – mówi – jak cię nie wywalimy za wzrok do końca trzeciego roku, to już nie wylecisz. Przynajmniej nie z powodu wady”. To było bardzo przyzwoite, ale po trzecim roku pojawił się nowy rektor, a wraz z nim znowu „głosy” i „troska”. Dotrwałem jednak do święceń diakonatu.

Potem były święcenia na księdza. I znowu: „święcić czy nie święcić, widzi czy nie widzi, da radę czy nie?”. Wreszcie rada profesorska podjęła decyzję. Ci inteligentni – co mi pochlebiało – podobno byli za mną, ci mniej inteligentni przeciwko. Ktoś na szczęście rozładował atmosferę: „A pieniądze widzi? Widzi! To święcić!”.

Burzliwa młodość, doświadczenie wykluczenia – historia jak znalazł dla młodego księdza, który podejmuje pracę w szkole zawodowej z trudną młodzieżą.

Tyle że mnie wtedy jeszcze do szkoły nie wpuszczono! Pewien biskup powiedział, że dzieci nie zauważę i mi pouciekają. Ten sam biskup stwierdził innym razem, że będę ośmieszeniem dla kapłaństwa.

Długo po tym incydencie zadzwonił do mnie inny hierarcha. „Księże Janie – powiedział – zgłosił się tutaj do seminarium chłopak na wózku. Co ty o tym myślisz: przyjmować czy nie?”. „Ja bym go przyjął i traktował normalnie, tylko bym dostosował, co trzeba” – odpowiedziałem.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...