Z abp. Mieczysławem Mokrzyckim, metropolitą lwowskim, sekretarzem papieskim w latach 1996–2007 rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Jak wyglądał codzienny rytm papieskiej modlitwy?
– Ojciec Święty nie tylko oddawał się głębokiej kontemplacji i modlitewnym rozmyślaniom, ale bardzo wiele uwagi poświęcał także kultywowaniu prostych, najbardziej powszechnych praktyk religijnych. Każdy dzień zaczynał od odmawiania cząstki Różańca, leżąc krzyżem w swoim pokoju. Potem odmawiał cały pacierz katechizmowy: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Wierzę w Boga”, „Dziesięć przykazań Bożych”, „Pięć przykazań kościelnych”, „Prawdy wiary”. Śpiewał codziennie godzinki,
odmawiał litanie, Różaniec, odprawiał Drogę Krzyżową – i to nie tylko w okresie Wielkiego Postu, ale także przez cały rok – śpiewał Gorzkie żale, a w maju majówki, praktykował Godzinę Świętą, w czerwcu odmawiał Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jako wielki teolog nie wstydził się wcale nosić szkaplerza i kultywować prostych form pobożności „ludowej”.
W pamięci Księdza Arcybiskupa zapadły jakieś szczególne modlitewne gesty Jana Pawła II?
– Ojciec Święty podczas swoich modlitw zawsze padał na kolana – i to w sensie dosłownym – a potem trwał całymi kwadransami przed Panem Bogiem, na kolanach i ze złożonymi rękoma. Albo inny obrazek: Jan Paweł II z rękoma podpierającymi skronie, zatopiony w modlitwie. Jednak dla mnie, jako kapłana, szczególnie przejmujące było wielkie skupienie Ojca Świętego podczas Podniesienia. I jakiś taki wyjątkowy sposób, w który unosił Hostię i Kielich, a potem długo wpatrywał się w Ciało i Krew Pańską…
A Ksiądz Arcybiskup mógł to wszystko oglądać niemal każdego dnia…
– Oczywiście, mam świadomość, że możliwość przebywania w pobliżu Jana Pawła II w roli jego sekretarza była dla mnie wielką łaską i wielkim wyróżnieniem, na które z całą pewnością w niczym sobie nie zasłużyłem. Odczytuję to jako rzecz opatrznościową, jako dar Pana Boga. Jako coś niespodziewanego, niesamowitego i niezapomnianego.
Wasze relacje miały wymiar przyjacielski?
– Raczej bardziej ojcowsko-synowski. Każdego dnia mogłem doświadczać jego bezpośredniej dobroci, życzliwości i właśnie owej – tak charakterystycznej dla Jana Pawła II – ojcowskiej troski. Naprawdę czułem się pewnie i bezpiecznie pod jego skrzydłami. Papież był zresztą niezwykle serdeczny i ciepły dla wszystkich swoich współpracowników, czy to dla pierwszego sekretarza, ks. Stanisława, czy dla mnie, czy dla sióstr zakonnych pracujących w papieskim otoczeniu. Zwracał się do nas w sposób bardzo bezpośredni, prosty, kordialny, wymieniając nasze imiona zdrobniale – Stasiu czy Mieciu. To oczywiście tylko jeszcze bardziej podkreślało wrażenie bliskości Ojca Świętego.
Jak bardzo ta bliskość wpłynęła na kapłaństwo Księdza Arcybiskupa?
– Przebywanie w pobliżu osoby takiego formatu duchowego i intelektualnego jak Jan Paweł II na pewno wzbogaciło moje kapłaństwo i odcisnęło trwałe piętno na mojej osobowości. Nie mogło być inaczej. Ojciec Święty uczył nas wszystkich poprzez swoją modlitwę, swoje postępowanie, swoje nauczanie, swoją ciężką pracę. Był dla mnie wychowawcą w każdej dziedzinie. W niezwykle silny sposób wpłynął na pogłębienie mojej duchowości i życia wewnętrznego, a także na większą pieczołowitość, z jaką podchodzę dziś do modlitwy. Dzięki niemu zupełnie inną miarę przykładam do mojej odpowiedzialności za słowa, za czyny i za stosunek do drugiego człowieka. W nim mam drogowskaz, którego chciałbym się trzymać każdego dnia.
Ta najważniejsze lekcja odbyła się na samym końcu?
– Mogę powiedzieć, że na pewno jedna z najważniejszych. Z tamtych ostatnich dni ziemskiego życia Jana Pawła II zapamiętałem przede wszystkim jego wielką pokorę, miłość i bezgraniczne zawierzenie Panu Bogu. Nauczyłem się wówczas, że kiedy człowiek w całym swoim życiu wypełnia sumiennie wolę Bożą i spełnia dobrze swoje powołanie, zasługuje właśnie na takie spokojne, pełne ufności spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym. To jest na pewno wyjątkowa nagroda.
Wraca Ksiądz Arcybiskup często pamięcią do tego Wielkiego Tygodnia z Janem Pawłem II?
– Przez cały czas. Ciągle staje mi przed oczami właściwie cały tydzień poprzedzający odejście Jana Pawła II. Po operacji papieża prognozy powrotu do zdrowia były pozytywne, a rokowania lekarzy dość dobre. Dlatego też z abp. Stanisławem Dziwiszem zaczęliśmy zastanawiać się i planować, jak dalej mogą wyglądać audiencje Ojca Świętego i co można zrobić dla ich usprawnienia. Nagle jednak pojawiły się komplikacje zdrowotne. W środę po audiencji Ojciec Święty poczuł się słabiej. W czwartek po
porannej Mszy św. nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Papież resztkami sił po zakończeniu nabożeństwa powrócił do swojej sypialni. Stan zdrowia cały czas się jednak pogarszał. W pewnym momencie lekarze stwierdzili całkowite zakażenie organizmu.
Wierzyliście jeszcze wówczas w poprawę?
– Lekarze powiedzieli nam, że raczej nie ma już w tej sytuacji nadziei, że to są ostatnie dni, jeśli nie ostatnie godziny życia Ojca Świętego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.