Wielkim problemem Laodycei jest fałszywe poczucie samowystarczalności i bezpieczeństwa, związane ze świadomością posiadanego bogactwa. Laodycea nie czuje potrzeby ciągłej więzi z Jezusem, wzywania Jego pomocy i miłosierdzia, bo przecież wszystko ma, wszystko idzie dobrze... Przyznam, że czasem ja też czuję się „mieszkanką Laodycei”
Fałszywe poczucie bezpieczeństwa niekoniecznie musi wiązać się z posiadaniem wielkich dóbr materialnych; niekiedy ludzie ubodzy noszą w sobie przesadną dumę, pewien „kompleks Zosi Samosi”, który każe im myśleć, że gdyby uznali w sobie jakiś brak, gdyby zwrócili się do kogoś (nawet do Boga!) o pomoc, byłoby to dowodem ich życiowej niezdarności. „Ja sobie dam radę... nie potrzebuję nikogo i nikt nie będzie mi dyktował, co ma robić”. Poleganie wyłącznie na sobie i własnej opinii to też bardzo niebezpieczne bogactwo. Przecież można mieć wszystko według ludzkiej logiki, a nie mieć tego, co najważniejsze. Można mieć skarby w banku i puste konto w niebie.
Dlatego w tym liście chyba jedyny raz Jezus proponuje nam interesy z Nim... Dziwna to transakcja, bo u Jezusa, rzecz jasna, kupuje się za darmo, trzeba tylko chcieć przyjść do Niego. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się przyodział, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział. Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!
Tylko Jezus może dać to, co jest prawdziwym skarbem, tylko On potrafi okryć haniebną nagość człowieka. Przypomnijmy sobie tę scenę, gdy Bóg daje ubranie Adamowi i Ewie po grzechu pierworodnym... tu jednak, jak mówiliśmy, nie chodzi zapewne o wielkie grzechy, ale o tę duchową bezbarwność, nijakość, która potrzebuje przyobleczenia w biel, kolor, który w Apokalipsie charakteryzuje Chrystusa zmartwychwstałego i Jego lud. Zatem to Jezus nadaje człowiekowi pewną „wyrazistość” i tylko On pozwala widzieć w sposób niezafałszowany.
Ostre słowa, które nie są „naganą dla samej nagany”, są zbawienną terapią służącą nawróceniu. Bo Chrystus, tak „letnio” traktowany przez Laodycejczyków, pragnie żyć z nimi w głębokiej relacji; On wciąż puka (dosłownie wręcz uderza!) do drzwi, które pozostają zamknięte, bo otworzyć je można tylko od wewnątrz. Oto stoję u drzwi i kołaczę...
Przypomnijmy sobie przepiękne słowa z Pieśni nad Pieśniami 5, 2: Ja śpię, lecz serce me czuwa: Cicho! Oto miły mój puka! «Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko moja, gołąbko moja, ty moja nieskalana, bo pełna rosy ma głowa i kędziory me – kropli nocy». Piękny tekst... ale uwaga! Także w tej aluzji kryje się poważne ostrzeżenie. Ci, którzy dobrze znają Pieśń nad Pieśniami, zapewne pamiętają dalszy ciąg tej sceny: oblubienica, trochę przekorna i rozkapryszona, ociąga się z otwarciem drzwi pod różnymi pretekstami, a gdy wreszcie raczy wstać, za drzwiami już nie znajdzie nikogo; oblubieniec odszedł.
Chrystus też nie narzuca nikomu swojego towarzystwa, nie wchodzi na siłę. Stoi u drzwi i kołacze, odzywa się... ale czy Kościół usłyszy Jego głos? Czy, jak ktoś pięknie powiedział, rozpozna Go w różnych sposobach przemawiania? Czy pozna, że to On, ten, który powiedział: Moje owce znają mój głos...
Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego.... te słowa brzmią podobnie do słów zapisanych w Ewangelii Janowej 14, 23 – Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego i uczynimy mieszkanie. Łącząc te dwa teksty, można by powiedzieć: „Jeśli Mnie kto miłuje, otworzy drzwi”. Miłość wyrażająca się życiem zgodnym z Ewangelią jest otwarciem drzwi Chrystusowi.
Jezus pragnie wejść nie po to, by zasiąść jak król i wydawać rozkazy, ale by uczestniczyć ze swoim uczniem w tym, co dla starożytnych było najlepszym wyrazem serdecznej zażyłości: ...i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną. Ja z nim, a on ze Mną – Chrystus jakby wprowadza ucznia na swój poziom, zasiadając z nim razem do stołu. Ten obraz często odczytuje się w sensie eucharystycznym, bo przecież podczas każdej Mszy św. zasiadamy do Stołu Pańskiego. A w tle tej zapowiedzi jawi się też inny stół – ten stół wiecznej uczty w domu Ojca, gdzie będziemy zasiadać z Abrahamem, Izaakiem... i tyloma innymi braćmi.
Będziemy dzielić stół z Jezusem, ale też będziemy dzielić Jego tron, co więcej, tron Jego, Ojca i Ducha (choć o tym ostatnim nie mówi się tu wprost). Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
Warto więc otrząsnąć się z tej obrzydliwej nijakości, na którą sam Chrystus nie może patrzeć – nie dlatego, że ona nie pasuje do Jego upodobań smakowo – estetycznych, ale dlatego, że tak bardzo kocha, iż nie może znieść świadomości, iż ukochana osoba stoi na równi pochyłej: niby nie dopuszcza się wielkich zdrad, niby wszystko jest w porządku, ale stopniowo słabną duchowe siły, bo brakuje tej ożywczej więzi z Panem, stopniowo sumienie zaczyna ślepnąć, a Ten, który był najbardziej ukochanym, wydaje się coraz bardziej obcy.
Ileż małżeństw zna ten scenariusz wzajemnej relacji... i dobrze wie, do czego to prowadzi...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.