Doświadczenie 123 lat zaborów wytworzyło w Polakach przekonanie, że naród bez jednego, silnego państwa, obejmującego swymi granicami wszystkie tereny etnicznie polskie, jest skazany na zagładę. Wpływ na to mylne przekonanie miała przede wszystkim epoka, w której doszło do rozbiorów.
Polakom i Polsce bez wątpienia brakuje dziś nowego programu działania, który pozwoliłby im przełamać zastane ograniczenia i umożliwić wzrost cywilizacyjno-gospodarczy na miarę wielkiej szansy, którą stało się odzyskanie niepodległości. Niestety, lewica próbuje wciągnąć Polskę w sidła Unii Europejskiej, zaś prawica żyje wciąż ideałem silnego państwa, na miarę szlacheckiego imperium z XVII w. Obydwa te wzorce i wynikające z nich strategie są jednak zdecydowanie mylne i błędne. Bardzo nieświadomi są tego szczególnie ci, którzy żyją ideałami uosobiającymi postsienkiewiczowską nostalgię do chwały polskiego oręża.
Tymczasem, zamiast wątpliwych sukcesów Rzeczypospolitej podbijającej inne narody, podstawowym punktem odniesienia powinna się dla nas stać zupełnie inna epoka, a mianowicie rozbicie dzielnicowe. W tym okresie, mylnie uważanym dziś za ciemną kartę historii, cały kraj przeszedł wiele pozytywnych zmian oraz rozwijał się dynamicznie pomimo braku jednego, centralnego państwa. Tak jak Francja w XI–XIII wieku, rozbita politycznie Polska była niezwykle płodna kulturowo i cywilizacyjnie. Jeszcze za czasów Bolesława Krzywoustego obszar słabo zaludnionego kraju zdobiły nieliczne i niewielkie kamienne budowle, jednakże już w XIII w. wzniesiono tu mnóstwo świątyń, założono dziesiątki miast i setki wsi, a liczba ludności niepomiernie wzrosła. W tym okresie Polska zbliżyła się cywilizacyjnie do zachodu kontynentu w bezprecedensowym stopniu. Polacy nie mieli jednego, wielkiego państwa, a mimo to rozwijali się i rozmnażali. Czasy te do dziś nie zyskały należytego uznania, bez wątpienia także dlatego, że są bardziej odległe niż np. XVII w., lecz także dlatego, że średniowieczu brakowało rozmachu, który stał się udziałem kolejnych epok. Gdyby jednak odjąć od czasów współczesnych wszystko to, co wykształciło się właśnie w okresie dzielnicowego rozbicia, docenilibyśmy tamte czasy jako rodzaj fundamentu, na którym budowały kolejne pokolenia.
Jeżeli ktoś czuje się nieprzekonany do tezy, że naród może się rozwijać żyjąc w wielu państwach, proponuję uważne przestudiowanie losów Włoch i Włochów. Przed nastaniem antykościelnego i postoświeceniowego ruchu risorgimento, kraj ten właściwie nigdy nie stanowił politycznej jedności. Aż do drugiej połowy XIX w. Włosi żyli w wielu różnych państwach, których układ i granice zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Państwa włoskie pojawiały się i znikały, walczyły ze sobą i współpracowały, lecz właśnie dzięki temu pluralizmowi, a także sprzyjającej innowacyjności i słabości władzy zasadzie konkurencji Włosi mogą dziś być dumni z tego, że ich kraj stanowi wielkie muzeum sztuki i nauki; rozbicie na szereg państw nie tylko nie zagroziło włoskiemu językowi, kulturze i tożsamości, lecz pozwoliło temu krajowi nieustannie twórczo oddziaływać na cały świat.
Polacy mając w pamięci okres rozbiorów są bardzo wyczuleni na ideę egzystencji narodu w wielu różnych państwach, lecz warto mieć na uwadze, że idea ta zachowuje swój sens jedynie wówczas, gdy podział polityczny następuje w ramach uprzednio istniejącej struktury. W tym sensie rozbiory Polski nie były wcale podziałem, lecz aneksją, gdyż nie polegały wcale na rozpadzie na mniejsze części, lecz na wcieleniu jednego państwa w granice pozostałych.
Z tego właśnie względu teza niniejszego artykułu powinna zostać uzupełniona o dodatkowe stwierdzenie, iż rozwój narodu jest możliwy w wielu państwach, o ile tylko ta wielość państw stanowi rezultat rozpadu wcześniejszych struktur na mniejsze części, nie zaś centralizacji władzy. Ten kluczowy warunek dodatkowy bywa jednak najczęściej zupełnie pomijany, a w zamian przyznaje się pierwszeństwo zasadzie głoszącej, że każdy naród powinien mieć swoje jedno silne państwo.
W warunkach obecnych powinniśmy więc dążyć przede wszystkim do wystąpienia z Unii Europejskiej, a następnie do wewnętrznego podziału z zachowaniem niezależności względem innym krajów. Procesy polityczne i społeczne nie dokonują się jednak w izolacji, dlatego należy dążyć do zjednania dla idei rozdrobnienia politycznego także przedstawicieli innych narodów świata. Los naszego własnego „rozdrobnienia dzielnicowego” jest bowiem w sporej mierze uzależniony od międzynarodowej akceptacji dla idei słabej władzy, opartej na licznych ośrodkach władzy lokalnej.
Z tego właśnie względu palącą potrzebą w dzisiejszej Polsce jest udzielenie autonomii regionom. Zdolność do przeniesienia znacznych kompetencji dostępnych dotąd władzy centralnej na poziom lokalny to dla wszystkich Polaków poważny sprawdzian dojrzałości i zrozumienia mechanizmów sprzyjających pomyślności życia społecznego. Regiony, które nauczą się samodzielnie decydować o wielu kwestiach administracyjnych, powinny docelowo uzyskać na trwałe kompetencje podatkowe, militarne, prawne, czy też finansowe zarezerwowoane dzisiaj wyłącznie dla Warszawy.
W epoce, w której żyjemy, tego typu program może się wydawać całkowicie obcy i mylny. Jeżeli twierdzimy, że Europa odeszła od swoich korzeni i że występują w niej dziś zjawiska całkowicie sprzeczne z duchem cywilizacji chrześcijańskiej, to właśnie dlatego, że tkwimy wciąż w epoce centralizacji i silnego państwa. Jeśli więc Polska chce się wybić ponad wszechobecny marazm i wyznaczyć kierunek zmian, powinna jak najszybciej przyjąć model wielopaństwowy, który zapewnił potęgę cywilizacyjną innym narodom Europy. Federacja niezależnych państw polskich byłaby marzeniem, lecz nawet udzielenie regionom sporej autonomii można byłoby uznać za ważny sukces.
Jakub Wozinski - filozof, publicysta tygodnika „Najwyższy Czas!”, autor e-booka A priori sprawiedliwości. Libertariańska teoria prawa, autor książki Historia pisana pieniądzem (2012), tłumacz Etyki wolności M. N. Rothbarda oraz Tragedii euro P. Bagusa, libertarianin.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.