Prawdziwa kontemplacja zawsze prowadzi w głąb życia, bo jest ono jedyną realną przestrzenią doświadczania Świętej Obecności Nieskończonego. Jedynym zaś prawdziwym zagrożeniem dla życia duchowego jest iluzja. Nie można w świecie iluzji realnie doświadczyć obecności Przedwiecznego, a co najwyżej popaść w obłęd
„Po co człowiek został stworzony? – Aby poznając dzieła Stwórcy, kontemplował i wielbił Tego, który uczynił je dla człowieka” – czytamy w Pouczeniach o moralnym życiu i uczciwym postępowaniu, traktacie zachowanym pod imieniem św. Antoniego Egipskiego[1]. Dla pierwszych anachoretów kontemplacja Stwórcy jest więc celem życia i tym, co pociągnęło ich do szukania wolności na pustyni. „Jeśli chcesz, możesz być niewolnikiem namiętności. Jeżeli pragniesz, możesz być wolny i nie poddawać się im” – mówi św. Antoni. W kontemplacji była wolność, harmonia i oświecenie, poza nią – zgiełk nic niemówiących słów i chaos namiętności.
Namiętnościami Ojcowie Pustyni nazywali to, co stale wikła serce człowieka w zgubne związki z rzeczami bądź osobami. Wiedzieli, że serce nie może żyć w nieprzywiązaniu, że stworzone jest do więzi i stąd tak łatwo przylega do wszystkiego, co stwarza pozory źródeł życia. Staje się wtedy bezwolne wobec bogactwa, opinii innych, dominacji czy władzy. Współczesna psychologia powiedziałaby, że wiążemy się z obiektami zastępczymi, w których szukamy przeżycia całkowitego zaspokojenia, tak jak niemowlę przytulone do karmiącej piersi matki. Rzecz w tym, że nic ani nikt nie może sprostać temu narcystycznemu marzeniu. Z rozczarowania rzucamy się w rozpaczliwą pogoń od jednego obiektu do innego, cały czas łudząc się, że coś nas nasyci. Z uświadomienia sobie owego nienasycenia rodzi się więc nieufność Ojców do namiętności, myśli, uczuć i wyobrażeń. Wszystkiego, co może człowieka prowadzić do kontemplowania pozorów, zamiast prawdziwej rzeczywistości.
Umysł, który strzeże serca
Ta nieufność zagości na stałe w tradycji monastycznej. Święta Teresa z Àvila mówi, że pamięć i wyobraźnia są jak „nocne ćmy, natrętne i niespokojne” i że „najlepszym sposobem jest nie zwracać większej uwagi na nie, niż na szaleńca”[2]. Ewagriusz z Pontu poucza zaś, że modlitwa „polega na odsunięciu myśli i wyobrażeń”[3]. Ale bodaj pierwszym wykładem takiej modlitwy jest Metoda świętej modlitwy i uwagi przypisywana Symeonowi Nowemu Teologowi. Opisuje ona trzy formy modlitwy, przez które następuje rozwój duchowy bądź przeciwnie.
Pierwsza forma to ucieczka w iluzje. W tej formie modlący „wznosi ręce do nieba i oczy, a zarazem i umysł”. Uwaga angażowana jest w „tworzenie Bożych pojęć, wyobrażanie niebiańskich dóbr, hierarchii aniołów i przybytków sprawiedliwych”[4]. Tego wszystkiego, czego modlący nauczył się ze Świętych Pism. Zdarza się nawet – zaznacza autor – że z oczu płyną łzy. Serce wszakże staje się zarozumiałe i pyszne. Zagrożenie w tej formie modlitwy polega na przywiązaniu do tych nadzwyczajnych doznań: wizji, woni etc., które może prowadzić nawet do obłędu (por. Metoda, s. 279). Byłaby więc to ucieczka w fantastyczne światy kreowane przez własny umysł i porzucanie realnej rzeczywistości, która nieraz rozczarowuje.
Druga forma polega na walce ze światem. „Umysł odstępuje od rzeczy dostrzegalnych zmysłami, zważa na doznania, jakie przychodzą z zewnątrz, i skupia wszystkie swe myśli, zapominając o marnościach”. Autor Metody świętej modlitwy i uwagi stwierdza: „Kto w ten sposób wojuje, nigdy nie zazna pokoju ani też nie zdobędzie wieńca zwycięstwa […], nie uniknie zmiażdżenia przez najeźdźców. Poniesie wprawdzie trud, ale bez nagrody” (Metoda, s. 280). Teraz modlący przestaje co prawda uciekać w fantastyczne światy, które tyleż go zachwycają, co zwodzą, ale uwagę skupia wciąż na tym, co zewnętrzne – a wręcz na walce przeciwko temu. Droga ta, podszyta w istocie agresją, łatwo prowadzi do poczucia wyższości, a dalej – jak czytamy w Metodzie – do próżności, wyniosłości, ostatecznie zaś do ślepoty w miejsce oświecenia.
Trzecia forma odnosi się do modlitwy i uwagi prawdziwej i niezawodnej. Polega na tym, „by umysł strzegł serca”. Co to oznacza? „Oglądając ciągle owe wewnętrzne miejsca, wyszuka i wyrzuci wszelkie myśli rozsiewane przez nieprzyjaciela” (Metoda, s. 281). Modlitwa prawdziwa i niezawodna polegałaby więc na zwróceniu uwagi na własne wnętrze. To tam rodzą się bowiem zamęt i niepokój. Traktat wskazuje następnie, że jest to droga trudna nawet dla nieco wtajemniczonych, choć nie dla tych, którzy doświadczyli już „rozkoszy w głębi serca”. Powodem trudności jest bez wątpienia konieczność czuwania, by uwaga była zwrócona ku wnętrzu. Dzieją się wtedy dwie rzeczy. Po pierwsze, na jaw wychodzi bolesny realizm własnego nieuporządkowania; po drugie, realizm niedoskonałego świata. Przed realizmem własnego nieuporządkowania chętnie byśmy uciekli w światy wymyślone – jak w pierwszej formie, zaś z realizmem niedoskonałego świata chętnie stanęlibyśmy w szranki, porzucając kontakt z wnętrzem – jak w formie drugiej.
Dwie pierwsze formy są więc sposobami, by nie otwierać oczu i nie doświadczać realności. Wyobraźnia, pamięć i myśli wprzęgnięte w ten lękowy proces stają się narzędziami ucieczki od bolesnego przebudzenia. Trzecia forma modlitwy jest natomiast drogą przyjęcia wszystkiego takim, jakie jest. Wymaga to wytrzymania owego lęku i cierpliwego odnajdywania siebie i świata, całkowicie pojednanych w Niewysłowionym.
Słowa i obrazy zniekształcają rzeczywistość, lepiej więc ich zaniechać. Zwrócić się z uwagą ku jedynej świątyni własnego wnętrza, bo tylko tam można doświadczyć milczącej – czyli niezniekształconej i mieszczącej w sobie wszystko Obecności. To odnosiłoby się do tych, którzy – jak mówi autor tekstu – „zakosztowali, jak słodki jest Pan […], doświadczyli i doprowadzili słodycz do wnętrza serca” (Metoda, s. 283). Dla nich właśnie ta forma modlitwy nie niesie trudu, ponieważ jest już doświadczaniem całkowitego pojednania i doskonałej bierności, w której zanika wszelki wysiłek biorący się z ucieczki bądź walki.
Wyobraźnia w służbie modlitwy
To, co powiedzieliśmy do tej pory, odnosi się do wielkiej tradycji modlitwy niedyskursywnej, dążącej jedynie do tego, by doświadczać Tego, Który Jest poza słowami i obrazami. Wyobraźnia na tej drodze niesie zagrożenie, że zamiast kontemplować Stwórcę, poprzestaniemy jedynie na pozorach. Ale przecież istnieje równie wielka tradycja modlitwy dyskursywnej, która z wyobraźni czyni ważne narzędzie na drodze modlitwy[5].
W Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli czytamy: „zobaczyć wzrokiem wyobraźni drogę z Nazaretu do Betlejem […], widzieć osoby, czyli Naszą Panią i Józefa oraz służącą i Dzieciątko Jezus, które dopiero co się narodziło”[6]. Tak św. Ignacy wprowadza do Kontemplacji o Narodzeniu Jezusa w drugim tygodniu Ćwiczeń duchowych. Dalej będzie używał takich słów i wyrażeń jak: „patrzeć”; „zwracać uwagę, co robią” (Ćd 115); „słuchem [wyobraźni] słuchać” (Ćd 123); „węchem i smakiem [wyobraźni] czuć i smakować” (Ćd 124); „dotykiem [wyobraźni] dotykać, obejmować i całować” (Ćd 125). Ignacy prowadzi zatem osobę odprawiającą Ćwiczenia właśnie drogą wyobraźni i zmysłów. Kontemplacja wyobrażeniowa istniała jednak już wcześniej. Rozwijała się przynajmniej od XII wieku w szkołach cysterskiej i franciszkańskiej, korzystając z rozważań tajemnicy człowieczeństwa Jezusa ukazanej w Ewangelii[7]. Sięgając po ewangeliczne obrazy kontemplacja dążyła więc do większej koncentracji na Jego Osobie[8].
Koncentracja na Jezusie w Ćwiczeniach św. Ignacego
Ten zwrot ku Jezusowi w procesie Ćwiczeń rozpoczyna się od drugiego tygodnia i trwa aż do Kontemplacji o wniebowstąpieniu w czwartym tygodniu. Towarzyszy temu przejście od medytacji do kontemplacji. Święty Ignacy nie proponuje kontemplacji wyobrażeniowej w pierwszym tygodniu, ponieważ wtedy jeszcze osoba jest zazwyczaj tak pełna lęku i wewnętrznego odrzucenia, że forma ta łatwo stałaby się narzędziem ucieczki od siebie. Przedmiotem medytacji ignacjańskiej jest więc własne życie, odczytywane w świetle słowa Bożego, istotą kontemplacji jest zaś widzieć, słyszeć, czuć, dotykać, wchodzić w relacje z innymi osobami, przede wszystkim z Jezusem.
Aby stało się to możliwe, odprawiający musi być na tyle wolny od lęku przed samym sobą, by mógł odwrócić uwagę od własnego „Ja”. Wyobraźnia prowadzi więc do uczestnictwa w intymnym życiu kontemplowanych osób, a dana chwila, na przykład narodzenie Jezusa albo ucieczka do Egiptu, zaczyna rezonować i żyć we wnętrzu odprawiającego Ćwiczenia własnym życiem. Te rezonanse św. Ignacy nazywa poruszeniami i to one właśnie są główną siłą, która przemienia człowieka.
Kontemplacja jako droga przemiany
Jednak by być poruszonym, trzeba przestać się bronić. Przestajemy być obserwatorami, nie stoimy na zewnątrz, lecz uczestniczymy w pełni w życiu osób i jesteśmy doświadczani tym poprzez wszystkie zmysły[9]. Aktywność tu nie pomaga, chodzi o bierność: o bycie poruszonym, a nawet wstrząśniętym. To jest ryzyko, przed którym wielu ucieka, a trudności mają szczególnie ci, którzy w religii szukają zewnętrznego rusztowania dla własnego życia.
Jeżeli jednak odprawiający doświadczył w pierwszym tygodniu Jezusa, który dokonuje pojednania w jego wnętrzu, to jest to tak uwalniające przeżycie, że rodzi się tęsknota, by być przy Nim tak konkretnie blisko, jak to możliwe[10]. Z tą tęsknotą koresponduje prośba o łaskę, jaka towarzyszy każdej modlitwie w procesie Ćwiczeń. Wprawia ona w ruch modlitwę i nadaje kierunek wyobraźni. W drugim tygodniu owa prośba brzmi: „O wewnętrzne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go bardziej kochał i naśladował” (Ćd 104). Podobnie w kolejnych tygodniach prośba o łaskę kieruje w głąb kontemplowanych tajemnic, utrzymując uwagę we właściwym skupieniu. Wyobraźnia zostaje wprzęgnięta tym samym w proces rozwijający się ku coraz głębszemu upodobnieniu do Chrystusa poprzez bardzo zaangażowaną emocjonalnie bliskość z Nim. Na tych etapach wyobraźnia kieruje wprost ku głębokiej przemianie wewnętrznej.
Uwieńczeniem tego procesu, choć na pewno nie jego końcem, jest Kontemplacja dla uzyskania miłości w czwartym tygodniu Ćwiczeń. Tu znów wyobraźnia jest całkowicie zaangażowana, ale już nie w to, by wpatrywać się w sceny z życia Jezusa, ale by uprzytomnić sobie, jak Stwórca jest obecny we wszystkim i jak jedna w sobie całość stworzenia, począwszy od wymiaru kosmicznego, aż do życia osobistego każdego człowieka i życia najmniejszej mrówki wędrującej obok. To jest już ten punkt, w którym zaczyna brakować słów do opisywania doświadczenia wewnętrznego i pojawia się pełna ciszy kontemplacja Obecności Nieskończonego.
Koniec, który jest początkiem
Dochodzimy w ten sposób do punktu, z którego rozpoczynaliśmy. „Co jest celem człowieka?”… Kontemplacja Stwórcy – powie mistyk. Wydaje się, że właśnie tutaj, gdzie bije źródło prawdziwego życia, spotykają się wszystkie wielkie tradycje modlitewne. Prawdziwa kontemplacja zawsze prowadzi w głąb życia, bo jest ono jedyną realną przestrzenią doświadczania Świętej Obecności Nieskończonego. Jedynym zaś prawdziwym zagrożeniem dla życia duchowego jest iluzja. Nie można w świecie iluzji realnie doświadczyć obecności Przedwiecznego, a co najwyżej popaść w obłęd. Wyobraźnia jest potężnym narzędziem modlitwy, jeśli prowadzi w głąb życia, pomaga uczestniczyć i pozostaje świadoma, że „cokolwiek pomyślisz o Bogu, to nie jest On”[11].
Marek Rosłoń SJ (ur. 1977), ukończył studia filozoficzne i teologiczne (specjalizacja: teologia duchowości na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie). Obecnie pracuje w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej w Gdyni.
[1] Pseudo-Antoni Egipski, Pouczenia o moralnym życiu i uczciwym postępowaniu, w: Filokalia, Kraków 2012, s. 59.
[2] Św. Teresa od Jezusa, Księga mojego życia, Poznań 2010, s. 197.
[3] Ewagriusz z Pontu, O modlitwie, 71, w: Filokalia, dz. cyt., s. 87-88.
[4] Metoda świętej modlitwy i uwagi, w: Filokalia, dz. cyt., s. 279. Dalej: Metoda.
[5] M. Nawara, Oddychać imieniem. O medytacji chrześcijańskiej, Poznań 2017, s. 31.
[6] Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowe, Poznań 2000, 112, 114. Dalej: Ćd.
[7] M. Ivens, Przewodnik po Ćwiczeniach duchowych, Kraków 2013, s. 148.
[8] Por. Diccionario de espiritualidad ignaciana, red. J. García de Castro, Bilbao 2007, s. 445.
[9] Por. A. de Mello, Szukaj Boga we wszystkim. Rozważania nad Ćwiczeniami św. Ignacego Loyoli, Poznań 2010, s. 109.
[10] Por. A. Lefrank, Przemiana w Chrystusa. Przewodnik po dynamice Ćwiczeń duchowych, Kraków 2016, s. 215.
[11] Por. Mistrz Eckhart, Kazania, Poznań 1986, s. 105.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.